– Jakieś święto? – zdziwił się stary na widok tak zastawionego stołu.
– Szósty lipca, światowy dzień pocałunku. – Piotrek tęsknie spojrzał w kierunku koleżanek.
– To było tydzień temu – prychnęła A nna.
– Wytop powiódł się. – Doktor z ukłonem wręczył próbkę szamanowi.
Ten obejrzał ją z zainteresowaniem i podał do obejrzenia Larsowi.
– Moje gratulacje.
– To dzięki pana wskazówkom. Zapraszam do stołu...
W tym momencie od strony drogi dobiegł znajomy warkot silnika.
– A ci znów się pchają między wódkę a zakąskę – parsknął Olszakowski i ruszył na spotkanie niechcianych gości.
Dotarli na wykop równo z nimi. Trzej przedstawiciele władzy oglądali odkopane głazy demonstracyjnie skrzywieni.
– No i jak tam, kończycie te badania wreszcie? – Wójt wyglądał na poirytowanego.
– A leż wręcz przeciwnie. – Kierownik wykopalisk uśmiechnął się kpiąco. – Jak na razie, mamy ślady ośrodka kultowego, obok domniemujemy istnienie osady, pojawiły się też ślady rozległego cmentarzyska... Piętnaście do dwudziestu lat, tyle trzeba poświęcić na badania tej doliny.
– Panie mecenasie? – Włodarz gminy spojrzał na adwokata.
– Furda. – Doradca wzruszył ramionami. – Za zniszczenie stanowiska archeologicznego grozi tylko grzywna. Nawet jak nam wlepią kilka tysięcy, to wobec budżetu inwestycji nie ma to większego znaczenia.
– Co proszę!? – wykrztusił Olszakowski.
– Co pan słyszał – skrzywił się gliniarz. – Wejdziemy z ciężkim sprzętem, wyrównamy i przed zimą jeszcze zaczynamy lać fundamenty. A wiosną tu już będzie budowa na całego!
– Nie macie prawa...
– Prawa może nie mamy, ale poważnych sankcji też nie poniesiemy.
– Bez zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków to będzie samowola budowlana!
– Którą nam przyjaciele w powiecie od ręki zalegalizują – zarechotał wójt. – A wy możecie co najwyżej pozbierać łopatki i won do innej piaskownicy...
– Wy ścierwa. – Pięści Olszakowskiego zacisnęły się odruchowo. – Od dziś swoje plany inwestycyjne będziecie omawiać z psychologiem, lekarzem, dentystą lub grabarzem...
– Niech pan da spokój – odezwał się Lars. – Po co się kłócić? Nasz szaman zaśpiewa i będziecie mogli się pogodzić...
– Zaśpiewa? – zakpił wójt.
– W moim słowniku nie ma słowa pogodzić się! A jakby było, nie tworzy związków frazeologicznych z epitetami pasującymi do tych tutaj! – z gardła Olszakowskiego dobiegło głuche warczenie.
– Muzyka łagodzi obyczaje – upierał się Szwed.
– Już ja im zaraz złagodzę...
Olszakowski ujął grabowe stylisko łopaty.
I w tym momencie stary otworzył usta. Sięgnął umysłem w głąb ziemi, ku krystalicznym podstawom starych gór, ku bąblom magmy leniwie drzemiącym u ich korzeni. Na jego wołanie odpowiedziały wody, zarówno te podziemne, jak i strumienie. W porównaniu z Laponią ten kraj był wyjątkowo suchy, ale wystarczyło. Problem był z trzecim składnikiem. Las był po prostu zbyt mały. Przetrzebiona, okaleczona puszcza, którą przez wiele lat wycinano całymi kilometrami kwadratowymi... Suongil sięgnął zatem dalej i dalej. Na południe przez Beskidy do Tatr. Na wschód po łuku Karpat, aż na skraj węgierskiej Puszty. Nadal był to zaledwie cień potęgi syberyjskiej tajgi, nadal nijak nie mogło to dorównać szwedzkim i norweskim lasom. A le wystarczyło.
Pozwolił, by siła puszczy przeniknęła ciało i umysł na wskroś. Wreszcie zaśpiewał. To nie była odpowiednia moc.
Nie taka jak trzeba. Nie wypiętrzyłby nią nawet jednej góry. A le na tych trzech pachołków wystarczyło. Zamarli zasłuchani. Szaman sprawił, by ujrzeli się jak w lustrze. By spojrzeli do wewnątrz swych plugawych dusz. By ujrzeli całe zło, jakie kiedykolwiek uczynili.
Były ubek załamał się pierwszy – wyjął pistolet i wsadził sobie lufę w usta. Wójt padł na kolana i płacząc, rzewnie modlił się do Boga, którego wyznawców całymi latami pomagał szykanować. Młody prawnik wył jak zwierzę, przerażony pokładami zła i podłości, które odkrył we własnym umyśle. Stary zamknął usta. Góry zasnęły pierwsze.
Fale na strumyku uspokoiły się. Drzewa przestały poruszać konarami.
Moc ulatywała niczym dym, przygasała jak żar dopalającego się ogniska. Szaman spojrzał kacykowi i jego przydupasom w oczy.
– Szansę wam daję win odkupienia – szepnął po szwedzku.
– O w mordę jeża – sapnął Olszakowski i potrząsnął głową. Jego też zahaczyło.
Pierwszy oprzytomniał wójt. Popatrzył uważnie dookoła i uśmiechnął się.
– Panowie, przecież nie ma się o co kłócić – powiedział spokojnym, rzeczowym, przyjaznym tonem. – Badania są niezwykle ważne, z drugiej strony, ośrodek sportowy to szansa dla naszej gminy i całego regionu, ale przecież jedno drugiemu nie musi przeszkadzać. Kapliczkę na wzgórzu zrekonstruujemy, są przecież przedwojenne zdjęcia, obok dobudujemy kawiarenkę i stację wyciągu, będzie się można pomodlić przed zjazdem na nartach w dół.
– Znajomość ludzkiej psychologii i spraw wiary podpowiada mi, że zwłaszcza początkujący narciarze z pewnością zechcą skorzystać z pociechy religijnej – dodał rzeczowo ubek.
– To, co panowie odsłonili, jest wyjątkowo ciekawe – ciągnął jego szef. – Pański zespół niech to doczyści, zakonserwuje i zabezpieczy. Obudujemy to murkami, da się podświetlenie tych głazów i urn. Każdy, kto wejdzie do holu hoteliku, będzie mógł przez przeszkloną podłogę podziwiać rezultaty wykopalisk.
– Świątynia sportu wzniesiona na gruzach świątyni ducha. – Ubek zrobił natchnioną minę. – A nad tymi dymarkami zrobimy sklepik, też z przeszkloną podłogą, panowie pomogą wyszukać informacje, nasz kowal wykuje nożyki na wzór tych pradziejowych, w takim miejscu będą się sprzedawać jak ciepłe bułeczki! A drobne zabytki wyeksponuje się w gablotach, na ścianach, wraz z tablicami poglądowymi, to bardzo podniesie atrakcyjność naszego hotelu – dodał.
– No i ta jaskinia z unikatowymi rytami naskalnymi, przeszkoli się kogoś i będzie wycieczki oprowadzał – dorzucił
wójt.
– Osobiście dopilnuję natychmiastowego naniesienia odpowiednich poprawek na plany architektoniczne – zapewnił
gorliwie prawnik. – W umowach są klauzule na wypadek zmian wymuszonych okolicznościami zewnętrznymi.
– Liczymy na długą i owocną współpracę. Gmina dołoży wszelkich starań, by pańskie przełomowe odkrycia odpowiednio wyeksponować i zagospodarować. – Wójt kordialnie uścisnął prawicę doktora, a potem goście wsiedli do auta i odjechali.
Studenci poprawiali opadnięte szczęki. Olszakowski raz jeszcze potrząsnął głową.
– Co to było? – wychrypiał. – Pieśń tajgi?
– Nazywamy to inaczej, ale idea jest mniej więcej ta sama – mruknął Lars. – Pierwotna moc duchów przyrody, pozwalająca na chwilę zerwać z serca pleśń, którą niesie chciwość, nienawiść i cała ta degenerująca się cywilizacja...
– Czy efekt będzie trwały?
– Teoretycznie tak. U wyjątkowych drani czasem dochodzi do stopniowej recydywy. Zależy od stopnia wyprania mózgów. Jeśli ktoś głuszy sumienie, ale jakoś tam zdaje sobie sprawę, że jest bydlęciem, to efekt jest murowany.
Gorzej, gdy ktoś jest przekonany, że łajdactwa, które robi, są dobre... Na szwedzkich urzędasów od opieki społecznej działało znacznie słabiej.
– A le mi dało w dekiel. – Doktor tarł skronie.
Stary spojrzał mu w oczy.
– Nie jesteś nawet w jednej dziesiątej takim sukinsynem, za jakiego próbujesz uchodzić – mruknął po angielsku. –
Читать дальше