— Zaraz przygotujemy — odparł Gryf. — Podaj miejsce lądowania.
Komandor musnął pulpit i sferoidalna kabina pilotów zapłonęła ogniście, co było sygnałem rychłego odlotu. Serce Wira Norina przeszył ból rozstania. Pokłonił się w milczeniu towarzyszom i wyłączył SDG.
Gwiazdolot zerwał wszelkie kontakty z Tormansem, jakby znajdował się na wrogiej dla ziemskiego życia planecie. Wyjściowe galerie i balkony zostały pozamykane. Gładki korpus statku trwał nieruchomo w gorącym powietrzu dnia i mroku nocy, jak mauzoleum poległych Ziemian. Wewnątrz przy ekranach siedziała bezustannie Olla Dez. Jej zręczne ręce i słuch nastawione były na sygnały od Norina i Taela, lecz obaj milczeli. Nawet kompletnie nieobznajomiony ze sprawami Tormansa człowiek zdołałby wyłowić w komunikatach telewizyjnych nutki popłochu i niepokoju, chociaż nie powiedziano ani słowa o zgonie Rodis, ani o domniemanej śmierci Norina. Po jakimś czasie Zet Ug wystąpił z krótkim przemówieniem o przyjaźni między Ziemianami a mieszkańcami Jan-Jah. W wiadomościach nie pojawiali się natomiast Gen Szi ani Ka Luf. Czedi i Ewiza wyjaśniły towarzyszom nawyk ukrywania przed ludem nadzwyczajnych wydarzeń, tym bardziej, jeśli zdarzyło się coś „na górze”, jak potocznie zwano oligarchiczną elitę władzy.
Dobę później nieoczekiwanie zostały przerwane transmisje na wszystkich kanałach. Czojo Czagas połączył się z „Ciemnym Płomieniem” poprzez tajną sieć, obiecując wyjaśnić ostatnie zdarzenia i zapewniając, że podjęte zostały kroki do wyśledzenia i ukarania winowajców. Nie odpowiedzieli mu. Nie mieli z nim już o czym rozmawiać. Prosić o opiekę nad astronawigatorem, oznaczało wydać go w ręce ludzi niehonorowych i niesłownych, o złych zamiarach. Dogadywać się w kwestii powrotu wyprawy lub transportu wyposażenia medycznego i technicznego, filmów i innych dzieł? To godziło w podstawy polityki społeczeństwa oligarchicznego. Jak tu się zresztą porozumiewać, skoro na planecie nie przestrzegano przepisów, nie było Rad Honoru i Prawa ani nikt nie liczył się z opinią publiczną!
Władca nakazał wywoływać statek do wieczora, a potem przejść do pogróżek. Nadeszła noc i jak poprzednio nad przybrzeżnymi krzewami widniał niemy korpus ogromnego statku. A jednak jeszcze jeden raz udało się kosmonautom spojrzeć na swój gwiazdolot z zewnątrz.
Od przerwania łączności z Wirem Norinem minęło według galaktycznego czasu „Ciemnego Płomienia” ponad osiem stutysięcznych sekundy, co odpowiadało czternastu ziemskim godzinom. Olla Dez odmawiała opuszczenia posterunku, chociaż proponowali ją zmienić wszyscy pozostali członkowie załogi, skończywszy przygotowania do odlotu dyskolotu. Tylko Menta Kor i Diw Simbel kontynuowali wyliczenia koordynatów lotu.
Gryf Rift, odganiając natrętne myśli o Rodis, pracował nad listami rzeczy zgromadzonych na dysku, starając się niczego nie uronić, jak gdyby pozostawili Norina na niezbadanej planecie. Brak łączności bardzo zaniepokoił komandora. Pojawiła się nieznośna myśl o kolejnych ofiarach ze strony Ziemian lub tormansjańskich przyjaciół. Stolica milczała wciąż uporczywie i brak wiadomości męcząco rozciągał godziny nawet dla wytrwałych Ziemian.
Rift zastanawiał się, czy by jednak nie porozumieć się z Czojo Czagasem i wypytać go delikatnie o los Taela, gdy w końcu zadźwięczał sygnał i na ekranie pojawił się Wir Norin… Zwiadowcy „liliowych” znaleźli w końcu wejście do podziemi Świątyni Czasu, ale zastali je puste i spryskane środkiem likwidującym zapachy. Architekci odszukali obszerne wyjście ewakuacyjne na obrzeżu stolicy w pobliżu wyschniętego jeziora. Tam właśnie, na dawne pole bitwy, należało wysłać dyskolot.
Wir podał namiary i odsunął się. Inżynier Tael powitał niskim ukłonem ziemskich przyjaciół i podniósł do odbiornika SDG dwa trójwymiarowe zdjęcia. Bez objaśnień Norina kosmonauci nie zrozumieliby, kim są ci dwaj dostojnicy, siedzący martwi we wspaniałych czarnych fotelach z przerażeniem zastygłym na twarzach. Straszne sztylety Jan-Jah sterczały ze skurczonych ciał. Gen Szi i Ka Luf ponieśli zasłużoną karę, nie doczekawszy się śledztwa ani sądu ze strony Czojo Czagasa, podczas których może zdołaliby się wyłgać. Setki usłużnych pochlebców oplątałyby władcę warstwami kłamstw. Wmieszały się jednak inne siły: „Szare Anioły”, które wznowiły swoją działalność w ten właśnie, spektakularny sposób.
— Skazanych zostało na śmierć jeszcze dwudziestu głównych winnych napadu — oznajmił z gniewnym triumfem inżynier.
— Co przez to osiągniecie? — zapytał Gryf.
— To było konieczne. Trzeba systematycznie i absolutnie bezwzględnie zwalczać bezprawie, kłamstwo i hańbę. Wy też na Ziemi twardo przestrzegacie w stosunkach społecznych trzeciej zasady dynamiki Newtona: każdej akcji odpowiada reakcja, właściwa dla sytuacji, bez oczekiwania, jak dawniej, na ingerencję boga, losu lub władcy… Ludzie długo czekali na odpłatę dla swoich katów, mijały wieki, nawarstwiając zło i umacniając władzę podłych ludzi. Wasze społeczeństwo wzięło w końcu na siebie wymierzanie boskiej sprawiedliwości Nemezis: „Mnie pomsta, ja oddam!”, szybko wykorzeniając wszelkie podłości i udręki. Nie wyobrażacie sobie, jak wielu rozpleniło się u nas nieludzkich drani w ciągu tylu wieków niszczenia lepszych ludzi, dzięki czemu zyskiwali przewagę lepiej przystosowani donosiciele, kaci, ciemiężcy! Powinniśmy się tym kierować, a nie ślepo was naśladować. Kiedy potajemnie i bez echa zaczną ginąć tysiące „żmijowatych” i ich zauszników, „liliowych” oprawców, wtedy wysoka pozycja w państwie przestanie przyciągać niegodziwców. Wiele nauczyliśmy się od Rodis i od was wszystkich, ale sami wybierzemy sposoby walki. Piękne obrazy Ziemi i wielki rozum Wira Norina będą naszą opoką na tej długiej drodze. Nie dość słów wdzięczności dla was, bracia! Ta pamiątka na zawsze nam pozostanie. — Tael pokazał zdjęcie gwiazdolotu zrobione teleobiektywem z pobliskiego wzgórza.
Olla Dez natychmiast je skopiowała. W polu widzenia pojawiła się Sju-Te, mówiąc coś do Norina.
— Dysk wylądował sto metrów od nas! — zawołał Wir i dodał ciszej: — To już wszystko.
Tael, Sju-Te i Wir Norin stali przed dziewięcionogiem. Ośmioro Ziemian ustawiło się w szereg pożegnalny. Czedi zawołała, nie wytrzymując milczenia:
— Przylecimy tu jeszcze, Wirze, na pewno!
— Gdy się skończy Godzina Byka! A my postaramy się, by stało się to jak najszybciej — odpowiedział Wir. — Jeśli jednak demony nocy powstrzymają świt i Ziemia nie dostanie od nas żadnych wieści, niech następny gwiazdolot przyleci za sto ziemskich lat.
Wir Norin nacisnął bransoletę na prawej ręce. Ekran TWF na statku zrobił się czarny i niemy. Jednocześnie na pulpicie zgasł zielony ognik astronawigatora. Jedyne światełko, nie należące do Ziemianina, lecz do Tormansjanina Taela, pozostało jak symbol zawartego właśnie braterstwa dwóch planet.
Droga powrotna „Ciemnego Płomienia” okazała się znacznie trudniejsza niż lot na Tormansa, po raz kolejny ujawniając niebezpieczną niedoskonałość GPP. Z nieznanych przyczyn gwiazdolot zszedł z wyznaczonej trajektorii. Zamiast spaść, niczym jastrząb na zdobycz, prosto z wysokich szerokości Galaktyki na ósmy krąg jej spirali, przeleciał przez trzy spiralne odnogi i wyszedł na skraju przestrzeni Szakti w pasmo „rentgenowskich” lub neutronowych gwiazd o tak niezwykłej gęstości, że centymetr kwadratowy ich substancji ważyłby na Ziemi setki milionów ton. Między tymi opornymi słupami masywnej substancji w miejscach kontaktu z najgęstszymi odcinkami Tamasu płonęły osobliwe zawirowania materii Szakti. W nich, jak w bezdennych lejach, krążyły w szalonym wirze przyspieszone przez Tamas promieniowanie. Rozprzestrzeniały się na obrzeżach naszej Galaktyki, jakby przeciwieństwo naszego wszechświata. Zjawisko to długo pozostawało niezbadane. W czasach pierwszego zaznajomienia się z graniczną strefą świata Szakti wiry te zwano kwazarami. Skomplikowana struktura zewnętrznych warstw Galaktyki i Metagalaktyki nie pomieściła się w „gwiazdce” dotyczącej powrotu „Ciemnego Płomienia”. Uczniowie zrozumieli tylko, w jak wielkim niebezpieczeństwie znalazł się statek.
Читать дальше