Arkadij Strugacki - Alfa Eridana

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Alfa Eridana» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1962, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Alfa Eridana: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Alfa Eridana»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Alfa Eridana — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Alfa Eridana», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Russow patrzył na ekran telewizora, z głębokim zainteresowaniem śledząc ruchy atomochodu. Pojazd przedzierał się przez nieprzebyte chaszcze z dziwnych roślin. Russow słyszał zachłystujący się huk silnika. Atomochód z trzaskiem obalał drzewa. Nieoczekiwanie las skończył się, przed oczyma badaczy odsłoniła się szeroka przestrzeń morska. Słoneczna kula pławiła się w ognistym blasku nad pierwotnym oceanem, rozsiewając po grzebieniach niewysokich, lecz długich fal lekkie iskrzące się błyski. Daleki horyzont tonął w złotej poświacie. Przybrzeżne otoczaki, wypolerowane przypływami, zdawały się być z masy perłowej. Fioletowe cienie rzucane przez dziwne rośliny podkreślały niezwykłość porannych barw.

Russow widział, jak towarzysze rozeszli się po brzegu. Każdy znalazł sobie zajęcie. Świetlana wojowniczo wymierzała podręczny telefotoaparat to w fioletową dal morza, to w gęstą ścianę przybrzeżnego lasu, to w dziwaczne ryby, wynurzające z wody swe łby o wybałuszonych ślepiach. Podskakując niezgrabnie, biolog na próżno usiłował złowić nieduży podobny do jaszczura stwór, który szybko umykał wzdłuż przybrzeża. Obydwaj geologowie rzeczowo operowali instrumentami przy żółtawych skałach wieńczących cypel, który leżał w odległości dwustu metrów od atomochodu. Chemik pobierał próbki wody i gruntu, a botanik gotów był wypełnić pudło pojazdu naręczami roślin i kwiatów. Warren wspólnie z fizykiem i astronomem zajęli się kontrolą aparatury służącej do określania składu promieniowania zielonego słońca.

— Spójrzcie, co za potwór — monstrum! — krzyknął nagle chemik wskazując na morze.

Z rozgłośnym pluskiem rozstąpiły się fale i Ziemianie ujrzeli coś olbrzymiego, potwornego, porażającego wyobraźnię. Początkowo ukazała się tytaniczna podobna do łba żmii głowa, usiana dziwacznymi krwawoczerwonymi naroślami, następnie pojawiło się niewiarygodnie grube, giętkie, śliskie wijące się ciało, które co chwila zmieniało barwę skóry od bladobłękitnej do oślepiająco niebieskiej. Swietłana podbiegła nad samą wodę, chcąc utrwalić na błonie filmowej monstrualnego Proteusza tutejszych wód. Lecz morski potwór, gniewnie łysnąwszy na nią swym jedynym okiem, obojętnie odwrócił się i zamarł, wygrzewając się w słońcu.

— Jaka szkoda — zmartwiła się Świetlana. — Nie udało mi się sfotografować go en face. Czyżby się już nie odwrócił…

Badacze, porzuciwszy swe zajęcia, zbiegli się na brzegu, by lepiej przyjrzeć się rybojaszczurowi.

— Zaraz zmusimy go do zwrócenia na widzów uwagi — zagderał fizyk i zanim Warren zdążył go powstrzymać, wystrzelił do zwierzęcia. Oślepiający cienki sznur, wyzwolony z atomowej strzelby, ugodził w ciało potwora.

Wszystkie kolejne wydarzenia nastąpiły, jak wydało się Russowowi, w ciągu zaledwie tysiącznej części sekundy. Rybojaszczur zasyczał straszliwie, w oka mgnieniu pozbył się jaskrawoniebieskiego zabarwienia, stał się niemal przezroczysty, konwulsyjnie skurczył się — i nagle na brzeg spadła błękitna błyskawica, a raczej pulsujący i mieniący się barwami morza podłużny obłok. Na skafandrach astronautów zapełgały iskrzące się gwiazdki.

Świetlana bezsilnie osunęła się na pomarańczowy piasek. Stojący w jej pobliżu astronauci także upadli jak skoszeni i już się nie podnosili. Warren, dwóch geologów, matematyk i programiści, znajdujący się dalej brzegu, ucierpieli widocznie mniej niż inni, gdyż wstrząsani konwulsjami pełzli do atomochodu. Otaczał ich, spowijając leżących i atomochód, sinobłękitny obłok. Warren zdążył dotrzeć do pojazdu, lecz zastygł tam z przerzuconym przez burtę tułowiem…

Russow zerwał się na nogi, bezmyślnie obserwując rybo — jaszczura, który, jak gdyby nic nie zaszło, baraszkował w wodzie. Potem skrył się w falach i więcej się już nie ukazał. Wydawszy krótki, bełkotliwy krzyk Russow zaczął gorączkowo wkładać skafander. Po upływie dwóch minut pędził już śladami po raz pierwszy od prawieków wyżłobionymi przez atomochód w tej ziemi. Biegł nie czując ani zmęczenia, ani ożywienia. Biegł, jak biegną porażeni grozą ludzie, machinalnie rozgarniając na boki grube łodygi traw i przepyszne korony nie spotykanych kwiatów. Niekiedy padał, zawadziwszy nogą o gałąź lub pień obalonego atomochodem drzewa, i leżał nieruchomo nie mając siły się podnieść. Było niewiarygodnie gorąco: ręczny elektronowy termometr, wmontowany do wyłogu skafandra, wskazywał 60° ciepła. I to „w cieniu” lasu tropikalnego. Pot spływał z Russowa obficie, zalewając oczy; zmusiło go to do zatrzymania się i włączenia aż do oporu regulatora systemu klimatyzacji w skafandrze.

Dwanaście kilometrów, które oddzielały miejsce katastrofy od „Pallady”, pokonał, ciężko dysząc i padając z wyczerpania w ciągu półtorej godziny. Astronauci, porażeni wyładowaniem nieznanej energii, leżeli w różnorodnych pozach. Najbliżej ze wszystkich leżała nad wodą Swietłana, która zwinęła się w kłębek, jak gdyby zamierzała zdrzemnąć się na tym pokrytym perłowymi otoczakami brzegu przy usypiającym poszumie przyboju. Russow zobaczył jej twarz dotkniętą cierpieniem; mocno zaciśnięte usta, długi cień rzęs na bladym policzku. Ostry ból przeszył mu serce. Z gorączkowym pośpiechem obejrzał wszystkich towarzyszy, oczekując jakby cudu… Myśl o samotności przerażała go. Kiedy, wracając znad brzegu i kolejno oglądając astronautów, dotarł do atomochodu, opuściła go zupełnie nadzieja: wszyscy byli martwi. Gdy usłyszał ponad głową cichy dźwięk, drgnął z lekka i spojrzał w górę: antygrawitacyjna telewizyjna stacja nadawcza nadal krążyła obojętnie ponad miejscem tragedii, wysyłając z beznamiętną dokładnością automatu kolorowe obrazy na ekran „Pallady”. Russow przypomniał sobie, że nie ściągnął nadajnika na statek. Dźwięk ten przywodził mu teraz na myśl bicie dzwonów pogrzebowych.

— Cóż to… Jak to?… — bezdźwięcznie szeptał Russow, siadając na ziemi. — Sam… zupełnie sam… a od Ziemi dzieli mnie dwadzieścia trzy parseki. — Po chwili wstał, zbliżył się do fizyka, który leżał porażony podobnie jak Swietłana tuż nad brzegiem morza. — Jaki rodzaj promieniowania mógł ich zabić?… Być może, że nie jest to dawka śmiertelna?… Zwykły paraliż?… — Wpił się wzrokiem w skale przyrządów przymocowanych do piersi fizyka. Barwna kulka wskaźnika cicho kołysała się nad literą „e”. „Elektrony — z ulgą pomyślał Russow. — Strumień elektronów. Potwór razi wyładowaniami elektrycznymi”. Znowu spojrzał na wskazówki przyrządów. Licznik wskazywał 1 825 kilowatów. Taka była moc wyładowania elektrycznego, które poraziło jego towarzyszy. Tylko obdarzone wysoką temperaturą zielone ciało niebieskie mogło zrodzić na tej planecie formy życia zdolne do akumulacji i wyładowań energii elektrycznej o takiej sile. Następnie w myśli ocenił ochronne właściwości skafandrów i iskra nadziei zatliła się w jego świadomości. „Możliwe, że to po prostu ciężki przypadek szoku, wywołany porażeniem elektrycznym?” Przed oczyma wyobraźni pojawiła się sferyczna budowla kosmicznego Instytutu Urazowego, położonego w północno — wschodniej części Miasta Wieczności. Tam uleczono znacznie gorsze przypadki… Tak, lecz był tu przecież zupełnie sam! Od Miasta Wieczności dzieli go 70 lat świetlnych. Anabioza! Hipotermia! Oto, co ocali towarzyszy od nieodwracalnych zmian w ich organizmach w czasie długiej podróży do układu słonecznego. Twarz jego przybrała wyraz skupienia i powagi, teraz wiedział, co ma robić. Przede wszystkim osłonić towarzyszy przed działaniem potężnego zielonego słońca, przed jego ognistymi promieniami. Ręczny termometr wskazywał 70°! Co chwila, ślizgając się po zgrzytających otoczakach, pośpiesznie przebiegał od jednego do drugiego astronauty, przekręcając w każdym skafandrze regulatory ochładzania aż do oporu. Powinno to dać wewnątrz skafandrów temperaturę wynoszącą zero stopni. Po czym zaczął przenosić towarzyszy do atomochodu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Alfa Eridana»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Alfa Eridana» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Alfa Eridana»

Обсуждение, отзывы о книге «Alfa Eridana» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x