– Nie – z gardła szewca rozległo się niemal warknięcie. – Ten pierwszy but wykonał mój pradziadek. A ten drugi łajdak, który go zabił.
– Uczeń zamordował swego mistrza? – zapytała Marta.
– To trudne... – powiedział szewc, krzywiąc się. – Wiesz pan, każdy zawód posiada swoje rytuały, legendy, przesądy nawet. Rzeczy, o których nie rozmawia się z obcymi, których nie wolno zapisać na papierze, ale przekazuje się wyłącznie ustnie i tylko nielicznym wybranym uczniom lub następcom.
– Tajemnice cechu... – mruknąłem. – Pański przodek wyszkolił człowieka, który go potem zabił, by przejąć technikę wykonania...
– Niezupełnie. Kiedy można się spodziewać pierwszych wyników? – zmienił temat.
– Potrzebuję...
– Trochę więcej szczegółów. Oczywiście. Trudno mi o tym gadać, więc tu ponotowałem, co wiem. Jakby nasunęły się panu jakieś dalsze pytania, na dole jest mój numer telefonu.
Ująłem podany mi plik kartek. Klient dopił duszkiem niemal wrzącą kawę i wstał, zbierając się do odejścia.
*
Przejrzałem papiery w ciągu kwadransa. Nie było w nich wiele. Dziadek pana Marcina był przed wojną jednym z najbardziej znanych szewców w Warszawie. Robił buty dla posłów, ministrów i generałów. Jego roboty obuwie
założono do trumny marszałkowi Piłsudskiemu. Ten wybitny fachowiec został zamordowany w swoim warsztacie przy ulicy Żelaznej w listopadzie tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego.
Z tego, co zanotował zleceniodawca, jakiś Niemiec z SS zamówił nowe oficerki. Dał nawet zaliczkę. Parokrotnie przychodził, jakby chciał skontrolować postępy prac. Za którymś razem, wykorzystując, że rzemieślnik zajęty był
wybijaniem otworów w skórze, wyciągnął lugera i niemal z przyłożenia strzelił mu w głowę. Wedle współpracowników ofiary zabrał kilka drobnych narzędzi i znikł.
Zszokowana rodzina pobiegła natychmiast na posterunek kripo. Przyjechało też gestapo i niemiecka żandarmeria.
Wszystkie trzy służby próbowały sprawę wyjaśnić, jednak szło im to bardzo niemrawo. Nazwiska mordercy nikt nie znał, a z wyglądu był na tyle niepozorny, że nawet gdyby Niemcy chcieli swego pobratymca ukarać, nie mieli możliwości go odnaleźć... Ustalono tylko, iż nie był to napad rabunkowy, gdyż w kasie pozostała niebagatelna kwota siedmiuset złotych, a na przegubie nieboszczyka złoty zegarek Omega.
– Jak niby chcesz ugryźć tę sprawę? – zirytowała się Marta. – To kompletny idiotyzm... Po co w ogóle brałeś to zlecenie!?
– A dlaczego nie? – zdziwiłem się. – Jest klient, jest sprawa, a że trudna, tym lepiej. To wyzwanie! Jeśli mi się uda, moja kariera...
– To będzie gwóźdź do trumny tej twojej kariery – sarkała. – Chcesz rozwiązać sprawę mordu sprzed ponad siedemdziesięciu lat... Sprawę, której nie rozwiązano w tamtej epoce!
– A jak niby mieli to zrobić? – zirytowałem się. – Niemcy przeciw Niemcowi? W podbitym kraju? Nie żartuj.
Popatrzyła na mnie, chytrze mrużąc oczy. Wreszcie uśmiechnęła się krzywo.
– Masz jakąś koncepcję! – odgadła.
– Mam. To był wielokrotny morderca. To, co zrobił, jest kompletnie bez sensu, czyli ewidentnie miał jakąś id ée fixe. Praktycznie tylko takich nie interesuje kasa i niemal wyłącznie tacy zabierają sobie coś bezwartościowego na pamiątkę. Do tego sądzę, że zabójca był szewcem. Z jakiegoś powodu zainteresowały go narzędzia Polaka.
– Były zrobione z platyny? – zakpiła.
– Raczej z irydu, jest twardy. A le sądzę raczej, że Niemiec schizofrenik doznał fascynacji jakąś cechą, którą widział
tylko on. Szydło w dłoni Polaka zabłysło nieziemskim blaskiem. A lbo głos z nieba nakazał mu je zdobyć.
– Hmm... – zadumała się.
– A to może oznaczać, że zabijał także innych szewców.
– Trochę kruche podstawy ma ta twoja teoria... O ile w ogóle można to nazwać podstawami!
– Możliwe. Na razie to tylko mniemanologia stosowana. A le znam kogoś, kto nam pomoże to ugryźć...
– Skąd ty w ogóle bierzesz tych wszystkich świrów, którzy ci pomagają?
– Przybłąkują się – mruknąłem. – Zresztą ty też mi kiedyś pomogłaś... A pamiętasz dlaczego?
– Bo poprosiłeś, a do tego pokazałeś mi coś, co było prawdziwym wyzwaniem nawet dla dyplomowanego akustyka.
– No i widzisz. Ludzie lubią błysnąć wiedzą. Pokazać, że są ode mnie mądrzejsi. Spełniają się w ten sposób, przy obopólnych korzyściach. Zresztą mądrego zawsze warto posłuchać.
*
A rka poznałem kiedyś na targach książki historycznej. Zafascynował mnie młody człowiek o wyglądzie zahukanego licealisty, który po książki wybrał się z ręcznym dwukołowym wózkiem. Zakupił wtedy około setki woluminów.
Pomogłem mu stoczyć to ze schodów, a dowiedziawszy się, że chce drałować pieszo na drugi koniec miasta, zaofiarowałem się podrzucić go samochodem. Potem wtarabaniliśmy ten stos po trzeszczących schodach na drugie piętro kamienicy... I tak zawarliśmy znajomość.
J a k się okazało, posiadając nadzianych rodziców, każdy możliwy grosz wydawał na książki o drugiej wojnie światowej. Pisywał też hobbystycznie artykuły o życiu w Warszawie podczas okupacji i niektóre nawet udało mu się sprzedać do gazet... Za honoraria oczywiście kupił więcej książek...
W każdym razie następnego dnia po wizycie szewca, późnym wieczorem, udaliśmy się do jego sanktuarium...
– To jest Marta – przedstawiłem dziewczynę.
– Bardzo mi miło. – Ukłonił się. – Zapraszam.
Gabinet do pracy urządził sobie w największym pokoju. Na potężnym przedwojennym biurku piętrzyły się papierzyska. Trzy ściany zajmował gargantuiczny regał. Od podłogi do sufitu miał osiemnaście półek. Stare budownictwo: mieszkania były kiedyś naprawdę wysokie...
– Dyplom North–West Pacific University. – Marta przyjrzała się dokumentowi oprawionemu w ramkę. – W tym wieku jesteś doktorem historii!? – Spojrzała zdumiona.
Wiedziałem, że pasjonat ma dwadzieścia jeden lat, ale wyglądał na jakieś siedemnaście...
– Matka strasznie marudziła, żebym poszedł na jakieś studia i zdobył dyplom – wyjaśnił. – Nie chciałem jej robić przykrości, ale nie mam czasu studiować! Czytam po dwanaście, czternaście godzin na dobę. No to kupiłem dyplom przez Internet. Mogłem magistra za dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć dolarów, ale tytuł doktora był tylko sto dolców droższy, a i kurs wymiany mieliśmy wtedy korzystniejszy, więc od razu skoczyłem wyżej...
– Kurs? – Potrząsnęła głową.
Pełen sens wypowiedzi dotarł do niej może po trzydziestu sekundach.
– Chcesz powiedzieć, że kupiłeś w sieci podrobiony dyplom!? – zdumiała się.
– Tak dokładnie, od strony prawnej rzecz ujmując, to nie jest fałszywy, bo nie da się podrobić papierów uczelni, która nie istnieje – bąknął.
– A ha – mruknęła nieco skonfundowana. – I co na to mama? Uwierzyła?
– Było trochę kwasów – przyznał. – No, ale skoro sama kazała, żebym zdobył dyplom...
– A to po przodkach? – Wzrok dziewczyny spoczął na karabelce wiszącej ponad dyplomem.
– Szabla jest poniekąd historyczna, a przynajmniej naznaczona historią. – Uśmiechnął się lekko. – To dzieło mojego dziadka. Gdy po wojnie służył w wojsku na Mazurach, trafiła mu się okazja odwiedzić Wilczy Szaniec. No wiesz, kwaterę Hitlera. Zanim jeszcze to rozminowali i udostępnili turystom. Wiecie, jak wygląda to miejsce?
Przytaknąłem.
– Ja nie wiem – pokręciła głową Marta.
Читать дальше