Wir Norin wstał i rozejrzał się po zawieszonym kobiercami i portretami pokoju, przysłuchując się stukom i tupotom, jakie zaczęły dochodzić ze wszystkich stron budzącego się domu. Na ulicy zapiszczał jakiś pies, przejechała z hałasem ciężarówka.
Coraz większy ogarniał go smutek, odczucie znalezienia się w ślepej uliczce, z której on, bywały w świecie i wyszkolony psychicznie, nie umiał znaleźć wyjścia. Jego przywiązanie do malutkiej Sju-Te przeobraziło się w potężną miłość, wzbogaconą w czułość tak silną, o jaką siebie nie podejrzewał. Owo współczucie wyzwalało w wychowanym do dawania szczęścia innym Ziemianinie chęć samoofiary. Trzeba poradzić się Rodis! Gdzie ona jest?…
Faj Rodis spędziła tę noc na rozważaniu problemu „kży”. Gzer Bu-Jam przyszedł na drugie spotkanie w Świątyni Trzech Kroków z paroma kolegami. „Kży” rozpoczęli swą pierwszą wizytę od sporu o przewagę umiejętności i wolności postępowania nad „dży”. Faj zgasiła ich zapał, mówiąc, że to pozorna wolność. Pozwalają im tylko na to, co nie szkodzi prestiżowi ani ekonomii państwa i nie zagraża „żmijowatym”, odgrodzonym od życia ludu murami przywilejów.
— Zastanówcie się nad waszym pojęciem wolności, a wtedy zrozumiecie, że daje tylko prawo do niskich postępków. Wasz protest przeciw uciskowi uderza przede wszystkim w ludzi niewinnych, nieuczestniczących w tym procederze. Władcy nieustannie wmawiają wam, że muszą chronić naród. „Przed kim?” — może warto zapytać? Gdzie są ci rzekomi wrogowie? Majaki, za pomocą których zmuszają was do ofiar i wypaczają waszą psychikę, prowadząc was na manowce.
Gzer Bu-Jam długo milczał, potem długo opowiadał Faj o wielowiekowych prześladowaniach „kży”.
— Wszystko to — oznajmił — zostało wymazane z historii i zachowało się tylko w ustnych przekazach.
Rodis dowiedziała się o masowych otruciach, nasilających się z woli władców, gdy do wydobywania naturalnych zasobów planety nie potrzeba było aż tylu robotników. I odwrotnie, o przymusowym zapładnianiu kobiet w czasach, gdy odmawiały rodzenia dzieci, które czeka przedwczesna śmierć, a bezlitośni słudzy państwa, lekarze i biolodzy rozprowadzali pomiędzy nimi odpowiednie środki. O tragedii pięknych i zdrowych dziewcząt, zabranych jak jałówki i zamkniętych w specjalnych ośrodkach do rodzenia dzieci.
Próba pełnego zastąpienia ludzi automatami zakończyła się krachem i nastąpiła fala powrotna ciężkiej pracy fizycznej, skoro z punktu widzenia społeczeństwa kapitalistycznego ludzie byli znacznie tańsi od skomplikowanych robotów. Te miotania się ze skrajności w skrajność nazywano mądrą polityką władców i przedstawiano ustami uczonych jako pasmo sukcesów na drodze do szczęśliwego życia.
Rodis, jako historyk, dobrze znała prawo Ramgola stworzone dla kapitalistycznych formacji społecznych: „Im biedniejszy kraj albo planeta, tym większe nierówności przywilejów i izolacja poszczególnych warstw społeczeństwa”. Dostatek czyni ludzi bardziej szczodrymi i życzliwymi, kiedy jednak przyszłość nie zapewnia niczego, oprócz życia na niskim poziomie, nasila się powszechna zawiść.
Uczeni pomagali we wszystkim władcom: wynaleźć nową, straszliwą broń, trucizny, surogaty żywności i tworząc otumaniające lud rozrywki, zaciemniające prawdę sprytnymi sloganami. Stąd wzięły się u ludu nienawiść i brak zaufania do uczonych, pragnienie poniżania i bicia, a nie tylko zabijania sługusów reżimu. „Kży” nie rozumieją ich języka, wiele ich słów ma inne znaczenie niż u „dży”.
— Gdy chodzi o język, sami sobie jesteście winni — stwierdziła Rodis. — U nas, na Ziemi, były także czasy, gdy przy różnorodności języków i poziomów kultury te same słowa miały kompletnie inne znaczenia, nawet w obrębie jednej mowy w różnych klasach społecznych. A jednak udało się pokonać ten wielki problem, zamieniając ziemską ludzkość w jedną wielką rodzinę. Możecie obawiać się czegoś innego: im niższy poziom kultury, tym silniej skażona zostaje pragmatyczna użyteczność każdego słownego pojęcia, przybierająca drobne odcienie znaczeniowe w miejsce ogólnego rozumienia. Na przykład słowo „miłość” może u was oznaczać piękną, jak i podłą rzecz. Walczcie o jasność i czystość słów, a wtedy zawsze dogadacie się z „dży”.
— O czym się tu dogadywać? Ich prawda nie jest naszą!
— Doprawdy? Życiowa prawda tworzy się wraz z tysiącletnimi doświadczeniami narodu. Szybkie przemiany życia w rozwiniętej technicznie cywilizacji zamącają dążenie do prawdy, czyniąc ją chwiejną, jak niezrównoważone szalki wagi emocjonalnej. Nie udawało się znaleźć wspólnej dla wszystkich prawdy z pomocą nauki, ponieważ brakowało kryteriów do jej zdefiniowania. Owe kryteria, a raczej miarki, okazywały się w różnych okresach ważniejsze od samej prawdy. Wiedziano o tym na Ziemi już w dawnych wiekach, w starożytnej Helladzie, Indiach czy Chinach… — Rodis zamyśliła się na chwilkę, po czym podjęła: — Porywy ku zrozumieniu zdarzały się u szalonych proroków, którzy intuicyjnie pojmowali ważność miary. W Apokalipsie , zwanej też Objawieniem Jana , jednej z podstaw religii chrześcijańskiej, padają słowa: „I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej”. To marzenie o wspólnej mierze dla wszystkich ziściło się dzięki wynalezieniu elektronicznych maszyn cyfrowych. Umożliwiły właściwą ocenę stosunku smutku do radości i harmonijnego zrównoważenia uczuć z obowiązkami. Mamy ogromną organizację, zajmującą się tymi problemami: Akademię Smutku i Radości. Razem z wami powinni ustanowić właściwą miarę i znaleźć prawdę, o którą warto walczyć bez cienia lęku…
— Prawda to istota rzeczy, a kłamstwo rodzi się ze strachu. Nie upierajcie się jednak przy narzucaniu wszystkim jedynej prawdy, pamiętajcie o subiektywizmie. Człowiek zawsze chce uczynić ją obiektywną, królową wszystkich formuł, lecz każdemu jawi się ona w trochę innym świetle.
— Wychowanie w prawdzie nie powinno być obciążone abstrakcyjnymi formułkami. Przede wszystkim chodzi o rzeczywisty postęp na wszystkich poziomach życia. Kiedy odrzucicie złorzeczenie i obcowanie ze zdrajcami prawdy, nasycicie swój umysł dobrymi i czystymi myślami, a wówczas będziecie niepokonani w walce ze złem.
Tak oto Faj Rodis, krok po kroku, uparcie, ale bezstronnie, przeciągała nić porozumienia między „kży” a „dży”. Reszty dokonały liczne kontakty. Po raz pierwszy przedstawiciele obu grup spotkali się jak równy z równym w podziemiach Świątyni Czasu.
Tael był zdumiony żywością umysłów, zadziwiającą pojętnością i pełną otwartością na nowiny u tych, których przywykli uważać za tępą i bezmyślną grupę społeczeństwa. „Kży” przyswajali nowe idee nawet szybciej, niż wytrenowane, lecz bardziej skostniałe umysły „dży”.
— Dlaczego się nie garnęli do wiedzy, czemu ich rozwój dawno się zatrzymał? — pytał inżynier Rodis. — Okazuje się przecież, że są wcale nie gorsi od nas!
— Wasz największy błąd tkwi w samych pojęciach; „my” i „oni”. To są tacy sami ludzie, jak wy, sztucznie upośledzone przez wasze społeczeństwo i zmuszone żyć w warunkach twardej walki o byt. Krótkie życie powoduje rozwój tylko najbanalniejszych uczuć i dlatego „kży” zaniżają swój poziom pod ciężarem nieuporządkowanego życia. Tak samo w pierwotnych tropikalnych dżunglach żyjące tam przed tysiącami lat plemiona traciły wszystkie siły tylko na jedno: żeby przetrwać. Z pokolenia na pokolenie coraz bardziej wyrodniały, tracąc twórczą energię. Nawet potężne słonie ze stepów lub ogromne hipopotamy wielkich rzek karlały w lasach, zamieniając się w podrzędne stworzenia. Wasza „dżungla” to krótkie życie z perspektywą bliskiej śmierci w dusznej ciasnocie przeludnionych miast z marnym jedzeniem i nieciekawą pracą.
Читать дальше