— Za cztery minuty wydaj rozkaz „stop” wszystkim maszynom. Kotwy powinny przez jakiś czas utrzymać statek bez wspomagania śrubami, a przez to umożliwisz Traxel i jednej z gumowych ośmiornic usunięcie zagrożenia.
— Aha! Za mniej więcej dziesięć minut będziemy mieli gości z Madery. Pomoc i zrzut broni, którego zażądałem rano.
— W porządku. Wezmę swój ręczny modulator i oczyszczę kawałek deku. Nie byłoby dobrze, żeby polipy zniszczyły broń.
* * *
Samolot musiał kilkakrotnie okrążyć farmę, żeby z jego pokładu ustalono najlepszy kąt podejścia do zrzutu. Po testach przeprowadzonych za pomocą worków z piachem na pokład farmy runęły pierwsze opakowania zawierające broń, lekarstwa i żywność. Tylko dwa tępo zakończone walce zamiast na dek spadły do morza. Kiedy na pokładzie farmy sądzono, że samolot już odlatuje, ten zawrócił raz jeszcze i spod jego kadłuba oderwał się kolejny zrzut — przezroczysta, balonowa kabina, w której siedział jakiś człowiek…
Borys Sledow o wiele szybciej, niż myślał, poczuł uderzenie swojej kapsuły o pokład statku i jednocześnie szarpiący wszystkie nerwy ból zatargał jego prawą nogą. Widocznie jakiś silniejszy podmuch odchylił stożkowatą kabinę ładowniczą od pionu tak, że upadła trochę bokiem, a siła uderzenia była tak wielka, że szarpnięty nią Borys wykręcił sobie stopę, zaklinowaną między skrzynką z amunicją a ścianą kapsuły. Po chwili ból minął i Borys pomyślał z ulgą, że jednak uderzenie nie było tak groźne, jak mu się w pierwszej chwili wydawało — wszystkie ścięgna miał trochę naciągnięte, ale całe…
Rozpruł nożem powłokę kapsuły, wyszedł i…
Niespodziewany przechył pokładu obrócił go trochę, tak, że Borys znalazł się niemal nos w nos z wielką ośmiornicą, sunącą powoli w stronę relingu. Gorączkowo sięgnął po swój, zawieszony na piersiach, modulator i z przerażeniem zobaczył, że zwierzę wcale nie reaguje na wyemitowane przez niego sygnały. W tej samej chwili ktoś zawołał:
— Halo! Gumową ośmiornicę mógłby pan zostawić w spokoju. Ma za zadanie pilnować wejścia do radiostacji!
Werner Wagenburg podszedł, schwycił utykającego Sledowa pod ramię i wciągnął go do kajuty radiowej. Po chwili wywołał mostek kapitański. Na ekranie pojawiła się twarz Petera Skaagena, który pytał:
— Halo, Werner! Wszystko w porządku?
— Nie bardzo. Facet podczas skoku złamał sobie co najmniej pięć żeber! Takie lądowanie w kapsule jest cholernie niebezpieczne!
Borys uśmiechnął się pod nosem, potem przechylił mikrofon ku sobie i zapytał:
— Czy wasz radiotelegrafista stale ma takie poczucie humoru? To jest jeszcze niebezpieczniejsze, niż moje lądowanie. Oczywiście nic mi się nie stało. Moje nazwisko Borys Sledow. Jestem pracownikiem naukowym radzieckiej stacji oceanograficznej Silawar1 na Pacyfiku. My także zajmujemy się tam ośmiornicami. Dlatego przyleciałem…
— Moje nazwisko Peter Skaagen. Pierwszy oficer Kelb2. Ponieważ nasz kapitan jest chory, więc czasowo pełnię jego obowiązki. Czy można znać cel pańskiego przyjazdu?
— Oczywiście. Pragnąłbym skontaktować się z doktor Treddenkamp…
* * *
Z głośników hydrofonów wydobywały się dziwne szmery i trzaski.
— Co to jest? — spytał któryś z mężczyzn z obsługi technicznej.
— Imitacja głosu kaszalotów — powiedziała Marlies. Polipom Morrisa wydaje się w tej chwili, że są ze wszystkich stron otoczone wielorybami. Widzicie, jak wyłażą na pokład? Niech mi się tylko nikt nie waży strzelać w tej chwili. Jeżeli je spłoszycie, cały nasz plan będzie na nic. Najważniejsze teraz to spędzić je w zwarte stado, a potem skończymy z nimi za jednym zamachem.
— Czy Traxel i tamta gumowa już wróciły? — zapytał Peter. — Już najwyższy czas. Śruby od dawna powinny się obracać…
Zaniepokojona Marlies uniosła głowę.
— Racja. Sama nie wiem, co się stało. Pójdę do śluzy i zobaczę…
Trzy minuty później wróciła.
– Śruby wolne. Możecie je uruchomić.
Trzymała teraz w ręku pożółkłą kartkę, opatrzoną napisem:
„Kod modulacyjny stosowany przez kapitana Morrisa i zakodowany sposób demodulacji.”
Potem następowały długie szeregi cyfr, zakończone zamaszystym podpisem profesora Janna Huizen van Treddenkampa…
Ojciec dał jej to na parę dni przed śmiercią, mówiąc że jest to jedyna możliwość naprawienia jego błędu. I miało się to stać właśnie teraz — dziesięć lat po śmierci profesora.
W tej chwili oba przenośne modulatory — Marlies i Borysa Sledowa — były już odpowiednio nastrojone. Jeszcze chwila i z głośnika padł meldunek: imitowany pierścień kaszalotów dookoła farmy zamknięty!
Marlies popatrzyła na zgromadzone na pokładzie głowonogi, które przyniosły ludziom tyle zła wbrew zamierzeniom jej ojca. Przez chwilę żałowała serdecznie, że tam, na pokładzie wśród spłoszonych polipów, które miała w tej chwili unieszkodliwić, nie ma kapitana Morrisa…
A potem powiedziała do Borysa:
— Zaczynamy…
BARIERA KSIĘŻYCOWEGO PYŁU
Ziemia ma miliardy mieszkańców. Znaczy to, że jest na niej mniej więcej tyle samo odbiorników stereowizyjnych, które dzięki systemowi sprzężonych przekaźników satelitarnych na orbitach Ziemi mogą patrzącemu ukazać wszystko, co aktualnie dzieje się w granicach opanowanego przez ludzi kosmosu. Na kilkunastu zakresach nadaje się jednocześnie wszystko — od wiadomości codziennych, aż po programy rozrywkowe. Każdy ogląda to, co interesuje go najbardziej… Lecz przyszedł taki dzień w historii, że wszyscy co do jednego mieszkańcy Ziemi i jej okolic dokładnie o tej samej godzinie włączyli swoje odbiorniki. Co więcej — nastawili je dokładnie na ten sam program.
A potem z zapartym tchem patrzyli, jak nad rozległą kotliną krateru w księżycowym porcie kwarantanny SELENA ukazał się kulisty, świecący przedmiot Działo się to podczas księżycowego dnia, lecz nie z powodu jaskrawych promieni słońca, zalewających okoliczne skały, za statkiem nie było widać ani śladu odrzutowych płomieni. Mimo to ów dziwny dla ludzkiego oka pojazd obniżył się wyraźnie i zdecydowanie powiększył. Było go widać już tak dobrze, że można w nim było rozpoznać dzieło istot, które swoją psychiką i techniką są od poziomu ludzkiej wiedzy bardzo odległe. Kształt statku był zdecydowanie obcy.
Ale na jego pokładzie byli ludzie — dwunastu członków ekspedycji TransSol, którzy ponad trzydzieści lat temu polecieli do sąsiedniego systemu słonecznego Epsilon Eridani na trzech wypróbowywanych podczas tego lotu, wadliwie działających rakietach fotonowych. Misja była uwieńczona czymś więcej, niż tylko powodzeniem — kosmonauci spotkali u celu swej podróży rozumne istoty, od których otrzymali na drogę powrotną ogromny gwiazdolot. Właśnie tę olśniewająco białą kulę…
Lekarz Klaus Heise stał obok profesora Halldorna i obaj w napięciu obserwowali potężne, teleskopowe łapy gwiazdolotu coraz bardziej zbliżające się do powierzchni księżycowego gruntu. Na ekranie wyglądało to tak, jakby statek miał zetknąć się z podłożem lada moment, ale w rzeczywistości dzieliła go od Księżyca jeszcze spora odległość. Statek zwalniał wyraźnie — coraz bliżej i łagodniej podsuwało się ku niemu dno krateru — aż wreszcie pierwsze pola nieznanej ludziom energii dotknęły podłoża. Pod białą kulą zakotłowały się szalone wiry pyłu i kamieni, potem poderwany żwir trysnął szerokimi kaskadami na boki. Klausowi wydawało się, że wyją i skowyczą sprężone gazy, strzelające z ukrytych pod kadłubem, niewidocznych dysz, ale wiedział, że to tylko złudzenie. Ten dziwny rodzaj napędu wcale nie wymagał zastosowania konwencjonalnego paliwa podczas lądowania. Ten statek nie posiadał reaktora, akceleratorów ani dysz.
Читать дальше