W TWF zobaczyli jeszcze krótkie podróżne zapisy z pamięci maszyn gwiazdolotu: wychudłą, zasuszoną od ciągłej pracy Mentę Kor, nieśpiącego całymi tygodniami komendanta Gryfa Rifta, wykończonych inżynierów urządzeń pilotażowych i cyfrowych, Diwa Simbela i Sola Saina. Każdy miał swego „opiekuna technicznego”. Solem opiekowała się Ewiza, Simbelem Czedi, Riftem Olla Dez, a Nea Holli dbała o biologiczną formę Menty Kor, karmiąc ją i pojąc, masując i usypiając w chwilach odpoczynku.
„Ciemny Płomień” wydostał się z zewnętrznej strefy siłowej bez uszkodzeń, lecz z wielkimi stratami energii. Drugie, bardziej udane prześliźnięcie się na krawędzi bezdni sprawiło, że gwiazdolot przebił się do dwudziestego szóstego obszaru ósmego obrotu, skąd zostało około trzech miesięcy podróży na Ziemię. Wylądował na tym samym płaskowyżu Rewat, z którego jedenaście miesięcy temu odleciał na planetę Tormans.
— Co zaszło na Ziemi po powrocie statku, wie każdy Ziemianin i nie jest to dla was nic nowego — powiedział nauczyciel, gasząc TWF i zatrzymując się, jakby na coś czekał.
— Termin, wyznaczony przez Taela, właśnie się skończył! — stwierdził Kimi z poparciem wszystkich pozostałych. — Pora wysłać następny gwiazdolot na Tormans!
— Czyżby niczego z tym nie zrobiono? — zawołała Ajoda. — Nikt nie zwracał się do Rady Gwiezdnych Lotów?
Nauczyciel obserwował z figlarnym uśmieszkiem rozgorączkowaną młodzież. W końcu podniósł rękę, spory ucichły i wszyscy zwrócili się ku niemu.
— Byliście w zeszłym roku na Pustyni Namib i ominęło was jedno wydarzenie, które poruszyło całą planetę. Znowu, jak trzy wieki temu, GPP Cefejan przemierzał przestrzeń w pobliżu Tormansa i przyciągnęły go sygnały automatycznej stacji na satelicie planety. Kodem Wielkiego Pierścienia stacja prosiła wszystkie GPP lecące do dwudziestego szóstego obszaru ósmej odnogi Galaktyki, by dokonały lądowania na planecie i odebrały wiadomość…
— Dla nas, dla Ziemi? — wpadła mu w słowo Puna. — I gwiazdolot ją odebrał?
— Odebrał. Jaki gwiazdolot mógłby odmówić odebrania poczty na odległość dostępną tylko dla niego?
— Co było w tej wiadomości? — spytali chórem uczniowie.
— Nie wiem. Napisana była w języku Tormansa, który jest tłumaczony w laboratorium badającym ową planetę. Bardzo obszerna informacja o tym, co zmieniło się na planecie w ciągu stu, nawet stu trzydziestu lat. Ale przygotowałem dla was trzy zdjęcia trójwymiarowe…
— I nic pan nie mówił? — rzekła Ajoda, obdarzając nauczyciela karcącym spojrzeniem ciemnych oczu.
— Milczałem do chwili, aż będziecie gotowi na ich przyjęcie — odparł niewzruszenie wychowawca.
Szczęknął włącznik TWF.
Rozpoznali plac i pomnik Władcy Czasu. Starego chramu, miejsca śmierci Rodis, nie było. Zamiast niego szeroko rozkładały się na niebie półksiężycowe dachy budowli. Schody wiodły do ogromnej, wysokiej arki, otoczonej na górnym piętrze odkrytą galerią. Dwa końce galerii, przykryte przezroczystymi daszkami, niewiadomym sposobem uczepione kopuł, sterczały śmiało i wysoko, wisząc nad placem i otaczającymi go budynkami.
— To pomnik na cześć Ziemi — rzekł cicho nauczyciel — od planety nie nazywającej się już Jan-Jah, lecz w relacji z ziemskim przezwiskiem Tormans, zwie się obecnie Tor-Mi-Oss. W ich języku nazwa ta znaczy to samo, co dla nas Ziemia. To nowa planeta i nowa gleba, na której człowiek pracuje, uprawiając żywność, zasiewając sady i budując domy dla przyszłości swoich dzieci, dla pewnej drogi ludzkości w bezgraniczny świat.
Na drugim zdjęciu, na tle budowli stała rzeźbiona grupa, składająca się z trzech figur.
— Faj Rodis! — zawołał Kimi i nauczyciel potwierdził milczącym skinieniem, nie mniej wzruszony od dzieci.
Rodis, wyrzeźbioną z czarnego kamienia w pełni kształtów jej czarnego skafandra, nieśli na rękach dwaj ludzie o twarzach Taela i Gzera Bu-Jama, wyciosani z ciemnożółtego, prawie brązowego górskiego głazu. Dwaj mężczyźni, „dży” i „kży”, obejmowali się krzepko za ramiona. Siedziała na nich Faj ze swobodnie spuszczonymi nogami, zwrócona twarzą do Gzera i obejmująca za szyję Taela.
Rzeźbiarz z jakiegoś powodu przedstawił Faj w szerokim, niedbale zamotanym turbanie, tak, jak pierwszy raz zobaczył ją Tael. Kamień posągu, podobny do najwspanialszych opali z kontynentu australijskiego, skrzył się wewnętrznym ogniem. Tak miliony gwiazd przenikają mrok tropikalnych ziemskich nocy, o których często opowiadała Tormansjanom Rodis, inspirując ich pięknością świata.
Ziemianie długo spoglądali na wizerunek dostarczony z odległości tysięcy lat świetlnych, póki nauczyciel nie zmusił się, by przełączyć na trzeci, ostatni obrazek z pawilonu po lewej stronie.
Tu także stały rzeźby: Wira Norina i Sju-Te. Astronawigator „Ciemnego Płomienia”, uwieczniony w ciemnoczerwonym brązie, spoczywał z opuszczonymi rękami, wsparty ramionami i głową na SDG, z oczami zamkniętymi w wiecznym śnie. Tormansjanka Sju-Te, wykonana z najczystszego białego kamienia, unosiła w dziecinnych dłoniach drogocenne dary Ziemian: matowy sześcian IKP i błyszczący owal DPA.
W obu figurach było to magiczne niedopowiedzenie realizmu, które zmusza każdego widzieć w żywej formie cud swego indywidualnego marzenia.
— Światłe niebo! — powiedział Lark, naśladując kosmonautów. — To znaczy, że na Tormansie skończyła się Godzina Byka? Czy wszystkiego tego dokonaliśmy my, Ziemianie: Rodis, Norin, Czedi, Ewiza i wszyscy inni, stojący na płaskowyżu Rewat wokół swojego statku?
— Nie — odparł nauczyciel. — Mieszkańcy Tormansa sami tego dokonali, bo tylko oni mogli wyjść samodzielnie z inferna. Ofiary oligarchicznego reżimu Tormansa nawet nie przypuszczały, że są ofiarami przebywającymi w niewidzialnym więzieniu zamkniętej planety. Wyobrażali sobie, że są wolni, dopóki wraz z przybyciem naszej ekspedycji nie zobaczyli prawdziwej wolności, odnowili swą wiarę w prawdziwą ludzką naturę i jej ogromne możliwości, ci sami, którzy do tej pory uganiali się tylko za kłamliwymi obietnicami sukcesu materialnego. Od razu pojawiło się pytanie: kto odpowie za zranioną, zniszczoną planetę, za miliardy straconych istnień? Dotychczas każda porażka odbijała się bezpośrednio lub pośrednio na masach ludu. Teraz zaczęli szukać niewątpliwych winowajców owych porażek. A wtedy stało się jasne, że pod nowymi maskami utaiło się to samo kapitalistyczne społeczeństwo wyzysku, zniewolenia, eksploatacji, umiejętnie przykryte za pomocą metod naukowych propagandy, sugestii, tworzenia pustych iluzji. Tormansjanie zrozumieli, że nie można być wolnym bez wiedzy, że konieczne jest poważne wykształcenie psychologiczne, że trzeba oceniać ludzi po ich cechach duchowych i tępić u korzenia wszelkie złe uczynki. Dopiero wtedy nastąpił przewrót w życiu planety. Nie należy sądzić, że osiągnęli już wszystko, ale odkryli samych siebie i swój świat, i nas, swoich braci, jako kochających przyjaciół. Pomniki, które widzieliście, to bezsporny przejaw ich natchnionej wdzięczności. Przybycie naszego gwiazdolotu i działania Ziemian były punktem przełomu. Rodis i jej towarzysze rozbudzili w Tormansjanach dwie potężne siły społeczne: wiarę w siebie i zaufanie do innych. Nie ma niczego potężniejszego, niż ludzie zjednoczeni zaufaniem. Nawet słabsze jednostki zahartowały się we wspólnej walce, czując, że na nich liczą w pełni, że zdolni są do najwyższej samorealizacji, wierząc w siebie, jak w innych i w innych jak w siebie samego… Jak podsumujecie znaczenie wyprawy?
Читать дальше