— Doszliście już do nieuniknionego spadku rozrodczości wśród waszej inteligencji. Ośmieliliście się pozbawić ludzi normalnych związków, by zamienić ich w oręż ucisku i władzy! No cóż, to oczywisty skutek tyranii.
— Informacje otrzymane od inżyniera Tollo Fraela! — zawołał Czagas takim tonem, jakby ją na czymś przyłapał. — A właśnie, czy wiedział o seansach filmowych?
Rodis ogarnęło obrzydliwe poczucie konieczności oszukiwania. W świecie Tormansa niezłomne trzymanie się ziemskich praw mogło mieć niebezpieczne następstwa.
— Dawno już się domyśliłam, że ma obowiązek donosić — odparła wymijająco.
Czojo Czagas zrozumiał po swojemu odrazę malującą się przelotnie na twarzy Rodis i uśmiechnął się z satysfakcją. Faj zrozumiała, że uniknęła zagrożenia Taela. Spuściła oczy, by skryć najmniejszy odcień swoich emocji przed bystrym wzrokiem władcy.
— Proszę powiedzieć wprost, czy mogłaby mnie pani zabić? — zapytał nagle.
Rodis dawno przestały dziwić niespodziewane przeskoki myślowe Czagasa.
— Po co? — zapytała spokojnie.
— Żeby mnie usunąć i osłabić strukturę władzy.
— Usunąć pana! Na pańskie miejsce zaraz przyjdzie inny, jeszcze gorszy. Pan jest chociaż mądry…
— Chociaż! — powtórzył gniewnie.
— Wasz ustrój społeczny nie pomaga dojść do władzy ludziom uczciwym i mądrym, to jej podstawowy problem. Co więcej, zgodnie z prawem odkrytym w ERŚ przez niejakiego Petera, w tym systemie występuje tendencja do pogłębiania się niekompetencji rządzącej elity.
Czojo Czagas chciał zaprotestować, lecz powstrzymał się i zapytał podstępnie:
— A jak mogłaby mnie pani zgładzić technicznie? Czym?
— W każdej chwili mogę nakazać panu umrzeć.
— Ja także mogę panią zniszczyć w mgnieniu oka!
Rodis wzruszyła ramionami z czysto kobiecym lekceważeniem.
— W takim wypadku komandor naszego gwiazdolotu obiecał zryć powierzchnię Jan-Jah na głębokość kilometra.
— Ale pani nie uznaje zabijania! I na pewno mu tego zabroni!
— Nie będzie mnie wtedy wśród żywych — odparła z uśmiechem. — A on jest komendantem!
Czojo Czagas w zamyśleniu zabębnił palcami po stole i jakby w odpowiedzi na ten gest gdzieś zadźwięczał niewidzialny dzwoneczek.
Po tym, jak zaniepokoił się przewodniczący Rady Czterech, Faj Rodis zorientowała się, że sygnał dotyczy czegoś bardzo ważnego. Wstała, lecz tamten, wpatrzony w aparat ukryty przed oczami kobiety za ścianką z rzeźbionego drewna, władczym gestem nakazał jej zostać.
— Wzywa panią wasz statek. Do Jan-Jah zbliża się jakiś gwiazdolot. Ziemski?
— O nie! — zawołała Faj tak pewnie, że władca zerknął na nią podejrzliwie. — Nie oczekiwałam go tak szybko — dodała, czytając w jego myślach.
— Może się pani połączyć z tym nowym przybyszem?
— Oczywiście, jeśli ich planeta przynależy do Wielkiego Pierścienia.
— Chcę w tym uczestniczyć!
Rodis dostatecznie poznała już tutejsze zwyczaje. Władcy nie można zapraszać do siebie ani nigdzie indziej. Do niego zaś należy się stawiać tylko na wezwanie.
Wir Norin przybiegł natychmiast z dwoma SDG. W zielonym pokoju z niezmiennie porażającą Tormansjan realnością ukazała się kabina „Ciemnego Płomienia” z kosmonautami zwołanymi przez dźwięk alarmu. Olla Dez manipulowała selektorem fal. Sygnały ze zbliżającego się statku nie należały do pasma Wielkiego Pierścienia. Olla pociągnęła ku sobie czarną dźwignię z górnej części pulpitu i jednocześnie nacisnęła stopą czerwony pedał, włączając maszyny cyfrowe i pamięciowe, by odczytały niezwykłe pasmo przekazu.
Kabinę wypełniło przeciągłe, rozedrgane dzwonienie niestrojonej fali. Na dużym ekranie w kabinie gwiazdolotu zamajaczyły, zjawiając się i znikając, fragmenty obrazu. Czojo Czagas zamknął oczy, by uniknąć zawrotu głowy. Migotanie ustabilizowało się, a części rozbitego obrazu zaczęły układać się w całość, jakby uwięzłe w sieci. W końcu ułożyły się w widok niezwykłego statku. Składał się z czterech płaszczyzn utworzonych z kilku warstw ogromnych rur, krzyżujących się na gigantycznym cylindrze, jak cztery organy muzyczne, połączone w ukośny krzyż. W rurach pulsowały blade płomienie, obiegając pierścieniowo całe urządzenie.
Obraz gwiazdolotu rozrósł się, zapełnił cały ekran, wreszcie zbliżył się bardziej. Pozostał tylko sierpowaty wykusz dolnego cylindra na tle bezdennej czerni kosmosu. Z półksiężycowej wypustki wylatywały i unosiły się przed nią świecące znaki, podobne do ósemek. Ustawiały się w pionowych i poziomych rzędach, w oddzielnych grupach lub nieprzerwanym łańcuchem. Wizja trwała około minuty i przeobraziło się w widok wnętrza statku. Trzy płaszczyzny przenikały się pod różnymi kątami. Dziwaczna architektura z trudem dawała się rozpoznać, ukazana z perspektywy nadawcy.
Uwagę przyciągało sześć nieruchomych postaci, tonących w głębokich siedziskach przed pochyłą, trójkątną ścianą, błyszczącą jak czarne zwierciadło. Srebrno-fioletowe mętne światło biegło wijącymi się strugami po krzywiznach sufitu. Pomieszczenie pogrążało się w mroku lub nagle wybuchało oślepiającym światłem, bez przechodnich półcieni. Pulsacja oświetlenia utrudniała dokładny ogląd.
Sześć postaci siedziało na ludzką modłę. Odziane były w coś na kształt ciemnych opończy ze spiczastymi kapturami, zakrywającymi twarze tajemniczych istot.
Ziemianie nie mogli się zorientować w rozmiarach statku. Nie widzieli na ekranie niczego, co choćby w przybliżeniu kojarzyłoby się ze znanymi światami Wielkiego Pierścienia.
Rzadkie rozbłyski światła, zastygłe ciemne figury, dziwnie załamujące się, ukośne umocnienia korpusu robiły przytłaczające wrażenie. Nieznana moc przybyła z głębin wszechświata. Statek wyraźnie zbliżał się coraz bardziej. Natarczywie narastał wibrujący dźwięk, podobny do pisku ciętego metalu. Chwilami cichnący, lecz wybuchający z nową siłą przy każdym rozbłysku światła, działał na człowieka odpychająco.
Cała drżąca i niepotrafiąca określić, co czuje w danej chwili, Olla Dez wyciszyła tło dźwiękowe i włączyła nadajnik „Ciemnego Płomienia”. W parę sekund komputery namierzyły cel, przekazując znane w całej Galaktyce wezwanie Wielkiego Pierścienia.
Nic się nie zmieniło w przekazie z nieznanego gwiazdolotu. Tak samo płynęły srebrzyste błyski, a postacie w nieprzejrzystych kapturach wciąż siedziały ponure i nieruchome.
Olla wzmocniła wezwanie na tej samej fali, jaką posługiwał się obcy gwiazdolot. Słupek niebieskiego ognia, wskaźnik siły nadawania, podniósł się na szczyt skali. Kosmonautka podkręciła na chwilę kanał dźwiękowy i zaraz ściszyła do minimum, nie mogąc znieść tego żałosnego pisku.
„Ciemny Płomień” wzywał drugi statek we wszystkich znanych kodach. Przeciągły dźwięk zaczął stopniowo słabnąć. Po chwili stało się oczywiste, że obcy statek oddala się, nie odpowiadając na ich sygnały. Jakiś czas jeszcze widniał na ekranie czteropiętrowy zarys jednostki, ale i on zniknął wkrótce w czerni kosmosu.
Wesoła melodyjka zapowiedziała rząd cyferek na ekranie wyszukiwarki.
— Kurs 336-11 w północnym limbie Galaktyki, poziom czwarty, szybkość 0,88 — oznajmił Diw Simbel.
— Leci w poprzek Galaktyki, zapewne z Warkocza Bereniki, powyżej poziomu głównych skupisk — ocenił Gryf Rift.
— Dziwne, że porusza się normalnie w próżni z tak niewielką szybkością. Na przemierzenie całej drogi potrzeba mu ponad sto tysięcy ziemskich lat — odezwał się głośno z pałacu władcy Wir Norin.
Читать дальше