„Dok zajęty, spróbujcie zawinąć do wybrzeża przy stacji doświadczalnej HydroTest opodal Władywostoku”.
Co to była za stacja, domyślili się oficerowie statku w ciągu kilku miesięcy, choć marynarze nadal uważali plotki o ośmiornicach spełniających wszystkie zadania wykwalifikowanych nurków jedynie za legendę. Faktem jednak było, iż od pewnego czasu w biuletynach naukowych najrozmaitszych akademii owe plotki wymieniane były niejednokrotnie i stanowiły potwierdzenie postępu prac w dziedzinie hipnometycznej bioniki. Dlatego też wiadomość o zmianie kursu stała się dla załogi wręcz sensacją. Gdy „Bratsk” wpłynął wieczorem do zatoki, wszyscy wolni w tej chwili od służby marynarze stali przy relingach wypatrując ośmiornic, które powinny według nich zapełniać po brzegi okoliczne morze. Lecz spragnieni sensacji nie dostrzegli ani cienia ośmiornicy w wodzie, więc z tym większym rozczarowaniem przyglądali się budynkom na brzegu i małemu molo, które było ze wszech stron otoczone bojami i pontonami. W tym tle zapomnianej małej stacji hydrologicznej — czy jakiejkolwiek innej — obco wyglądał jedynie wielki i nowoczesny, stutysięczny dok, przy którym zdecydowanie brakowało zwykłych urządzeń portowych, takich, jakie widzieli w innych stoczniach. Wokół tego doku kilka statków stało na redzie, ale ich załogi były widocznie na lądzie, bo nikogo nie było widać na pokładach. Z tym większą więc ciekawością marynarze z „Bratska” przyglądali się mężczyźnie, który podpłynął motorówką ku ich trapowi, zacumował, a teraz właśnie stał na ich pokładzie.
Borys Sledow — naukowy pracownik tej stacji — przyzwyczajony był do tego, że wszyscy marynarze wszystkich zawijających do stacji statków przyglądają się mu wnikliwie. Właściwie tylko on uważał nową metodę czyszczenia kadłubów za najzupełniej naturalną. Wiedział zresztą z doświadczenia, że mimo odczytów wygłaszanych dla załóg zawijających do stacji statków, wśród marynarzy i tak krążyły najzupełniej niedorzeczne opisy tego, co się na stacji dzieje.
Westchnął więc tylko widząc pełne ciekawości spojrzenia marynarzy z „Bratska” i zwrócił się do czekającego nań drugiego oficera:
— Proszę polecić, żeby na czas pobytu w zatoce trap był stale wciągnięty, pozostałe liny cumownicze zwinięte, a wszystkie iluminatory, schodnie i grodzie wodoszczelne jak najdokładniej zamknięte. Przy śluzie kotwicznej trzeba postawić uzbrojonych wartowników. Kąpiel w zatoce jest surowo zabroniona. Wprawdzie te kilka tysięcy głowonogów znajdujących się w naszym akwenie jest pod ścisłą, fachową kontrolą, ale wymagają tego względy bezpieczeństwa. Załoga w ciągu najbliższej godziny zostanie helikopterem przetransportowana na brzeg i tam spędzi noc. Aha. I proszę mi jeszcze powiedzieć, gdzie mogę znaleźć kapitana…
Tymczasem z wody zaczynały już dolatywać pierwsze odgłosy rozpoczętej przez ośmiornice pracy — ostatnio zastosowano cokolwiek za duże natężenie pola modulacyjnego, więc głowonogi rzuciły się do pracy od razu, od kiedy tylko w okolicy doku znalazł się nowy obiekt wart zainteresowania. Odgłos, dla Borysa tak zwyczajny i codzienny, musiał wydać się marynarzom niesamowity, bo nasłuchiwali czujnie, pochyliwszy głowy. Jak wszyscy ludzie współczesnego świata, przyzwyczajeni byli do techniki w każdym calu zastępującej człowieka, tu zaś mieli do czynienia z czymś, co zdecydowanie poza ramy tej techniki wykraczało.
Ich zdziwienie było jednak o wiele większe następnego dnia, kiedy zobaczyli, że w ciągu jednej nocy oba kadłuby katamaranu zostały oczyszczone z utrudniającego podróż narostu…
* * *
Po zrobieniu ostatnich zdjęć profesor Treddenkamp chwycił słuchawkę interfonu i poprosił kapitana Morrisa do swojego gabinetu — w ciągu wielu lat istnienia laboratorium w Delaware Bay nie zdarzyło się jeszcze, by wyznaczony przez władze kierownik tego obiektu był tak ostro i bez możliwości dyskusji przywołany do naukowego dyrektora laboratorium.
Z niesłychanie kwaśną miną Morris wszedł, usiadł, lecz momentalnie zerwał się z miejsca i lodowatym tonem zapytał:
— Skąd pan wziął te papiery? — kiedy Treddenkamp podsunął mu pod nos zdobyte dokumenty.
— Nieważne — mruknął profesor. — Ważne natomiast, że nie zgadzam się na kontynuację tego typu badań prowadzonych przez was na ludziach.
Morris opanował się momentalnie. Wziął dokumenty z biurka, podpalił zapalniczką i kiedy na podłodzie dopalały się ostatnie szczątki kompromitujących pism, ironicznie zapytał:
— To o czym właściwie pan mówił, profesorze? Nie bardzo pana rozumiem…
Treddenkamp uśmiechnął się równie uprzejmie jak kapitan:
— Ja? O niczym szczególnym… Tylko o tych zabawnych dokumentach, których fotokopie znajdują się już poza moim laboratorium…
W pierwszej chwili wyglądało na to, że Morris jest niezdecydowany, czy skoczyć do telefonu, czy do gardła profesora. Potem opanował się i przez zaciśnięte zęby powiedział:
— To będzie pana drogo kosztowało, Treddenkamp…
— Bynajmniej. Natychmiast zwracam się do Komisji Morskiej, aby powiadomić ją o pańskich nielegalnych i niedozwolonych eksperymentach. A jeżeli będzie trzeba, podam tę wiadomość Radzie Rozbrojeniowej i prasie całego świata.
— Jeżeli pan tak twardo obstaje przy swoim stanowisku — powiedział Morris — to martwię się trochę o zgodę między panem a naszym rządem. Nie chciałbym być zmuszony do energicznego przeciwdziałania, dlatego dam panu jeszcze czas na zrewidowanie swego poglądu…
Treddenkamp chciał natychmiast opuścić laboratorium na znak protestu, ale zrozumiał grożące niebezpieczeństwo. Doszedł do wniosku, że o wiele rozsądniej będzie tu, na miejscu, podjąć walkę o swoje prawa odkrywcy, mogącego dysponować swoim wynalazkiem.
— Tak czy tak miałem z panem dzisiaj porozmawiać — kontynuował Morris — i zapoznać pana z postanowieniami naszych władz odnośnie wykorzystania największego promiennika do poszczucia na siebie ośmiornic, które już sprowadziliśmy do walki z tymi, co udawały niezdolność do dalszych prac.
W tym momencie Jann Huizen zdał sobie sprawę, że oto sam daje mu w ręce upragnioną szansę skończenia nielegalnych badań raz na zawsze. A w każdym razie do ostatecznego ukończenia procesu rozbrojenia… Było to o wiele więcej, niż mógłby uzyskać, dochodząc swoich praw drogą poprzez władze tego kraju od instancji do instancji, od jednego kapitana Morrisa do drugiego…
Dlatego też pozwolił się uspokoić, wysłuchał uważnie projektu kapitana, a nawet podsunął mu kilka nowych pomysłów dotyczących planowanej walki ośmiornic.
Morris doszedł do wniosku, że profesorowi przeszła już złość. Głupio wyszło z tymi papierami, ale na przyszłość będą się o wiele lepiej zabezpieczać, by tej wagi dokumenty nie trafiały w niepowołane ręce.
Tymczasem właściciel owych „niepowołanych rąk” zdecydował się już, że w ciągu najbliższego czasu z laboratorium w Delaware Bay nie pozostaną nawet ruiny, w których mógłby zamieszkać przygodny włóczęga. On sam zaś zabierze wyniki swojej pracy i przekaże je uczonym, co do których będzie miał pewność, że nie nadużyją ich na zgubę ludzkości. Tym razem postanowił ująć swe badania od zupełnie innej strony…
* * *
Kierownik stacji „Silawar 1” Grigorij Rustikow wyszedł zza swojego biurka machając kartką papieru.
— Pismo tym razem skierowane jest nie tylko do mnie — powiedział. — Komitet Międzynarodowy składa życzenia z okazji dziesięcioletniej działalności naszej stacji na oceanicznej boi, oraz życzy dalszych sukcesów, takich jak do tej pory. Aha, jest jeszcze radiogram. Od pani doktor van Treddenkamp. Z polecenia Rady Rozbrojeniowej zatrzymała się na razie na niemieckiej farmie morskiej na Atlantyku i pyta teraz, czy nie mogłaby nam pomóc przy wykonaniu specjalnego zadania. Co byś powiedział, Borys, gdybym polecił ci pojechać i podpisać z nią kontrakt? Słyszałem, że pani doktor jest młoda i ładna…
Читать дальше