– Potężne żelbetowe bunkry w lesie, wysadzone pod koniec wojny w powietrze – wyjaśniłem. – Gigantyczne złomy betonu sprawiają wrażenie wręcz formacji geologicznej...
– A na przełomach sterczą pręty zbrojeń. Mają po jakieś trzy centymetry średnicy. Mój dziadunio jeden taki wypiłował na pamiątkę, a potem jak odsłużył swoje i wrócił do domu, z pradziadkiem kowalem wykuli z niego karabelkę jako ostateczny symbol naszego zwycięstwa nad nazizmem.
– Kuriozalny pomysł – mruknęła. – A ta akwarela?
– A to ciocia malowała. Powiesiłem, żeby wśród ponurych tajemnic przeszłości był choć jeden optymistyczny akcent...
– Myślałam, że to Hitlera może... – bąknęła zaczerwieniona.
Uśmiechnął się tylko lekko.
– Z historycznych pamiątek mam jeszcze to biurko i fotel. Biurko podobno należało do Juliana Machlejda, a fotel rzekomo był własnością samego Leo Belmonta.
Sądząc po minie Marty, nigdy nie słyszała ani o wybitnym protestanckim teologu, dyrektorze browaru i liceum, ani o genialnym żydowskim satyryku Leopoldzie Blumentalu.
– Rzekomo? – podchwyciła, gładząc poręcz.
– Po wojnie jego dawne mieszkanie przy ulicy Elektoralnej dostała aktywistka partyjna. Komuszek, który odziedziczył mieszkanie po staruszce, znalazł mebel w jej boksie piwnicznym – wyjaśniłem. – Chciał dziesięć tysięcy, pazerne bydlę, ale stanęło w końcu na trzech setkach.
– Robert umie się targować – skomplementował mnie gospodarz. – Gdyby nie on, ja bym tę dychę wysupłał... A co się z kumplem tapicerem namordowałem, by uratować jak najwięcej oryginalnych detali. Prawie wszystko było do wymiany, sprężyny przerdzewiały, połamały się, pokrycie z trawy morskiej zgniło, obicie też... A utentyczny jest dębowy szkielet, jedna trzecia sprężyn i część podściółki z końskiego włosia. Z całego skórzanego obicia zdołaliśmy uratować tyle, że starczyło na podłokietniki. No, ale nie wpadliście przecież, by podziwiać przypadkowy zbiór historycznych gratów...
– Dostałem nietypowe zlecenie – wyjaśniłem.
– Eeee... Chcesz przez to powiedzieć, że poprzednie sprawy, przy których ci pomagałem, były typowe!? – Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.
– No dobra, zagalopowałem się. Dostałem zlecenie równie typowe, jak poprzednie. I pomyślałem, że poszukamy tropu w tych książkach... – Wskazałem szerokim gestem księgozbiór.
– Jak mawia profesor Samsonowicz, największe odkrycia w naukach humanistycznych wynikają z naszej niewiedzy. – A rek uniósł wzrok ku sufitowi.
– Niewiedzy? – podchwyciła Marta.
– Wiele tajemnic przeszłości odkryto, opisano, po czym o nich zapomniano, skutecznie i na lata. Mam dziewięć tysięcy książek poświęconych tylko okupacji, gettom i obozom koncentracyjnym. Nikt nie jest w stanie zapamiętać treści. A już szczegóły kompletnie się gubią. W wielu nie ma indeksów nazwisk, nie wspominając już o indeksach tematycznych... Samo skatalogowanie już dostępnej wiedzy zajmie mi jeszcze wiele lat.
Wskazał gestem pierwszy regał. Stojące na nim książki najeżone były kolorowymi zakładkami.
– Czy wiecie, że do dziś nikt nie sporządził centralnego rejestru ofiar hitlerowskiego ludobójstwa ani nawet centralnego katalogu katów? Nawet Centrum Wiesenthala jakoś sprawę zaniedbało.
Znowu wpadał w słowotok.
– Powiedz, zetknąłeś się kiedyś z takim opisem, żeby Niemiec zabijał szewców? – zapytałem.
– Niemcy zabijali ludzi wszelkich możliwych profesji. – Wzruszył ramionami.
– Szukam takiego, który był szczególnie cięty na tę grupę. I który zabijał ich nie ot tak, ale przy pracy. Który w dodatku kradł narzędzia zabitych.
A rek zadumał się.
– Kurczę, było coś takiego... Jakiś świr, strażnik w getcie? Tylko w naszym warszawskim czy może w Łodzi?
Czytałem o tym w jakichś wspomnieniach. Zabił szewca, ale szewc robił buty dla esesmanów i głupi szkop dostał za to strasznie po uszach... To znaczy dostał, jak na ówczesne stosunki. Za chwilę poszukam. A le najpierw zrobię wam herbaty... – Zreflektował się.
Wrócił z kuchni po kilku minutach.
– Dla pani – skłonił się przed moją towarzyszką – filiżanka wytwórni Świt z Ćmielowa, jedyna, która ocalała z serwisu babci po tym, jak nasz dom trafiła bomba. Dla ciebie – postawił naczynko przede mną – prawie identyczna, ale też pamiętająca to i owo, wygrzebana z wykopu pod kable na Nowolipkach... Moją zaś wygrzebałem w fortach twierdzy Modlin, pewnie mieli takie w kasynie oficerskim. A imbryk nieciekawy, zastawa zamówiona jeszcze za cara dla hotelu Bristol.
Ująłem kruchą czarkę w dłoń. Przeleżała dziesięciolecia w ziemi. Malunki zblakły, biała pierwotnie porcelana w kilku miejscach zabarwiła się trwale na żółto, zapewne obok leżał kawał jakiegoś żelastwa. Tylko na samym spodzie miała drobniutki, ledwo widoczny odprysk. Na łyżeczkach wybito napis „smok” – najpewniej pochodziły ze słynnej przedwojennej knajpy przy ulicy Smoczej.
– To nasze zwycięstwo nad tymi łajdakami – powiedział mój kumpel z patosem. – Żyjemy i mówimy po polsku, a herbatę pijemy z naczyń, które przetrwały pożogę... Dopiję i zaraz znajdę.
To „zaraz” zajęło prawie trzy godziny bezowocnych poszukiwań. A rek to grzebał na półkach przy podłodze, to znów z małpią zręcznością piął się po drabinie pod sufit. Wertując opasłe tomiszcza, próbował przypomnieć sobie jakieś szczegóły... Bezskutecznie.
Nie mogłem mu w żaden sposób pomóc. Siedziałem więc w fotelu, który być może należał kiedyś do Leo Belmonta, piłem herbatę z filiżanki wykopanej w gruzach getta, mieszałem łyżeczką, która też niejedno widziała i patrzyłem to na szablę z pręta pozyskanego w kwaterze Hitlera, to na piętrzące się wokoło regały.
Setki ksiąg, książek i broszur. Od pierwszych cieniutkich wspomnień wydanych tuż po wojnie po grube tomiszcza opracowań Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich i IPN-u. Tysiące zanotowanych na papierze ludzkich losów... Wśród nich ukryte informacje, które być może doprowadzą mnie do celu...
– Mam! – wykrzyknął wreszcie ze szczytu drabinki A rek. – Wiedziałem, że to gdzieś tu jest... – Zbiegł na dół, piastując w objęciach opasłe tomiszcze.
– Relację spisano w latach sześćdziesiątych – wyjaśnił. – A utor w czasie wojny miał zaledwie czternaście lat, ale zdołał zatrudnić się jako pomocnik szewca w szopie na terenie małego getta. To uchroniło go przed wywózką do Treblinki.
– Małego getta? – podchwyciła Marta.
– Po częściowym wywiezieniu mieszkańców warszawskiego getta do obozu zagłady getto podzielono na dwie części. Duże na Muranowie i małe – czyli kilka zakładów przemysłowych, gdzie pracowali Żydzi – wyjaśnił A rek.
Podał mi otwarty wolumin. Czułem podniecenie. Byliśmy na tropie. Wprawdzie nić mogła się w każdej chwili zerwać nam w ręku, ale... Moje przeczucie się potwierdziło. Faktycznie mieliśmy do czynienia z seryjnym mordercą, ogarniętym jakąś zabójczą obsesją! Doczytałem relację.
– Esesman Helmut Müller – zreferowałem. – To może być nasz człowiek... W każdym razie nadzorował produkcję butów. Zastrzelił podczas pracy czterech Żydów szewców... Chłopak był świadkiem dwu morderstw. Według niego Müller zabił ich bez powodu... Najpierw długo oglądał ich wyroby. Po paru dniach przychodził do warsztatu i znienacka strzelał upatrzonej ofierze w kark.
Marta wzdrygnęła się.
– Może to przypadek – mruknęła. – Zabierał ich narzędzia?
Читать дальше