— Wszystko u nich poszło na opak, jak w Tamasie. Silna indywidualność i wybitne zdolności, zamiast służyć społeczeństwu, zamieniają człowieka w zamkniętego egoistę, wywyższającego siebie nad innych — oceniła marzycielska Kunti.
A Miran, bardziej pochmurny niż zwykle, dodał do tego:
— Zrozumiałem całą głębię problemu Tormansjan, kiedy wyjaśniło się ich odnoszenie do artystów. Nie rozumieli, że ludzie sztuki po kawałku wyrywali z łap śmierci fragmenty czasu, a z chaosu i próżni wydobywali piękno, marzenia, ideały, nieziszczające się od razu, ale możliwe, tworząc kolejne stopnie wyjścia z inferna, w odróżnieniu od chwilowych odczuć i nietrwałego szczęścia natury.
— Dobrze powiedziane, Miranie — pochwalił nauczyciel. — Właśnie na tym, by pomóc innym podnieść się z inferna, polega istota działania artysty. Bez tego jego talent jest ślepy, jakby nie był wielki. Spektrum czarów przyrody: zwierzęca siła ciała, poczucie niekontrolowanej swobody, kołowrót ciągłego koczowania, polowania i walki, „złe” czary i namiętności, wszystko to stanowi animalną istotę dzikich synów i cór Ziemi. Tej potężnej, pradawnej magii przeciwstawiacie potęgę wszechświatowej noosfery, na przekór pokonanemu samodzielnie „ja”.
— A co się stało z ocalałą częścią załogi „Ciemnego Płomienia”, kiedy wróciła na Ziemię? — spytała Puna.
— Przeczytacie o tym w wielu książkach i zobaczycie parę filmów, poświęconych dalszym losom tych, co wrócili — odparł nauczyciel.
— Mówimy o powracających — wtrącił Kimi — a co stało się na Tormansie? Czy znane są losy Wira Norina i Taela? Czy gwiazdolot odleciał od razu po śmierci Rodis, porzucając wszystko na pastwę losu? Nasi ludzie nie mogli tak zrobić!
— Nie mogli! — potwierdził nauczyciel. — Czekałem na to pytanie. Oto dodatkowa „gwiazdka”, zapisana na „Ciemnym Płomieniu”. Jest dosyć krótka. Proponuję obejrzeć ją od razu, póki świeżo macie w pamięci to, co się wydarzyło…
Wir Norin na minutę przed katastrofą przełączył się na gwiazdolot i widział wszystko w bocznym okienku ekranu, podobnie jak Tael, korzystający z robota Ewizy, zabranego ze świątyni.
Tael opadł na kamienną podłogę budynku, w którym czekał na Rodis. Sygnał SDG zmusił go, by się podniósł. Wir zażądał, by zdobyć dla niego natychmiast czarną kurtę z kapturem, jakie noszą oprawcy.
— Co chce pan zrobić, Wirze? Nie znajdzie pan drugiej Rodis, jedynej na cały wszechświat!
— Ale jest aparatura, która ją zabiła. Jestem pewien, że na razie jest tylko jeden egzemplarz. Inaczej zaatakowaliby jednocześnie nas dwoje. Stań się Ziemianinem, Taelu! Działaj! Idę do ciebie.
Zapłakana i zrozpaczona, ale niezłamana Sju-Te została w zrujnowanym parku pod ochroną dziewięcionoga, by zaczekać na powrót Norina.
Kiedy Wir przybiegł do laboratorium imienia Zeta Uga, Tael miał już dla niego strój nocnego oprawcy. Norin zszedł do podziemi. Minąwszy galerię prowadzącą do piątego chramu, wyszedł pewnie na plac z pomnikiem Władcy Czasu. Przy głównej bramie „liliowi” w zwykły dla siebie sposób przeganiali tłum zaniepokojonych wybuchem obywateli. Napotkani ludzie cofali się lękliwie przed Norinem, dla dwóch zaś dyżurujących w bramie siepaczy uczynił się niewidzialnym. Przez park przemykały ledwie widoczne postacie w poszukiwaniu kogoś. Wir pomyślał o przenikliwości i bystrości umysłu Faj Rodis, która uratowała przed większym zagrożeniem rodzący się dopiero tormansjański ruch oporu.
Bieganina czarnych siepaczy ułatwiła mu zadanie. Przez nikogo nie zaczepiany Wir dotarł do piątego chramu i dobrze znając jego strukturę, wszedł zachodnimi schodami do górnego korytarza, w którym jak wcześniej tłoczyło się około pięćdziesięciu czarnych. Powoli, jakby od niechcenia przemieszczając się wzdłuż ściany, astronawigator słyszał urywki rozmów, składające się na jasny obraz sytuacji.
— Na co czekamy? Aż sam przyjedzie… A złapali tego drugiego? Załatwili go?… Ech, tracimy tylko czas! No widzisz, ten, co stworzył aparat, sam się zabił!
Obok urządzenia, w połowie wepchniętego do pokoju Rodis, leżał bezgłowy trup. Oczywiście wynalazca, nie chcąc dłużej służyć władcom, wsadził głowę pod tnący promień.
— Ej, ty tam! Co się tak snujesz? Chodź tutaj! — zawołał do Norina dowodzący operacją, ze srebrną żmiją naszytą na kurcie.
Wir podszedł bez wahania, kryjąc wzrok w ciemności kaptura.
— Tak, zgadza się, kazałem ci tutaj stać! Nie dopuszczaj nikogo do maszyny, odpowiadasz za to powolną śmiercią w beczce z kwasem!
Norin skłonił się i stanął koło maszyny, kuląc się, by ukryć swój wzrost. Odczekawszy minutę, rozkręcił cztery znajdujące się w różnych częściach urządzenia i połączone kablami sześciany, postał jeszcze chwilę, po czym wyszedł tą samą drogą, jaką się tutaj dostał.
Ku zdziwieniu i przerażeniu oprawców, pilnie strzeżone urządzenie samo się zapaliło, wywołując pożar, który ledwie zdołali ugasić. Pozostała bezużyteczna kupka poczerniałego metalu, podobna do rzeźb abstrakcyjnych z dawnych czasów. Rozwścieczony Gen Szi kazał wysadzić dom, w którym mieszkał Wir. Zaminowany według wszelkich zasad sztuki inżynieryjnej budynek zawalił się, wywołując panikę w całej dzielnicy. Pogrzebałby pod swymi zwałami nie tylko Norina, ale też około trzystu mieszkańców, gdyby w porę nie zostali ewakuowani przez posłańców Taela. Inżynier dobrze znał władców i ich potwornie lekceważący stosunek do życia ludzkiego…
Wybuch zatarł ostatni ślad pobytu Norina w Ośrodku Mądrości. Teraz wszystko polegało na znalezieniu dobrej kryjówki dla astronawigatora i jego wybranki.
Dopóki kontaktował się przez SDG, tłumaczył swym towarzyszom przyczyny, dla których postanowił zostać na Tormansie. Jeśli wcześniej odczuwał lekkie wahanie, niepewność w sensowność postępku, nie miał teraz już cienia wątpliwości.
Skoro Faj Rodis zginęła, nie zdążywszy umocnić swego dzieła oświecenia, Wir zostanie, by pomagać Tormansjanom. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że nie ma co mierzyć się z Rodis, na jakie naraża się śmiertelne niebezpieczeństwo i jak wiele utracił, żegnając się z piękną Ziemią, lecz jego dusza znalazła opokę, zakorzeniła się w nowej glebie, radowała wielką miłością. Wir przyprowadził przed ekran stropioną Sju-Te. Stała z oczami zapuchniętymi od łez, z pałającymi rumieńcami na policzkach, ze spuszczoną głową, malutka, dobra i prześliczna.
Ziemianie zrozumieli, że rozłąka nie wchodzi w grę, a mieszkańcy Ziemi nigdy nie lękali się śmierci w imię wielkiej idei.
— Wypełnijcie nakaz Rodis, drodzy przyjaciele! — powiedział Wir. — Pamiętajcie jej ostatnie słowa. Słyszeliśmy je tylko my dwaj, ja i Rift!
— Jakie? Czemu nic nie mówicie? — pytała Czedi, zapłakana nie mniej, niż Sju-Te. Stała na uboczu, wtulona w Ewizę Tanet. W tej bolesnej i rozpaczliwej pozie, zapisanej w wideo-kronice statku, uchwycili je twórcy pomnika „Ciemnego Płomienia”.
— Dowiesz się z nagrania. Nie mam siły, by je powtórzyć. Lecz ostatnie słowa szefowej wyprawy powinniście poznać od razu: „Statku — wzleć!”
Gryf Rift pobladł. Wydawało się, że komendant za chwilę upadnie. Ewiza rzuciła się mu na pomoc, lecz on odsunął ją i wyprostował się.
— Potrzebujecie jeszcze czegoś, ty i Tael? — spytał martwym, bezbarwnym tonem.
— Tak! Wyślijcie do nas ostatni dysk. Zostawcie wszystkie filmy o Ziemi, materiały do konstrukcji DPA i IKP, zapasowe baterie do SDG i… — Astronawigator zaciął się na chwilę. — Trochę ziemskiego jedzenia i wody, żeby tormansjańscy przyjaciele mogli czasem wypróbować smak naszego świata. Jak najwięcej lekarstw, niewymagających specjalistycznej wiedzy. To wszystko!
Читать дальше