Dookoła lądującego gwiazdolotu budził się ożywiony ruch — zaczynały grać basem pierwsze silniki opancerzonych, opatrzonych wielkim czerwonym krzyżem transporterów, ruszających w stronę lądowiska.
W podziemiach portu SELENA — w mieście położonym na zboczu krateru Area — profesor Halldorn nerwowo miął w ręku otrzymany przed czterema dniami radiotelegram. Tuż przed wejściem na orbitę ponownie zgłosiła się do bazy transsolarna ekspedycja. Ostatni członek załogi — kosmonautka Pal Torsen — przekazała następujący meldunek:
— „Mnie również ogarnęła gorączka. Przypinam się mocno do fotela i włączam swój system krwionośny do obiegu automeda”.
Tylko tyle. Ani słowa, ani próby wyjaśnienia, co to właściwie może być za choroba. Czyżby była to zaraza pochodząca skądś z gwiazd, taka, że nie było dla niej nazwy w żadnym ludzkim języku? Albo coś jeszcze gorszego…?
Po tym ostatnim meldunku AZYMUT (bo tak ludzie z transsolarnej ekspedycji ochrzcili swój nowy, kulokształtny statek) zmierzał wprost ku Księżycowi nie reagując na żadne radiowe nawoływania i ostrzeżenia. A była to przecież najtrudniejsza, najbardziej skomplikowana część drogi, która normalne ludzkie statki zmuszała do wykonywania zawiłych i szybkich manewrów, by — czasem wręcz w ostatniej chwili — uniknąć kolizji z jakimś zabłąkanym wrakiem czy satelitą, który wbrew obliczeniom zboczył o paręset kilometrów ze swojego kursu. Najpojemniejsze komputery na Ziemi i Księżycu współdziałały wtedy synchronicznie, ustalając dla statku optymalną trajektorię lotu, dyktując załodze każdy skręt i konieczne przyspieszenie. Tak więc zagadką graniczącą z cudem było dla techników i inżynierów z portu kwarantanny — nie wspominając już o ziemskich uczonych — jak poruszający się po linii prostej statek prowadzony przez swój pokładowy komputer, bez porozumienia i pomocy ze strony czuwających bez przerwy namiarowców z Centrum Koordynacji, zdołał przebyć tę trasę bez najmniejszego skrętu i wylądować dokładnie pośrodku krateru Area.
Przed czterema miesiącami gwiazdolot wyłonił się z głębi kosmosu i gnał w stronę Ziemi, wysyłając jedynie sygnały pozycyjne, aż wreszcie przyszła pierwsza krótka wiadomość od Pal Torsen; wiadomość mówiąca o gorączce, nazwanej przez członków ekspedycji „gorączką SIXTA”. Nieliczni, jeszcze przytomni uczestnicy wyprawy opisywali symptomy i przebieg swoich dolegliwości. Lecz „zdalne” diagnozy, stawiane przez najlepszych lekarzy Ziemi, wciąż nie mogły ukazać jakiegoś jednolitego obrazu choroby, który choć w części pasowałby do któregokolwiek ze znanych na naszym globie schorzeń. W efekcie nie można było poczynić żadnych konkretnych przygotowań, a jedynie ogłosić ogólny alarm biologicznego zagrożenia. Z rozpoczęciem akcji ratunkowej trzeba było czekać aż do przybycia eridańskiego gwiazdolotu — o ile oczywiście po lądowaniu na ratunek jeszcze nie byłoby zbyt późno.
Pokładowy komputer AZYMUTU — Sem 3 Set — początkowo próbował — według przekazanych przez Pal informacji — leczyć chorych albo przynajmniej zminimalizować zagrożenie ich życia. W końcu jednak musiał oddać ludzi pod nadzór automedów, a te zamknęły kosmonautów w komorach hibernacyjnych, aby poprzez zredukowanie tempa funkcji życiowych ich organizmów spowodować opóźnienie rozwoju choroby. Wydłużyło to niemal trzykrotnie czas do ostatecznego kryzysu, ale w tej chwili nie było już wiadomo, czy na pokładzie gwiazdolotu są jeszcze jacyś żywi ludzie. Dlatego doktor Klaus Heise z takim napięciem obserwował lądujący statek i dlatego odetchnął tak mocno, kiedy AZYMUT stanął nareszcie na księżycowym gruncie.
Powoli skurczyły się teleskopy łap, które przed chwilą zamortyzowały uderzenie. W parę chwil potem na skraju tumanów poderwanego w czarne niebo pyłu zatrzymały się opancerzone transportery. Wyskoczyli z nich ludzie, którzy pobiegli w obszar wiszących nad gruntem skalnych okruchów, znikli z ekranu przed lekarzem. Klaus przestraszył się, kiedy nagle z głośnika buchnął dziwny, świszczący głos:
— „Lądowanie zakończone. Grawitron zablokowany regwintem, główna śluza gotowa do natychmiastowego użytku. Na pokładzie jedynie anabiotycznie uśpieni Ziemianie, zdeponowani w automedzie. Osiągalni przy pomocy dźwigu numer dwa.”
Heise wsłuchał się uważnie w to, co mówi głos. Wszystko było niby najzupełniej jasne, a przecież mimo to piekielnie zagadkowe. Pytał teraz sam siebie, jak długo technicy z Inżynieryjnej Służby Kontroli dostawać się będą do środka statku.
Trwało to nie dłużej, niż dziesięć minut — zapewne tylko dzięki pomocy ze strony świszczącego komputera.
Wszyscy zgromadzeni wokół profesora Halldorna lekarze pochylili teraz głowy, obserwując w ogromnym napięciu, jak po rampie ze śluzy eridańskiego kosmolotu zjechał pierwszy, rozpędzony do maksymalnej szybkości transporter sanitarny, zmierzający ku tunelowi wjazdowemu do portu SELENA.
Był to moment rozpoczęcia przez wszystkich gorączkowej pracy — usilnych prób wynalezienia leku przeciw nieznanej gorączce, którą astronauci przywieźli z szóstej planety układu Epsilon Eridani…
Klaus cofnął się o parę kroków od łóżka Pal Torsen, uważnie obserwując jej wychudłą, plamistą od gorączki twarz. Od czasu do czasu drgała jej powieka lub minimalnie poruszały się kąciki ust. I więcej nic, jakby wszystkie mięśnie mimiczne zostały sparaliżowane. Lecz był to paraliż pozorny, bo od czasu do czasu chorych ogarniał raptowny, podobny do amoku szał. To również było charakterystyczne dla gorączki SIXTA. Początkowo takie napady zdarzały się co kilka dni, ale z biegiem czwartego tygodnia stały się o wiele częstsze — nie mijało kilka godzin bez ponowienia się ataku. A Klaus czuł, że im krótszy cykl, tym bliższy koniec…
Organizm Pal Torsen znosił chorobę najwytrwalej — ataki następowały jeszcze co dwa dni — ale większość członków ekspedycji przeżywała to co godzinę. Wczoraj zmarł pierwszy astronauta z AZYMUTU…
Lekarz zmarszczył brwi — cały personel lekarski w porcie kwarantanny ryzykował swoim życiem, byle tylko udało się uratować wycieńczonych ludzi, ale jak do tej pory żaden lek i żadne serum nie miało na tę piekielną gorączkę najmniejszego wpływu.
Klaus wyszedł z izolatki. Ściągnął maskę, rękawice ochronne i kitel, cisnął to wszystko do pojemnika spalarki, potem przez szkło kontrolne długo, długo patrzył, jak zwija się, skręca i czernieje lizana płomieniami tkanina. Potem wyszedł z komory i skierował się ku sali treningowej. Po drodze po raz setny, czy może nawet tysięczny usiłował przeanalizować i zrozumieć słowa, które Pal wykrzykiwała w malignie. Chodziło jej o jakiegoś skorpiona, którego ktoś jej najwidoczniej zabierał czy nawet zabrał, a teraz Pal prosiła, żeby go jej z powrotem oddano.
Szło tu na pewno o niewielkie, do złudzenia podobne do ziemskiego skorpiona stworzenie, przywiezione wraz z innymi okazami fauny i flory z Szóstej Eridana. Było w tym coś niepojętego — pełna wyrazu podczas ataku twarz Pal najintensywniejszy niepokój zdradzała właśnie wtedy, kiedy dziewczyna zdawała się najmocniej odczuwać brak zabranego jej skorpiona. Zachowanie tym dziwniejsze, że zazwyczaj każdy człowiek boi się skorpionów. Tylko nie Pal i jej towarzysze…
Klaus zamyślił się tak bardzo, że nawet nie zauważył podchodzącej ku niemu Reili — dziewczyny urodzonej już tu, na Księżycu. Dopiero gdy dotknęła jego ramienia, powoli obrócił głowę.
— O czym tak uparcie dumasz? — zapytała.
— Przecież wiesz. Tamci umrą wszyscy na naszych oczach, jeżeli w ciągu paru dni nie znajdziemy odpowiedniego antidotum…
Читать дальше