Nikt mu nie odpowiedział. Weingarten nalał sobie kieliszek, wypił w samotności i zakąsił ostatnim rolmopsem. Gubar tępo patrzył, jak jego dziwny syn, w skupieniu, z ogromną powagą na bladej twarzy, bawi się kieliszkami. Potem Weingarten znowu zaczął opowiadać, już bez wygłupów, jakby ze znużeniem, ledwie poruszając wargami. Jak natychmiast zadzwonił do Gubara, a Gubar nie odbierał telefonu; jak zadzwonił do Malanowa i dowiedział się, że Śniegowej istnieje naprawdę; jak się przeraził, kiedy Malanow poszedł otworzyć Lidce i długo nie brał słuchawki; jak nie spał przez całą noc, chodził po mieszkaniu i myślał, myślał, myślał, łykał brom i znowu myślał; jak dziś zadzwonił do Malanowa i zrozumiał, że do niego także już się dobrali, a potem przyszedł Gubar ze swoimi kłopotami…
13…dowiedział się, że Gubar od dzieciństwa był straszliwym leniem i obibokiem i od tego czasu, jeśli chodzi o sprawy seksualne, niezupełnie w normie. Dziesięciolatki nie ukończył, w dziewiątej klasie poszedł pracować jako sanitariusz, potem był kierowcą wozu asenizacyjnego, potem laborantem w IZRAN-ie, gdzie zresztą poznał Weingartena, a teraz pracuje w instytucie naukowym nad jakimś gigantycznym i niezmiernie ważnym projektem związanym z energetyką. Żadnego specjalistycznego wykształcenia Zachar nigdy nigdzie nie uzyskał, ale od dziecka był namiętnym radioamatorem, miał szósty zmysł do elektroniki i w swoim instytucie niezmiernie szybko poszedł w górę, chociaż brak dyplomu przeszkadzał mu ogromnie.
Opatentował kilka wynalazków, teraz pracuje nad dwoma albo i trzema i nie ma zielonego pojęcia, który ściągnął na niego obecne przykrości — przypuszcza, że zeszłoroczny: to było coś, co ma związek z „użytecznym wykorzystaniem feddingów”. Przypuszcza, ale pewności nie ma.
Zresztą, główną sprawą jego życia zawsze były kobiety. Lgnęły do niego jak muchy do miodu. A kiedy z niewiadomych przyczyn przestawały, on zaczynał lgnąć do nich. Był już nawet raz żonaty i z tego związku zostały mu wyjątkowo nieprzyjemne wspomnienia oraz wiele nauk na przyszłość, więc od tej pory kwestię małżeństwa traktuje z nadzwyczajną ostrożnością. Mówiąc krótko, Zachar był fantastycznym dziwkarzem i w porównaniu z nim Weingartena można określić, powiedzmy, jako ascetę, anachoretę i stoika. Ale jednocześnie Zachar nie był jakimś tam plugawym erotomanem. Do swoich kobiet odnosił się z szacunkiem, a nawet z entuzjazmem i według wszelkich danych traktował samego siebie wyłącznie jako skromne źródło przyjemności dla kolejnych ukochanych. Nigdy nie wiązał się z dwoma jednocześnie, nigdy nie wplątywał się w jakieś afery czy skandale, nigdy chyba żadnej kobiety nie skrzywdził. Tak że w tej dziedzinie od czasu nieudanego małżeństwa wszystko układało się jak najlepiej. Do ostatnich dni.
Sam Zachar przypuszcza, że nieprzyjemności związane z Przybyszami zaczęły się u niego od jakiejś paskudnej wysypki na nogach. Z tą wysypką natychmiast pobiegł do lekarza, ponieważ zawsze bardzo dbał o siebie, stosunek do choroby miał nowoczesny. Lekarz uspokoił go, przepisał jakieś pigułki, wysypka minęła, ale zaczęła się inwazja kobiet. Nachodziły go całymi watahami — wszystkie kobiety, z którymi kiedykolwiek coś go łączyło. Obijały się w jego mieszkaniu po dwie, po trzy, a w ciągu jednego strasznego dnia było ich nawet pięć jednocześnie. Należy tu z naciskiem podkreślić, że Zachar absolutnie nie mógł zrozumieć, czego od niego chcą. Więcej, odniósł wrażenie, że i one same tego nie wiedzą. Wymyślały mu, przeklinały go, tarzały się u jego stóp po podłodze, błagały o jakieś niepojęte rzeczy, walczyły ze sobą jak wściekłe kocice, wytłukły wszystkie naczynia, roztrzaskały błękitny japoński zlewozmywak, zniszczyły meble. Dostawały ataków histerii, próbowały się truć, niektóre groziły otruciem Zachara, były niestrudzone i nieprawdopodobnie wymagające w miłości. A przecież większość z nich od dawna była zamężna, swoich mężów kochały, dzieci także, a mężowie również przychodzili do Zachara i zachowywali się zagadkowo. (W tej części opowiadanie Zachara było szczególnie zagmatwane).
Krótko mówiąc, życie Zachara przekształciło się w kompletne piekło, ubyło mu sześć kilogramów, wysypka wróciła tym razem już na całym ciele, o żadnej pracy nie mogło być mowy, musiał wziąć bezpłatny urlop, chociaż jedynym jego majątkiem były długi. Początkowo próbował ukryć się przed inwazją w swoim instytucie, ale bardzo szybko zrozumiał, że ta metoda doprowadzi tylko do błyskawicznego rozgłoszenia jego czysto osobistych kłopotów. (Ten fragment był również mocno niewyraźny).
To piekło trwało bez przerwy dziesięć dni i nagle przedwczoraj skończyło się. Zachar właśnie przekazał z rąk do rąk jakąś nieszczęsną jej mężowi, ponuremu sierżantowi milicji, kiedy pojawiła się nieoczekiwanie kobieta z dzieckiem. Zachar pamiętał tę kobietę. Sześć lat temu poznał ją w następujących okolicznościach. Jechali w przepełnionym autobusie i stali obok siebie. Zachar spojrzał i kobieta spodobała mu się. Przepraszam, powiedział do niej, czy nie ma pani kawałka papieru i ołówka? Ależ proszę bardzo, odparła, wyjmując wymienione przedmioty z torebki. Ogromnie jestem pani wdzięczny, powiedział Zachar. A teraz proszę zapisać pani telefon, imię i nazwisko… Bardzo miło spędzili czas na wybrzeżu ryskim i jakoś niezauważalnie rozstali się, jak można było sądzić, po to, żeby się więcej nie spotkać, zadowoleni i bez żadnych wzajemnych pretensji.
I oto teraz ta kobieta zjawiła się u Zachara, przyprowadziła tego chłopczyka i powiedziała, że to ich syn. Już od trzech lat była zamężna, mąż był nadzwyczajnym człowiekiem, do tego bardzo znanym, żona szanowała go i kochała bezgranicznie. Nie mogła wytłumaczyć Zacharowi, po co właściwie przyszła. Płakała za każdym razem, kiedy próbował to od niej wydobyć. Załamywała ręce i było jasne, że swoje zachowanie uważa za podłe i wstrętne. Ale nie odchodziła. Doba, którą spędziła w zdemolowanym mieszkaniu Zachara, była chyba najstraszniejsza ze wszystkiego. Kobieta zachowywała się jak somnambuliczka, bez przerwy o czymś mówiła, Gubar pojmował pojedyncze słowa, ale absolutnie nie był w stanie zrozumieć sensu. A wczoraj rano jakby się nagle ocknęła. Za rękę wyciągnęła Zachara z łóżka, zaprowadziła do łazienki, odkręciła wszystkie krany i szeptem zaczęła opowiadać mu na ucho jakieś przedziwne historie.
Z jej słów wynikało (w interpretacji Gubara), że od najdawniejszych czasów istnieje na Ziemi pewna tajemnicza na wpół mistyczna Liga Dziewięciu. To jacyś potwornie tajni mędrcy, ni to żyjący nadzwyczajnie długo, ni to w ogóle nieśmiertelni, którzy zajmują się, praktycznie rzecz biorąc, dwiema sprawami — po pierwsze, gromadzą i badają wszystkie osiągnięcia we wszystkich bez wyjątku dziedzinach nauki, a po drugie pilnują, żeby określone wynalazki naukowo-techniczne nie stały się dla ludzi narzędziem samounicestwienia. Oni, ci mędrcy, wiedzą prawie wszystko i praktycznie są wszechmocni. Ukryć się przed nimi nie sposób, żadne tajemnice dla nich nie istnieją, walka z nimi jest pozbawiona wszelkiego sensu. I oto ta właśnie Liga Dziewięciu, zabrała się teraz do Zachara Gubara. Dlaczego właśnie do niego — ona nie wie. Co Zachar ma teraz zrobić — tego nie wie także. Sam musi się domyślić. Ona wie tylko tyle, że wszystkie dotychczasowe nieprzyjemności to ostrzeżenie. I ona również została posłana jako ostrzeżenie. A żeby Zachar przypadkiem nie zapomniał, otrzymała rozkaz, żeby zostawić u Zachara syna. Kto jej kazał — tego nie wie. W ogóle nie wie nic więcej. I nie chce wiedzieć. Chce tylko, żeby synowi nie stało się nic złego. Błaga Zachara, żeby się nie sprzeciwiał, niech dwadzieścia razy pomyśli, zanim przedsięweźmie cokolwiek. A teraz ona musi już iść.
Читать дальше