Nigdy jeszcze Wir nie czuł takiego wstydu z powodu niespełnionej obietnicy. Nieprzyjemnie ucierpiała też jego męska duma, skoro zawiódł prześliczną dziewczynę.
— Sju-Te — zawołał ją.
Dziewczyna obejrzała się, na jej twarzy pojawił się błysk radości, unosząc do góry kąciki ładnie wykrojonych ust, od czego ścisnęło się serce Ziemianina. Wyciągnął rękę.
— Chodźmy!
— Dokąd? I tak już naraziłam ciebie na nieprzyjemności. Widzę, że jesteś tutaj tak samo obcy, jak ja i nie wiesz, co można, a czego nie można. Żegnaj!
Mówiła to z głębokim przekonaniem. Mądry smutek błyszczał w jej wielkich oczach, nieznośny dla Ziemianina, od małego ćwiczonego do walki z każdym cierpieniem.
Astronawigator nie chciał używać swych mocy psychicznych, by podporządkować sobie dziewczynę, ale starał się ją przekonać.
— Pójdziemy do mnie. Nie na długo! Dopóki nie porozmawiam z przyjaciółmi i nie znajdę dla pani pokoju, a także dla siebie, bo jeśli wcześniej hotel był mi obojętny, teraz stał się obmierzły.
Sju-Te poddała się. Znowu weszli do westybulu, witani cynicznym uśmieszkiem recepcjonisty. Wir postanowił go ukarać: chwilę później tamten przyczołgał się do stóp dziewczyny, wręczając jej klucz do pokoju Norina. Na Tormansie wszystkie wejścia do instytucji publicznych i mieszkań starannie zamykano, co było słabym zabezpieczeniem przed ogromnie rozrośniętym złodziejstwem. Portier ucałował z przymilnym uśmiechem zakurzoną stopę panienki. Wystraszyła się i chciała uciekać. Wir wziął ją za rękę i zaprowadził do swego dwupokojowego apartamentu, przeznaczonego dla przyjemności stołecznych gości.
Usadowił zmęczoną i głęboko wstrząśniętą dziewczynę w miękkim fotelu. Widząc, jak nerwowo oblizuje wyschnięte wargi, dał jej się czegoś napić. Kładąc dłoń na jej gorącym czole, uspokoił ją i dopiero wtedy wezwał ukrytego pod łóżkiem dziewięcionoga. Ciemno-śliwkowy SDG zabuczał cicho, ale Sju-Te i tak podskoczyła, wodząc wystraszonym spojrzeniem z Norina na robota.
Wir zaczął wywoływać Taela, ale znalazł tylko dyżurującego łączność z Ziemianami współpracownika. Poprosił go, by znalazł dla niego mieszkanie u jakichś „dży”.
Zakończywszy rozmowę, przestawił SDG na odbiór, usiadł obok Sju-Te i zaczął wypytywać, dopóki nie wyczuł, że całkiem się uspokoiła i walczy już tylko z potężnym zmęczeniem. Nie pozostawało nic innego, jak pogrążyć dziewczynę w głębokim śnie, przy czym posłusznie zwinęła się w kłębek w fotelu. Sam Wir cierpliwie czekał aż odezwie się SDG, wypoczywając przed atrakcjami „warsztatu” w instytucie biologiczno-medycznym. Tak przeszły ponad dwie godziny. Rozległ się ledwie słyszalny sygnał wywoławczy i na ekranie pojawił się zaniepokojony Tael, zawsze wietrzący nieszczęście.
Przekazał Wirowi adres. W dzielnicy zamieszkanej przez „dży” znalazły się dwa wolne pokoje na użytek Ziemian w mieszkaniu profesora Stowarzyszenia Architektów. Mieszkała tam głównie inteligencja techniczna, w tym wielu zwolenników Taela, mających okazję oglądać wcześniej filmy z „Ciemnego Płomienia”.
Sju-Te obudziła się i rozglądała półprzytomnie, naciągając na kolana wygniecioną sukienkę.
— Proszę się umyć — zaproponował wesoło astronawigator. — Potem pójdziemy na obiad, a później na kwaterę. Znalazłem pokój, tylko będzie sąsiadował z moim. Nie przeszkadza to pani?
Sju-Te klasnęła radośnie w dłonie.
— Wcale nie! Tak szybko? Och, jak długo spałam! Ostatnie dwie noce jechałam stojąc w korytarzu, kończyły mi się pieniądze…
— Jest więc pani bardzo głodna! Chodźmy!
Udali się do wielkiego Pałacu Jadła, pięknego według kryterium Jan-Jah budynku ze szklanymi drzwiami oprawnymi w żelazo i zdobieniami z gładzonego kamienia.
Sju-Te, wstydząc się swej lekkiej, taniej sukienki, (w tych godzinach kobiety zazwyczaj nosiły spodnie), wbiła się w kąt i z ciekawością obserwowała stamtąd nieznane jej urządzenia i zachowania mieszkańców stolicy. Wir Norin także lubił robić to w wolnych chwilach. Podano obiad. Zerkając na nią ukradkiem, zdziwił się, jak ładnie jadła, bez odrobiny łakomstwa i zachłanności, choć była niewątpliwie wygłodzona. Całkiem jak rodowita Ziemianka. Później dowiedział się, że dziewczyna nie otrzymała specjalnego wychowania i jej dobre maniery były tylko przejawem wrodzonej delikatności.
Niedaleko od nich, za gładką kolumną z szarego marmuru, rozsiadła się, zajmując parę stolików, rozbawiona hałaśliwie grupa młodych ludzi. Wir i Sju-Te mogli swobodnie wymieniać się wrażeniami, nie przyciągając niczyjej uwagi. Między stołami przemieszczała się tanecznym krokiem dziewczyna w czerwono-brązowej sukni, wyjątkowo zgrabna jak na Tormansjankę. Chodziła hardo wyprostowana, a jej inteligentna twarz o zadumanym, nieco smutnym wyrazie, była wyzywająco umalowana. Wyróżniała się wyraźnie spośród klientek i kelnerek, choć jej wrodzony wdzięk skażony był nalotem wulgarności. Jej nóżki w złotych pantofelkach na wysokich obcasach kołysały się lekko i kusząco.
— Spójrz, jakie ona ma zgrabne nogi! — zawołała Sju-Te.
Astronawigator zerknął spod oka na maleńkie stópki swej towarzyszki, obute w sandałki z dwoma skrzyżowanymi rzemykami, krzyżującymi się między dużym a drugim palcem. Chude, jak u dzieci, nóżki Sju-Te wydawały się bose i bezbronne. Podwinęła je pod krzesło i podjęła:
— Zobacz, jaka jest smutna. To los wszystkich pięknych dziewcząt. Może też ją ktoś powinien pocieszyć, tak jak mnie?
Wir nie odpowiedział, konstatując, że Sju-Te nie bez powodu zwróciła uwagę właśnie na tę dziewczynę. Jedna i druga odróżniały się swoją powagą spośród grona młodych kobiet, z ich nerwową krzykliwością i grymasami, uznawanymi za modne w stolicy Tormansa.
— Czuję, że jesteś niezwykłym człowiekiem. Może — dodała z nutką lęku — przebranym „żmijowatym”?
— Słyszała pani kiedykolwiek, żeby „żmijowaty” pomagał pierwszej napotkanej osobie? — zripostował z uśmiechem Wir.
— Nigdy! — potwierdziła z uciechą. — Ale dlaczego nie mówisz mi „ty”, jak jest u nas przyjęte? Dlaczego?
— Później wyjaśnię.
Końcówka posiłku przeszła w milczeniu. Przygaszona Sju-Te poszła z Wirem Norinem pod wskazany adres. Trochę błądzili w ciasnych, krętych zaułkach Starego Miasta. Norin zapytał o drogę przechodzącego „kży”.
— Idźcie na prawo — poradził tamten. — Aż znajdziecie kwartał szarych domów z czegoś w rodzaju cegły. Jak zawyją psy, to znak, że jesteście na miejscu.
Norin widział już wcześniej w dzielnicach „dży” sporo psów, wyprowadzanych na podwórka przez kobiety. W innych częściach miasta nie zauważył żadnych domowych zwierząt. Ziemianin nie miał wątpliwości, że psy zostały przywiezione tutaj z rodzimej planety, a ich uderzające podobieństwo do ziemskich nie mogło być przypadkowe.
— Strasznie dużo psów! — zdziwiła się Sju-Te. — Na co im one?
— Zapewne długo żyjący mają więcej czasu, by zajmować się zwierzętami. W miastach psy wydawały mi się zawsze uwięzione w ciasnych domach i mieszkaniach, bardziej odpowiednich dla kotów…
— I dla ludzi — wtrąciła Sju-Te.
— Tak, niestety. Największymi wielbicielami psów są zwykle samotni neurastenicy lub mizantropi obrażeni na innych ludzi. Psie przywiązanie jest dla nich opoką, jakby utwierdzającą ich, że przynależą do wyższego gatunku. Zdumiewające, jak wielostronne jest pragnienie bycia wyższym gatunkiem! Niebezpieczeństwo niedocenione przez starodawnych psychologów!
Читать дальше