* * *
Łódź patrolowa UMB 104 — płynęła niezbyt szybko przez sektor KL 9. Ruchliwy promień światła z obracającego się reflektora przesuwał się badawczo po lodowej pokrywie nad łodzią. Drugi — równie jasny strumień — przebijał się aż na dno morza, zaś trzeci — kołyszący się bez przerwy jak wahadło — prześwietlał ciemną wodę do odległości dwustu metrów przed dziobem łodzi. Wszystkie stanowiska obserwacyjne były zajęte, choć UMB podążała w tej chwili najzupełniej pustym szlakiem. A jeszcze przed dwoma dniami aż roiło się tutaj od kesonów i uwijających się wzdłuż i wszerz łodzi i batyskafów. Jedynie od czasu do czasu widoczne były z dala słupy potężnych świateł. Oznaczały one co ważniejsze punkty podmorskiej kolonii: reaktor jądrowy, magazyny kontenerów, stacje pomp, wężowiska rurociągów, poszczególne stanowiska z komorami wiertniczymi i kompleksy kopuł mieszkalnych. Podświetlony tymi łunami pancerz arktycznych lodów robił wrażenie grubej, opalizującej mlecznym blaskiem warstwy chmur — tylko gdzieniegdzie poszarpane podnóża gór lodowych psuły ten łudząco spokojny obraz.
Łódź patrolowa dopłynęła do granicy sektora LM 10 — słupy świateł stały się cokolwiek rzadsze. Tu zaczynały się zewnętrzne granice pola wiertniczego. Łódź nie osiągnęła jeszcze północnego punktu zwrotnego Nieft’1, kiedy hydrofon w kabinie sterowniczej odtworzył jakiś silny, podwodny zgiełk czy szum, przerywany co chwilę mocniejszymi, dalekimi odgłosami. Posterunek nasłuchu zidentyfikował je szybko jako typowe dźwięki wrzenia erupcyjnego przy gwałtownym wybuchu gazu ziemnego. Kierując łódź w tamtą stronę komendant zamierzał właśnie o poczynionych obserwacjach zameldować swojej centrali, kiedy już odezwało się stanowisko dowodzenia. Wydany rozkaz potwierdził tylko zamiar komendanta: bezzwłocznie skierować się ku stanowisku wiercenia laserowego numer siedemdziesiąt jeden i tam przedsięwziąć dokładne badania sytuacji. Bezzwłocznie to bezzwłocznie — komendant kazał obsłudze zwiększyć obroty potężnych śrub do maksimum — łódź patrolowa pomknęła jak zwinny rekin w pogoni za ofiarą. Jednocześnie w jej wnętrzu rozpoczął się ożywiony ruch i krzątanina przy sprawdzaniu ciśnieniowych urządzeń gaśniczych i przygotowywaniu ich do pełnej gotowości do działania — wszystkie dźwignie uruchamiające sprężarki przestawiono w pozycję „Pogotowie pożarowe”. Jednocześnie nasłuchowiec próbował wśród szumu wyłowić głos autentycznego hydronamiaru przy wieży LB71, lecz żadna próba się nie powiodła, więc wysyłał co chwila nowe sygnały, rejestrując jednak w przystawce pamięciowej kolejne odgłosy wstrząsów, dobiegające z kierunku, w którym łódź od paru chwil pędziła na złamanie karku.
Po kilkudziesięciu sekundach wszystko ucichło, lecz patrol mknął równie szybko, by czym prędzej ustalić, co właściwie stało się na uszkodzonym stanowisku. Zajście było tym dziwniejsze, że był to przecież jeden z dwóch dni w tygodniu wolnych od pracy, więc większość stanowisk nie pracowała. Czynne były jedynie te, w których wymagała tego sytuacja i zaawansowanie wierceń. Bulgot, szmery i huki uspokoiły się na dobrych kilka minut przed przybyciem UMB 104 w rejon alarmu.
W całym obszarze LB 71 unosiła się nieopisana mieszanina pęcherzyków pary i gazu, rzadkiego, rozgrzebanego mułu i poszarpanych szczątków ryb, których jakaś większa ławica musiała akurat przepływać w pobliżu. Wszystko to razem tak bardzo ograniczało widoczność, że dopiero po długich kilkudziesięciu minutach można było zobaczyć, co się właściwie stało…
* * *
Podmorska sieć kablowa przekazała tylko kilka krótkich, urywanych sygnałów ostrzegawczych. Dyżurny w hali kontroli na polu naftowym „Nieft’1” mruknął zatroskany:
— Co, u licha? Najpierw to nie dokończone ostrzeżenie, a teraz wcale nie ma sygnału? — Zaczął systematycznie sprawdzać poszczególne połączenia. Automaty pospiesznie wywoływanych stanowisk zgłaszały się natychmiast. I nagle…
Jedno ze stanowisk milczało uparcie. Dyżurny zastanowił się:
— Najpierw ostrzeżenie o nadmiernym poborze mocy, teraz LB 71 milczy jak zaklęte…
Hydrofony przekazały nagle jakiś odległy łomot. Dyżurny podbiegł do pulpitu, wystukał zwinnymi palcami krótki kod wywoławczy i rzucił w mikrofon:
— Uwaga, UMB 104! Uwaga UMB 104! Otrzymaliśmy sygnał awarii z głębiny Sedova… — piekielne szumy i trzaski były jedyną odpowiedzią. Powtórzył więc:
— Uwaga, UMB 104! Sygnał awarii z głębiny Sedova! Zmieńcie kurs i płyńcie tam bezzwłocznie. Musicie jak najszybciej zbadać, co stało się przy LB 71! Uwaga… — przestał krzyczeć, usłyszawszy nareszcie potwierdzenie odbioru polecenia. Dyżurny zwrócił się teraz w stronę komputera koordynującego wszelkie prace na terenie pola naftowego. Po chwili odczytał z wyplutych przez komputer kart osobowych, że na polu naftowym przebywa w tej chwili jedynie siedmiu techników, mających wykonać jakieś niewielkie naprawy podzespołów rozrządu. Ale żaden z nich — na szczęście — nie znajdował się w obrębie głębiny Sedova. Tam wszystkie stanowiska wiertnicze były na razie nieobsadzone. Więc życie ludzkie nie było w niebezpieczeństwie!
A potem zameldowało się lotnisko na powierzchni: — Halo, Nieft’1! Na północy zauważyliśmy dziwne światło. Czerwonożółty słup ognia, który przygasł po chwili. Na razie nic więcej stamtąd nie widać. Ustaliliśmy, że przypuszczalne miejsce zderzenia pokrywa się z rejonem LM 10… — huczący głos lotnika ucichł.
Dyżurny kilka razy głośno przełknął ślinę — przeczuwał już, że musiało się stać coś bardzo złego. Najpierw te sygnały, urwane raptownie, jakby uszkodzeniu uległa kablowa sieć ostrzegawcza, potem głuche odgłosy i trzaski, a teraz jeszcze opis ognistego słupa. Ani chybi w głębinie Sedova doszło do nieprzewidzianej erupcji. Prawdopodobnie musiał to być niesamowicie silny wybuch gazów — co za szczęście, że zdarzyło się to w dniu wolnym od pracy. Inaczej na pewno nie obeszłoby się bez ofiar w ludziach. Pytanie tylko, jak do tego doszło? Stanowisko było przecież wyłączone z sieci roboczej. Czyżby jakieś silne zwarcie, które trwać musiało ułamek nanosekundy bo inaczej poszłyby bezpieczniki całego sektora, doprowadziło do samozapłonu laserowego działa w wydrążonym szybie? Szybko nacisnął czerwony klawisz — zza ściany dobiegło go najpierw wycie syreny alarmowej, a potem cztery przyciszone wybuchy. To cztery łodzie alarmowe wystrzeliły się ze swoich stanowisk, by pomknąć w rejon katastrofy.
Dotarły tam niewiele później, niż znajdująca się o wiele bliżej UMB104. A kiedy już widoczność poprawiła się, załogi wszystkich łodzi zobaczyły jedynie rozdziawiony szeroko lej w morskim dnie, z którego jeszcze wystawały resztki konstrukcji podstawy wieży wiertniczej. Proces erupcji wytłumił się samoczynnie. Ludzie byli zadowoleni, że nie doszło do wytryśnięcia ropy, co musiałoby doprowadzić do niesłychanych skażeń olbrzymiego akwenu.
Po chwili w obszarze leja krzątali się nurkowie, mający za zadanie zebrać wszelkie resztki tego, co jeszcze godzinę temu było stanowiskiem wiertniczym LB 71, aby specjalnie powołana komisja mogła później ustalić przyczynę wypadku.
Helikoptery, które codziennie odbywały loty obserwacyjne nad Arktyką, celem badania prądów morskich w rejonie pola naftowego, skierowano kilka godzin później na miejsce wypadku, by pozbierały z powierzchni lodu pozostałe ruiny konstrukcji wyrzucone na powierzchnię. Załogi śmigłowców kończyły już swoją pracę, kiedy któryś z ludzi przypadkowo dostrzegł jakiś oddalony bardziej niż inne, niewyraźny kształt. Początkowo myślał, że to jakiś niedźwiedź polarny zabłąkał się na swoje nieszczęście w rejon wybuchu. Dopiero kiedy podszedł bliżej zrozumiał, że patrzy na potrzaskany kokon ratunkowy. Wezwał kolegów i ktoś rozpoznał martwego człowieka. Ale nadal nikt nie wiedział, dlaczego polski inżynier sam, w niedzielę poszedł na swoje stanowisko pracy. I… dlaczego jego wyjazd do pracy nie został przez komputer zarejestrowany…
Читать дальше