– Świadek nic o tym nie pisze, ale zwrócił uwagę na jeden element pasujący do tej łamigłówki. Müller zabił
czterech najlepszych majstrów. Mistrzów. Fachowców. Gdyby chciał zastraszyć resztę pracowników, na logikę zabiłby najgorszych.
– Trzecia Rzesza nie była państwem działającym logicznie – mruknął mój przyjaciel. – I głównie dlatego przegrali wojnę. Ot, taki przykład. Niemcy zdychali z zimna pod Stalingradem, a tu bezmyślnie wykańczano tysiące krawców, którzy mogliby szyć dla nich płaszcze i czapki. Na froncie wschodnim każda lokomotywa zdolna dowozić zaopatrzenie była na wagę złota, a tymczasem w Polsce, na Węgrzech i Bałkanach setki składów były używane tylko do tego, by wozić ludzi przez pół Europy do obozów zagłady... Do tego zadarli z Polakami i musieli oddelegować z milion żołnierzy, by pilnowali każdego rozjazdu kolejowego i ganiali po lasach partyzantów.
– Nasz esesman miał pecha, bo ostatni z zastrzelonych siedział wprawdzie w tym samym warsztacie, ale nie robił
masówki, tylko oficerki na obstalunek dla wyższych oficerów SS, kripo i gestapo... – Przebiegłem wzrokiem tekst. – I strasznie się wkurzyli. Przenieśli Müllera karnie na stanowisko wachmana do obozu w Płaszowie...
– Świadek miał czternaście lat, powiedzmy, w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim – mruknęła Marta. –
Czyli rocznik mniej więcej tysiąc dziewięćset dwudziesty ósmy. Jest szansa, że jeszcze żyje. Może gdyby go odnaleźć, dałoby się wyciągnąć jakieś dodatkowe szczegóły?
– Sprawdzimy. – Zanotowałem.
– Szukam dalej – zapalił się nasz towarzysz, ponownie włażąc na drabinkę.
– A my tymczasem przepatrzmy indeksy – zasugerowała Marta. – Nazwisko to już konkretny trop.
Miała rację. Kolejne godziny mijały na wertowaniu grubych ksiąg. Niestety, bez skutku. Tymczasem mój kumpel wyciągnął z półek kilka książek ze wspomnieniami więźniów getta w Krakowie i obozu w Płaszowie. Miał też opublikowane po niemiecku akta powojennych procesów załogi obozu. Niestety, choć zeszło nam do północy, nasze poszukiwania okazały się bezowocne, a i on niczego nie znalazł.
– Szukanie igły w stogu siana – westchnął wreszcie.
– Może trzeba sięgnąć do niepublikowanych relacji więźniów. Są w jakichś archiwach? – zapytałem. – Napisać do Ludwigsburga? Do centrum badania zbrodni hitlerowskich?
– To nie zawadzi. Do tego instytut Yad Vashem w Jerozolimie. A le tym lepiej ja się zajmę, kiedyś trochę im pomogłem w jednej spawie, może jeszcze pamiętają.
Obudziłem Martę, drzemiącą w fotelu, i opuściliśmy gościnne progi.
*
Kolejny tydzień spędziłem na bezowocnym grzebaniu w różnych publikacjach i bezskutecznej wymianie mejli z archiwami. A rek zadzwonił tylko raz. Udało mu się potwierdzić, że esesman o nazwisku Müller był po wojnie poszukiwany. Nie natrafił na żadne informacje, żeby go dopadli... Wreszcie w piątek rano spisałem wszystkie ustalenia i podreptałem na Pragę. Pchnąłem drzwi. Skrzydło uderzyło w mały mosiężny dzwoneczek. Nie widziałem tego patentu od lat... Wnętrze zakładu szewskiego powitało mnie wonią wyprawionej skóry i kleju. Rozejrzałem się, szukając w półmroku mojego zleceniodawcy.
Siedział w głębi przy potężnym stalowym kopycie szewskim i nabijał podeszwę buta gwoździkami. Usiadłem na zydelku i cierpliwie poczekałem, aż skończy.
– Witam. – Uścisnął mi dłoń. – Przepraszam, ale...
– Wiem. Nie przerywa się zaczętej pracy.
– To sporo pan wiesz...
– Taki mam zawód, że muszę znać rozmaite zwyczaje i przestawać z ludźmi różnych profesji. Każde rzemiosło ma swoje obyczaje, tradycje, legendy. Młynarzom nie wolno obrabiać drewna piłą, kowale nie trafiają do piekła, piwowar dla sprawdzenia jakości polewa ławę piwem i siada na niej w skórzanych portkach. I tak dalej...
– Napijesz się pan herbaty? Czyżby coś udało się ustalić? Bo chyba nie przychodzisz pan z wieścią o klęsce? –
Popatrzył pytająco.
– Generalnie nie idzie mi – wyjaśniłem. – Zdołałem wygrzebać naprawdę niewiele...
Wręczyłem mu raport. Przekartkował niecierpliwie, jego wzrok pospiesznie przebiegł wszystkie trzy strony.
– To jest niewiele? – zdumiał się. – W kilka dni ustaliłeś pan więcej, niż mogłem się spodziewać! Rewelacja. Po prostu rewelacja... Pan złapałeś trop. Teraz trzeba tylko tego Müllera dopaść jak lisa w norze!
– Na razie to tylko trop. – Westchnąłem. – I nić może nam się w każdej chwili urwać!
– Życzysz pan sobie zadatek na dalsze poszukiwania?
– Tego, co dostałem, jeszcze nie odpracowałem. – Wzruszyłem ramionami.
– Pańska renoma...
– Będą jakieś efekty, zgłoszę się po wypłatę – uciąłem. – Na razie chciałem tylko pokazać, że się nie obijam.
*
Siedziałem z Martą nad klaserem ze znaczkami, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Poszedłem otworzyć. Ku swemu zdumieniu spostrzegłem na progu A rka.
– Telefon mi padł, dlatego bez uprzedzenia – sumitował się. – A le pomyślałem, że to nie powinno czekać.
– Wejdź, proszę...
Wmaszerował do salonu. Na widok Marty trochę się stropił.
– Popsułem randkę? Przepraszam.
– Żadna tam randka. – Uśmiechnęła się. – Znaczki sobie oglądaliśmy.
– Znaczki? Ekstra! – ożywił się. – Legendy krążą o tej kolekcji. Będę mógł rzucić potem okiem?
– Jasne.
Wydobył z aktówki plik papierów.
– Dostałem mejlem z instytutu Yad Vashem – pochwalił się. – Zeznania człowieka z Krakowa, który był zatrudniony w getcie na Podgórzu. Pracował w fabryczce butów produkującej na potrzeby Wehrmachtu i tam zetknął się z Müllerem.
– Pokaż – poprosiłem.
Podał mi kartki pokryte robaczkami żydowskiego alfabetu. Siadłem i zacząłem mozolnie brnąć przez relację.
– Znasz hebrajski? – zdziwiła się Marta.
– To akurat jidysz – wyjaśniłem. – Jak się opanowało pismo i dobrze zna polski, niemiecki oraz rosyjski można sporo zrozumieć... Wykułem alfabet. Przydaje się do grzebania w starych gazetach. Trochę brak mi jeszcze wprawy, ale pół roku...
– Po drugiej stronie masz przekład na angielski. – A rek wyszczerzył zęby.
Sukinkot, mógł wcześniej powiedzieć... Odwróciłem kartkę. Przeleciałem tekst wzrokiem.
– Zgonili kilkunastu szewców do starych warsztatów kolejowych, tam urządzili małą fabryczkę. Jeden Niemiec został kierownikiem. W porównaniu z resztą współziomków nawet źle nie mieli, praca dla szkopów chroniła ich przed wywózką do obozu. Niestety, znowu pojawił się esesman o nazwisku Müller. Znowu strzelał do szewców w warsztacie... Wytypował najlepszych i znienacka kula w kark... – mruknąłem. – Trzech zabił w odstępie kilku dni, nim się kierownik fabryczki wkurzył, zameldował u naczalstwa, że mu świr robotę psuje, i pogonili mordercy kota.
– Zdaje się, w czterdziestym trzecim ciężko już było o nowych pracowników – westchnął A rek. – Większość Żydów wymordowano, nie było jak uzupełniać kadr. Pewnie gdyby wojna potrwała parę lat dłużej, zabraliby się na poważnie za likwidację Polaków, a tak...
– Mieliśmy trochę szczęścia w nieszczęściu – podsumowała dziewczyna.
Wzdrygnąłem się. Parszywe czasy, parszywa okupacja. Byle gnida praktycznie bezkarnie mogła z zimną krwią zabijać ludzi wedle swego widzimisię...
Chłopak siadł na fotelu i z nabożeństwem zaczął przeglądać klaser.
– Modus operandi identyczny. Bez dwu zdań to ten, którego szukamy... – mruknęła Marta. – Tylko jak znaleźć tego konkretnego? W Niemczech ludzi noszących to imię i nazwisko było z pewnością na pęczki... Czemu masz taką minę?
Читать дальше