— Panie kapitanie. Mam polecenie zaprowadzić pana do szybowca warstwowego. Musi się pan pospieszyć — za cztery minuty start.
Mężczyzna nie drgnął nawet. Nadal siedział zamyślony, zatopiony w swoich myślach bez reszty — zauważył, że z chwili na chwilę zaczyna mijać jego tęsknota za Ziemią. Ponownie zobaczył siebie, leżącego na księżycowym gruncie obok klęczącego Haago. A potem ta jego zaciśnięta kurczowo pięść i… ludzie na Marsie. Idą — długi rząd chwiejących się postaci — to ci śmielsi, którzy poprzez burze, przez strumień meteorów ruszyli ku biegunowi planety z nadzieją, że uda im się tam pod pokrywą ulotnego pyłu odnaleźć zamarznięte jeziora. A prowadzi ich… Haago, zaciśniętą kurczowo pięścią wskazujący kierunek…
— Start szybowca warstwowego za… — ponownie odezwał się robot.
— To idź — rzucił Frank ze złością. — Ale beze mnie. Zostaję… To znaczy…
Nie była to decyzja z tych, które przychodzą nagle i łatwo. Przewędrowała przedtem nieomalże wszystkie zakamarki jego duszy i mózgu, przegryzła się przez podświadomość, milionkrotnie zmieniała wartości i znaki, aż wreszcie wyrwała się na zewnątrz w krótkim, ale ileż razy. przez ten czas przemyślanym zdaniu.
Cisza…
Robot wyszedł — jego ciężkie kroki brzmiały coraz dalej i dalej… A potem Frank Ortega roześmiał się beztrosko, głośno, skoczył ku drzwiom, rozwarł je szeroko mocnym pchnięciem ramienia, zawołał:
— Hej, ty! Blaszany aniele stróżu! Przecież tobie podobno nie wolno ode mnie odchodzić!? Ale skoro już robisz takie błędy, to zamelduj się natychmiast u dyżurnego cybernetyka, stacji i poddaj wszystkie podzespoły generalnej kontroli! Zrozumiałeś, stary gruchocie!?
— Tak jest, proszę pana… — i robot pokłusował ciężkim, hałaśliwym truchtem przez puste korytarze do warsztatów na obwodnicy stacji.
Frank zamaszyście zatrzasnął drzwi. Sybill zagapiła się na niego — to przecież znowu był ten sam, znany jej doskonale kapitan Frank Ortega. Taki, jak kilka lat temu. Uważny, skoncentrowany, czujny — jego uwagi nie umykały nawet najmniejsze usterki w pracy przyrządów, nawet najdrobniejsze ludzkie omyłki. Z rozjaśnionymi radością oczyma Sybill chwyciła mikrofon, uderzyła w przyciski interkomu:
— Taak, Sybill? Mogłabyś mi choć w tej chwili nie przeszkadzać…
— Panie pułkowniku… — Sybill zabrakło tchu na chwilę.
— Co, u licha? Piszę radiogram do Sztabu. Nadasz go zaraz. W tej sytuacji pozostało mi tylko poprosić Sztab o pozwolenie wzięcia udziału w tej wycieczce na Marsa…
— Panie pułkowniku. Kapitan Ortega jest jeszcze u mnie…
— I co z tego?
— Kapitan Ortega chciałby przejrzeć karty personalne kosmonautów wyznaczonych do lotu, aby osobiście dokonać wyboru załogi HERKULESA! — obejrzała się, lecz Franka w pokoju już nie było…
* * *
Kapitan Ortega był w tej samej chwili już w innej kabinie, choć jeszcze na tym samym poziomie.
W ciągu niespełna godziny opracował wszystkie algorytmy poszczególnych osobowości i ustalił optymalny skład załogi. Kończył właśnie kodowanie ostatnich danych, gdy z ekranu wychyliła się ku niemu twarz Sybill.
— Nie przeszkadzam, Frank? Bałam się, że już śpisz. Według czasu uniwersalnego na Nova Orbit od kwadransa panuje noc.
— Teraz chcę przede wszystkim skończyć robotę. Odeśpię sobie po starcie HERKULESA. Aha! Czy podałaś Sztabowi moją propozycję składu załogi?
— Oczywiście.
— To świetnie… Teraz jestem tylko ciekawy, czy ludzie, których wybrałem, zdecydują się na tak ryzykowny lot.
— Właśnie dlatego ci przeszkadzam. Myślę, że wszyscy z nich są raczej pewni, ale są podobno zastrzeżenia…
— Spodziewałem się.
— Przyjdź tu do nas. Peerth w związku z twoją listą ma jakieś kłopoty i chce z tobą pogadać.
— W porządku. Zaraz przyjdę…
Sybill czekała na niego w drzwiach biura. Przechodząc obok niej Frank spytał jeszcze:
— A co tam z naszym „strumyczkiem”?
— Służba ostrzegawcza bez przerwy siedzi przy radarach. Co pół godziny podają komunikaty. Sytuacja na razie nie jest jeszcze najgorsza…
Weszli do gabinetu pułkownika. Ożywiony, odmłodzony raptownie Peerth wskazał im miejsca i zaczął:
– Świetnie, że pan już jest. Co z HERKULESEM?
— Sprawdzony. To jest nie kosmolot, a atomowy dinozaur. Albo kosmiczny kafar. Potęga…
Peerth roześmiał się z zabawnych porównań Ortegi.
— Oczywiście zdążył pan na pewno zauważyć, że jest to po prostu wielka rakieta towarowa o luźno połączonych sekcjach. Zazwyczaj służy do przewozu kosmicznych kontenerów, zabierając naraz do dwudziestu pięciu sztuk. W tym wypadku HERKULES poleci ze swym konwojem i będzie miał za zadanie główne wyprowadzenie kontenerów z rejonu przepływu strumienia meteorów.
— Nie powiem, żeby było to najłatwiejsze zadanie. Trzeba mi do niego doświadczonych i odważnych ludzi. Tych, których nazwiska podałem w swojej propozycji składu załogi…
Z jakiegoś ukrytego w ścianie głośnika popłynęły słowa ostrzeżenia:
— Tu Służba Ochrony Przeciwmeteorytowej. Uwaga! Uwaga! Uwaga! Niewielkie ilości meteorów nad pasem Van Allena. Stan zagęszczenia pyłu kosmicznego lekko zwiększony do dziesięć i pół procent.
Peerth przez moment tylko słuchał komunikatu, potem podjął.
— Wiem, że ci ludzie są doświadczeni. Mam jednak pewne zastrzeżenia. Oczywiście miał pan pełne prawo wybrać obsadę statku właśnie taką, jaka panu odpowiada, ale uważam za konieczne zwrócenie panu uwagi, że może to być posunięcie cokolwiek pochopne. Tu — na stacji — zawsze jednak istnieje możliwość dokonywania zmian. Ale po starcie…
— A konkretnie? Do kogo ma pan zastrzeżenia?
— Ponieważ załoga ma być w gruncie rzeczy bardzo mała, zabiera pan w zamian za to na pokład dwadzieścia uniwersalnych robotów.
— I do nich ma pan zastrzeżenia?
— Nie. Ale odpowiedzialnym za nie ma być Frederic Bixby. To jest ten sam człowiek, który nie sprawdził się podczas prac przy budowie obserwatorium astronomicznego na Merkurym. A poza tym pozwolił się wciągnąć w ryzykowną przygodę, usiłując wraz z dwoma podobnymi sobie żółtodziobami pokonać gorącą stronę planety. Wynika z tego, że jest to człowiek dosyć lekkomyślny, a pan zdecydował się wziąć go ze sobą na tak odpowiedzialną i ryzykowną wyprawę.
Ortega uśmiechnął się.
— Czy to są wszystkie zastrzeżenia? — zapytał.
— Tak.
— Hmm… Od czasu zdarzeń na Merkurym upłynęło dziesięć lat. Teraz Bixby jest nie tylko starszy i bardziej doświadczony. Jest przede wszystkim doskonałym fachowcem w dziedzinie automatyki i cybernetyki. Zaś co do jego próby pokonania dosłonecznej strony Merkurego, to dowiódł tym, że nie lęka się niebezpieczeństw. Takiego człowieka warto mieć przy sobie podczas — jak sam pan powiedział — ryzykownej wyprawy. A rzeczywiście podczas tego lotu może przydarzyć się dużo nieprzyjemnych niespodzianek. Wydaje mi się ponadto, że w ciągu ostatnich lat Bixby doskonale nauczył się odróżniać odwagę od zbędnej brawury.
— Mimo wszystko sądzę, że ufa mu pan w większym stopniu, aniżeli by należało — Peerth nigdy nie poddawał się zbyt łatwo.
— Bixby ma jeszcze jedną przewagę nad wszystkimi innymi kandydatami, bez względu na to, kimkolwiek by oni byli — Ortega zawiesił głos na moment wystarczająco długi, by zainteresować tym pułkownika.
— Hm… Jakież to jeszcze ukryte zalety ma Bixby?
— Po pierwsze to, że jest tu. Na miejscu. A co do innych zalet… Czyżby nie pamiętał pan nazwisk swoich najlepszych współpracowników? O ile pamiętam, ostatniego, pozytywnego wpisu w karcie Bixby’ego dokonywał właśnie pan, pułkowniku…
Читать дальше