— Tak, ogólnie „kży” to tylko tanie ogniwa pośrednie między drogimi maszynami — oznajmił Tael. — Żadnego mistrzostwa ani radości używania. Maszyna robi wszystko lepiej i szybciej, a ty jesteś przy niej tylko „za podręcznego”, jak mówi Gzer Bu-Jam. „Umieracie chorzy i mądrzy, a my młodzi i głupi, co jest lepsze dla człowieka?”, zadali mi pytanie. Próbowałem im wytłumaczyć, że marna praca każdego z nas, kimkolwiek by nie był, odbija się na naszych bezbronnych braciach, dzieciach, rodzicach, a nie na prawdziwych ciemiężcach, którzy mają ochronę. „Jak możecie tak postępować? — spytałem i w końcu zrozumieli.
— A pomimo tego „oni” mają przewagę nad „wami” — stwierdziła Faj. — Spójrz, jacy to dziarscy chłopcy, ci kompani Gzer Bu-Jama! Nie potrzeba im wiele, dlatego są swobodniejsi. Szkoda, że nie widziałeś, jak zachowywał się Gzer, gdy zobaczył przez SDG Ewizę Tanet! Z jaką dziecinną i naiwną nabożnością na nią spoglądał! „Zobaczyłem drugi raz swoje marzenie i teraz mogę umrzeć!” — zawołał. Rzekomo gruboskórny i ciemny „kży”!
Zabuczał cichy sygnał SDG i Rodis odpowiedziała. Na ekranie pojawił się Wir Norin, który powiedział:
— Chcę przyprowadzić do was Sju-Te.
— Ją?
— Tak. Dla bezpieczeństwa przyjdziemy do podziemi.
— Czekam na was.
Na widok Faj Rodis, Sju-Te cichutko westchnęła, co zabrzmiało jak szloch. Rodis chwyciła ją za ręce i przyciągnęła do siebie, spoglądając na jej otwartą, uniesioną ku niej twarz.
— To pani jest władczynią Ziemian?… Głupia jestem, niepotrzebnie pytam — powiedziała Sju-Te, padając na kolana przed Faj, która dźwięcznie się roześmiała i lekko podniosła dziewczynę, której wargi zadrżały, a po policzkach spłynęły gęste łzy. — Proszę mu powiedzieć… On mówi, że to wszystko nie tak, ale ja nie rozumiem. Do czego jestem potrzebna Ziemianinowi, skoro jesteście takie?… Na Wielką Żmiję, jestem jak żółty pisklak Cza-Hik przy ziemskich kobietach!
— Powiem mu — odpowiedziała poważnie Rodis, sadzając ją obok siebie i trzymając za rękę.
Długo milczała. Sju-Te zadyszała nerwowo i Faj się jakby ocknęła.
— Jesteś wrażliwa i mądra, Sju-Te, dlatego nie zamierzam niczego przed tobą ukrywać. Mój drogi Wirze! Trafiła ci się szansa jedna na milion. Nie jest boginią, lecz stworzeniem innego typu: wróżką. Takie malutkie przejawy dobra od dawna cieszyły się szczególną sympatią w ludzkich baśniach.
— Dlaczego szczególną? — spytała cicho Sju-Te.
— Bogini to heroiczna geneza, opiekunka herosa, prawie zawsze wiodąca go ku sławnej śmierci. Wróżka to bohaterka zwykłego życia, przyjaciółka mężczyzny dająca mu radość, czułość i powodzenie w działaniach. Ta baśniowa różnica wyrażała marzenia ludzi w przeszłości. Ale znaleźć wróżkę tutaj, na Tormansie?! Co teraz zrobisz, biedny Norinie? — zapytała go, przechodząc na ziemski.
— Nie jestem biedny! Gdybym tylko mógł ją zabrać ze sobą, ale ona mówi, że to niemożliwe!
— Ma rację, to mądra mała kobietka.
— Rozumiem ją i zgadzam się. Możliwe jest jednak inne, przeciwstawne wyjście…
— Wirze! — zawołała Rodis. — To przecież Tormans, planeta udręki w głębokim infernie!
Norin rozeźlił się w tym momencie i niczym prawdziwy Tormansjanin zaczął przeklinać inferno, Tormans i ludzki los w języku Jan-Jah, bogatym w klątwy związane z nieszczęściem. Sju-Te poderwała się wystraszona, lecz Faj objęła jej talię ściśniętą zielonym paskiem i zatrzymała na miejscu.
— To nic. Mężczyźni zawsze się tak zachowują, gdy coś nie idzie po ich myśli.
— Zdecydowałem się!
— Być może na twoim miejscu postąpiłabym tak samo, Wirze — nieoczekiwanie zgodziła się Rodis i kontynuowała po ziemsku: — Zginiesz tu, ale przyniesie to wielki pożytek, jej zaś dasz kilka miesięcy, bo raczej nie lat, szczęścia. Uważaj na siebie! Ona umrze, gdy tylko nadejdzie twój koniec. Nie boi się śmierci. Najstraszniejsza dla niej jest rozłąka z tobą. Tylko kobiety z Tormansa mogą przejawić taką dzielność i wytrwałość w uczuciach, nie licząc się z niczym, co może je za to spotkać. Gdzie są koordynaty drogi powrotnej?
— U Menty Kor. Przygotowaliśmy je jeszcze podczas pierwszego oblotu Tormansa.
— Będziemy martwić się o ciebie, Wirze!
— A ja? Mam jednak nadzieję, że dożyję przylotu drugiego GPP i zobaczę, jeśli nie ciebie, to przynajmniej rodaków.
— Idź już, Wirze! Będziemy jeszcze mieli okazję się spotkać przed odlotem. Może jednak zmienisz decyzję…
— Nie! — odpowiedział tak twardo, że Sju-Te, nie rozumiejąc ani słowa, zadrżała. Domyślała się tematu rozmowy dwojga Ziemian dzięki kobiecej intuicji i znowu zalała się łzami, gdy Rodis pożegnała się z nimi długimi pocałunkami.
Wkrótce po spotkaniu z Faj, Wir zjawił się w instytucie fizyczno-technicznym, największym w stolicy, zatrudniającym najwybitniejszych uczonych z całej planety. Inżynier Tael uprzedził Norina, że na tutejszym „warsztacie” może mówić swobodniej, niż na innych. Inżynier nadawał wielkie znaczenie temu spotkaniu.
Zebrani rozsiedli się według ścisłego porządku hierarchii stopni naukowych. Na przedzie, w pobliżu prezydium, siedzieli najznakomitsi, cenieni przez władze. Wielu miało na piersi błyszczące emblematy: fioletowa kula Jan-Jah, okolona złotą żmiją.
Za plecami szacownych i zasłużonych niedbale rozmieścili się przedstawiciele średniej warstwy, a w końcu sali stłoczyła się młodzież. Dopuszczono ich w ograniczonej liczbie.
Wir Norin poznał już wystarczająco dobrze świat naukowy Tormansa, by wiedzieć, jak wyglądało w nim rozdzielanie stanowisk, poczynając od rozmiarów apartamentu i wysokości pensji, a kończąc na przydziałach świeżej, niefalsyfikowanej żywności z magazynów zaopatrujących „żmijowatych”. Ze wszystkich absurdów życia na Jan-Jah najbardziej zdumiewało Norina, jak za takie nędzne priorytety mogły sprzedawać się najpotężniejsze umysły planety. Widocznie, gdy chodziło o wszystko poza ich wąską specjalnością, nie byli zbyt potężni, choć utalentowani.
Zresztą, wielu uczonych zdawało sobie z tego sprawę. Większość zachowywała się hardo i wyzywająco, jak czynią to zwykle ludzie ukrywający kompleks niższości.
— Wiemy już o pańskim wystąpieniu w instytucie medyczno-biologicznym — zagaił przewodniczący, surowy, żółtawy człowieczek — ale tam powstrzymywał się pan od oceny nauki Tormansa. Rozumiemy delikatność mieszkańców Ziemi, ale tu może pan mówić swobodnie i ocenić naszą naukę tak, jak na to zasługuje.
— Odpowiem ponownie to samo: zbyt mało wiem, by ogarnąć całość tutejszej wiedzy i porównać do naszej. Dlatego to, co powiem, należy traktować jako ogólne, bardzo powierzchowne wrażenia. Czy spostrzeżenia ziemskich przybyszów są zawsze trafne? Nie raz zdarzało mi się tutaj słyszeć, że nauki ścisłe mają rozwiązać wszystkie problemy ludności Jan-Jah.
— A u was, zdobywców kosmosu, tak nie jest? — spytał przewodniczący.
Wir Norin pokręcił głową.
— Nawet jeśli posługujemy się stwierdzeniami opartymi na niepodważalnych faktach, nauka w swym największym rozkwicie jest nieobiektywna, niestabilna i niewystarczająco ścisła, aby podjąć się wszechstronnego modelowania otoczenia. Pewien wybitny ziemski uczony, żyjący w dawnych czasach, lord Riley, sformułował to bardzo trafnie: „Nie sądzę, by uczony miał większe prawo uważać się za proroka, niż inni wykształceni ludzie. W głębi duszy wie przecież, że pod tworzonymi przezeń teoriami kryją się sprzeczności, jakich nie jest w stanie rozwiązać. Zagadki bytu, jeśli rozum ludzki w ogóle jest w stanie je przeniknąć, potrzebują innych narzędzi, niż tylko wyliczenia i eksperymenty…”
Читать дальше