Peerth roześmiał się, pokonany, ale szybko spoważniał ponownie mówiąc:
— No, a ten drugi…
— Rudi Borsksson, Szwed — podpowiedziała Sybill. — Został dyscyplinarnie zawieszony na pięć lat w prawie do lotów za nieuwagę, czy też nawet wyłączenie nasłuchu w swoim kosmolocie. Na jego nieszczęście akurat nadawano sygnał CQ… Przez jego niedbalstwo omal nie zginęło ośmiu ludzi z ekspedycji Hampnera. Okres nagany minął mu zaledwie trzy lata temu.
— I od tego czasu Rudi Borsksson nie został przez nikogo dokooptowany do załogi — powiedział Ortega, myśląc jednocześnie: „To po jaką cholerę było wysyłać ekspedycję akurat tam, gdzie możliwa była łączność tylko z jednym punktem?” i dodał jeszcze głośno:
— Rudi Borsksson dostał pięcioletnią naganę w sprawie, w której zazwyczaj raz na zawsze odbiera się kosmonautom wszelkie uprawnienia. Podobno były jakieś uchyby w pracy aparatury i dlatego wzięto pod uwagę okoliczności łagodzące. Rudi zgłosił się sam natychmiast po ogłoszeniu alarmu. Zgodnie z regulaminem można byłoby jego kandydatury nie uwzględniać, ale chcę dać mu szansę. Tym bardziej, że w załodze potrzeba mi ludzi, którzy zaryzykują bardzo wiele bo… i tak nie mają nic do stracenia. Rudi zrobi teraz wszystko, żeby się wreszcie zrehabilitować.
— Nie przypuszczałem, że będzie pan aż tak uparty — Peerth skrzywił się z niezadowoleniem. Nie rozumiał tego Ortegi. Najpierw odmawia zdecydowanie, potem mimo wszystko bierze udział w akcji, potem dobiera ludzi według własnego widzimisię… Przecież ryzyko tego lotu jest o wiele większe, niż normalnie. Ortega powinien zmniejszać je, a nie potęgować poprzez dobór ludzi z nie najlepszą przeszłością.
— Może należałoby spytać o zdanie psychologów ze sztabu? — wtrąciła Sybill. Ortega spojrzał na nią podejrzliwie. Zanim nadeszłaby lekarska opinia, HERKULES musi być już ponad milion kilometrów od Księżyca. Pułkownik natomiast podjął jeszcze jedną próbę przekonania kapitana:
— Chyba nie weźmie mi pan tego za złe… Muszę panu powiedzieć, iż oficjalnie interweniowałem w tej sprawie w Sztabie Operacyjnym. Chciałem pomóc panu tak, aby cała wyprawa zakończyła się szczęśliwie. W tej chwili eksperci opracowują nową listę składu załogi. Skoro więc sztab nie wyraził zgody na pańską propozycję, nie zechce też wziąć współodpowiedzialności za powodzenie operacji.
Ortega milczał — Peerth miał niestety rację, mówiąc o poglądach przedstawicieli Sztabu Operacyjnego. A jednak Frank mimo to nadal wierzył w swoją umiejętność oceniania ludzi. Podczas samodzielnego rejsu przyswoił sobie sporo wiadomości z zakresu psychologii praktycznej i, jak dotąd, dobrze wyczuwał, których ludzi należy używać w określonych sytuacjach. Uderzył więc raz jeszcze:
— A ja? Czy mnie można powierzyć dowodzenie HERKULESEM? Przecież jestem jeszcze młody i niedoświadczony…
Peerth i Sybill milczeli.
— Powtarzam więc: jako kapitan statku mam pewne prawa i zamierzam je właśnie wykorzystać. Wybieram właśnie tę załogę, bo tylko ta, a nie wybrana przez ziemskich urzędasów, odpowiada mi pod każdym względem.
— Frank, bądź rozsądny — Sybill usiłowała załagodzić spór. — Nikt nie kwestionuje twoich umiejętności. A ponieważ czas nagli, więc pogadajmy rozsądnie…
Z maleńkiego głośnika popłynął kolejny komunikat o wzroście gęstości strumienia meteorów i zapylenia okolicznej przestrzeni. Ortega skinął głową.
— Istotnie. Czas nagli… Rozumiem, że macie zastrzeżenia co do typowanego przeze mnie składu załogi, bo macie do tego prawo. Wierzę też, że chcecie jedynie dobra całej wyprawy. Ale wydaje mi się, że to jeszcze nie wszystko. Główny zarzut dopiero nastąpi, prawda, panie pułkowniku?
— Zgadł pan — potwierdził Peerth. — Najbardziej niepokoi mnie fakt, że jako nawigatora chce pan wziąć Franka Rossa. Rozumiem, że jest w tej chwili łatwo osiągalny. Cenię to, że ma on ogromną praktykę — ponad trzydzieści lotów do planet naszego układu. Ale jego wiek… Czy pan wie, ile on ma lat?
— Znam karty personalne członków swojej załogi.
— Więc zna pan także i tę zeszłoroczną sprawę, kiedy to prowadzący rakietę Ross pomylił parametry podczas podejścia na orbitę okołoziemską i zamiast lądować ze stycznej z bezpośredniego podejścia, osiadł przymusowo, używając przy tym atomowych silników hamujących, co ze względu na ochronę atmosfery Ziemi jest surowo zabronione…
Tym razem z głośnika ostrzegawczego popłynęły zamiast słów głośne trzaski. Informacja dotyczyć miała tym razem rejonu przemierzanego aktualnie przez Nova Orbit, więc wszyscy słuchali uważnie, lecz udało im się ułowić zaledwie końcową część zdania:
— … zakłó… maksymal… nasilenie za ok… sześć mi…
— Sprawdzę, czy technicy zaktywizowali cewki biegunowej osłony — powiedziała Sybill półgłosem.
— Daj spokój. Zrobili to na pewno, a my mamy w tej chwili równie ważny problem do rozgryzienia — powstrzymał ją Peerth.
Oboje ponownie zwrócili się ku Ortedze, który rzekł:
— A moim zdaniem zrobiono po prostu zbyt wiele hałasu koło tej sprawy. Mimo wszystko trochę za wcześnie panowie eksperci usiłują wysłać Rossa na emeryturę. Czy nie warto byłoby mu pomóc?
W tym momencie Peerth po raz pierwszy przyznał Ortedze rację — on również uważał, że można było znaleźć mniej drastyczne rozwiązanie. A Frank dorzucił jeszcze:
— Podejrzewam, że rozchoruję się ciężko podczas powrotnego rejsu. Czuję, że tym razem prowadzący statek Ross nie popełni błędu.
Peerth zamyślił się nagle. Wstał, zaczął spacerować dookoła biurka. — Hm… Ortega… Młodzik niby, ale uparty za dwóch staruchów. Ot, chociażby takich jak ja… A właśnie. Czy na jego miejscu mówiłbym inaczej? — uśmiechnął się pod wąsem — Ortega… Najpierw twierdzi, że go nic ludzie na Marsie nie obchodzą. To, że się zdecydował jest zrozumiałe. Skoro dowiedział się, że jest tam jego przyjaciel. Ale teraz broni przecież tych obcych sobie ludzi tak zaciekle…
Peerth spróbował jeszcze raz zaprotestować, ale sam czuł, że zabrzmiało to sztucznie i nieprzekonywająco:
— Atest lekarski Rossa odpowiada wszelkim wymaganiom floty. Ale w rzeczywistości nie jest chyba aż tak dobrze. Ostatecznie lekarze też ludzie…
— I komputery medyczne… także ludzie, prawda? — z łagodną, ledwie uchwytną kpiną podpowiedział Ortega. — Szczególnie te, które badały stan zdrowia Franka Rossa parę dni temu… Człowiek może się pomylić. Stu ludzi również. Ale trzy komputery są w stanie zagwarantować stuprocentową prawdziwość odpowiedzi, czy tak? A słyszałem nie tak dawno temu, że nasza służba medyczna ma ich troszkę więcej, niż trzysta…
Peerth usiłował ukryć rozbawienie pod maską gniewu:
— Flota Międzyplanetarna to nie instytucja dobroczynna! A poza tym… — i nagle zrobiło mu się dziwnie przykro, że on może jako argumentów użyć jedynie suchych, służbowych przepisów, a ten chłopak ma do dyspozycji całą swoją młodą i żarliwą wiarę w ludzi.
— Przemyślałam całą sytuację — włączyła się milcząca od dłuższej chwili Sybill. — Byłoby to chyba bardzo korzystne, gdyby kapitan Ortega mógł opierać się od czasu do czasu na bogatym zasobie doświadczeń nawigatora Rossa…
— Nadal obstaję przy proponowanym przeze mnie składzie załogi — przypomniał o swoim istnieniu Ortega.
Peerth zamyślił się ponownie. — Czy w Sztabie panuje w tej chwili podobna sytuacja? Jeżeli tak, to Ortega ma spore szanse. Ale mimo wszystko nadal nie wiadomo, jaka będzie ostateczna decyzja.
Читать дальше