— Gdzie się pali? — spytał po hebrajsku.
— W piwnicy — nie zwlekając odpowiedziała Judith. — Szybko się rozprzestrzenia.
— Są ranni?
Judith pomyślała o mężczyźnie, którego załatwiła. Wyglądał dość nieciekawie.
— Tak. Przynajmniej jeden.
— Dziękuję — skinął głową naczelnik straży, obrócił się do swoich ludzi i zaczął głośno wydawać rozkazy. Rozbito szklane portale głównego wejścia. Strażacy rozwijali w korytarzu zwoje wężów, inni podłączali je do rozdzielaczy. Dwóch biegło z noszami i aparatem tlenowym. Robiło to wrażenie precyzyjnie zorganizowanego chaosu, przemyślanego zamętu, znającego swój cel zamieszania. I nikt, a już najmniej gapie, których niewielka liczba — jak na tę późną nocną porę było ich i tak zaskakująco wielu — zebrała się na krawężniku, nikt nie zwrócił uwagi na trójkę młodych ludzi, przeciskających się powoli przez ciżbę coraz dalej, by w końcu odejść niezauważenie.
Ryc. XI1-15 przedstawia lewy profil czaszki. Wyraźnie widoczne są dwa wypełnienia amalgamatem w tylnych zębach trzonowych. Zęby, o ile je znaleziono, umieszczono obok czaszki. W kle i środkowym siekaczu wyraźnie widoczne są próchnicze ubytki.
Profesor Charles Wilford-Smith Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh
Ojciec Łukasz źle spał tej nocy. Poprzedniego wieczora dzwonił do niego biskup i oznajmił mu, że odwiedzi go ktoś ważny z Rzymu. Nie wyraził się tak dosłownie, ale właśnie to miał na myśli. Wymienił nazwisko: Luigi Battista Scarfaro.
— Niech go ojciec traktuje jak kardynała — kilkakrotnie upomniał biskup. — Nie piastuje żadnej zwykłej kościelnej godności, ale za to ma wolny dostęp do Ojca Świętego, kiedy tylko zechce. Niech ojciec udzieli mu wszelkiej pomocy, jakiej sobie zażyczy — wszelkiej, Łukaszu. Wszelkiej.
Podczas tej telefonicznej rozmowy Łukasz widział przed sobą starego biskupa, jego okrągłą, dobrotliwą twarz i niesfornie opadające na czoło siwe kosmyki, wyraźnie wyczuwał jego trwogę. W jakiś sposób ta obawa udzieliła się także jemu i nie odstąpiła go nawet we śnie.
Obudził się, gdy wcześnie rano, o pierwszym brzasku świtu ktoś manipulował przy bramie dziedzińca, i w chwilę potem dało się słyszeć skrzypienie opon. Ojciec Łukasz leżał dalej, niezdolny do ruchu, wbił wzrok w sufit obserwując rozgrywający się na nim teatr świateł i cieni, którego źródłem były reflektory samochodu, i myślał tylko jedno: Zaczyna się.
Potem reflektory zgasły. Kapłan gwałtownie odrzucił kołdrę i pośpiesznie założył habit.
W półmroku rozpoczynającego się dnia nieomylnie rozpoznał przywódcę zbliżającej się grupy. Scarfaro był szczupły, jego twarz o rysach przywodzących na myśl drapieżnego ptaka zdradzała zły humor i miała tak twardy wyraz, jakby dokuczały mu żołądkowe dolegliwości. Otaczali go czterej młodzi, silni mężczyźni w sutannach, osobliwie do siebie podobni, robiło to wręcz niesamowite wrażenie. Gdy ojciec Łukasz zapraszał ich do środka, spojrzał w cztery pary pozbawionych wyrazu oczu w czterech gładkich, bladych obliczach. Przeniknął go zimny dreszcz, i tym razem przyczyną nie był chłód wczesnego poranka.
— Nasz wóz — powiedział Scarfaro w miejsce jakiegokolwiek powitania — na ostatnich kilometrach przed Jerozolimą wydawał dziwne dźwięki. Na pewno zna ksiądz jakiś warsztat, w którym mógłby go ksiądz umieścić?
Zakonnik usłużnie przytaknął.
— Tak, oczywiście. Tu w sąsiedztwie. Mehmed Abdullah. Zawsze naprawia naszego wiekowego busa Volkswagena…
— Czy to katolik?
— Słucham? — Ojciec Łukasz osłupiały spojrzał na przybysza z Rzymu.
— Mehmed Abdullah — to brzmi, jakby ten człowiek był muzułmaninem.
— Tak. To znaczy — nie wiem. Jest Arabem, tak. Myślę, że jest muzułmaninem. W tej dzielnicy mieszkają prawie wyłącznie muzułmanie.
— Proszę umieścić samochód w warsztacie prowadzonym przez katolika. Ojciec Łukasz zamrugał. Czyżby jeszcze się nie obudził?
— Nie musi się ksiądz obawiać. Mehmed Abdullah jest świetnym mechanikiem, zna się na samochodach wszystkich marek świata…
Scarfaro, który już zbierał się do odejścia, przystanął, odwrócił się powoli i wwiercił twardym jak stal wzrokiem w oczy mnicha.
— Czy wyraziłem się jasno i zrozumiale?
— Oczywiście, tylko nie rozumiem, dlaczego tak ważne…
— Czy wyraziłem się jasno i zrozumiale, ojcze Łukaszu? — powtórzył bezlitośnie ten mężczyzna. Łukasz zmieszany przełknął ślinę.
— Tak.
Scarfaro przez chwilę przyglądał mu się pozbawionym wyrazu spojrzeniem, nim w końcu skinął głową.
— To dobrze.
W laboratorium konserwatorów czuć było zapach wilgotnego popiołu i zimnego dymu. Kaun i Ryan byli sami. Kolejny raz oglądali na przyniesionym przez Ryana monitorze sekwencję wydarzeń, zarejestrowaną w nocy przez kamerę wideo.
Zaczynało się prawie natychmiast krzykiem dziewczyny. W zwolnionym tempie przyglądali się, jak chwyciła swego strażnika i przerzuciła go przez ramię. Gdy mężczyzna uderzył o kant pulpitu, zadrżał cały rząd stołów wraz z leżącym na nich szkieletem.
— Nie do wiary — orzekł Kaun.
— Nie był przygotowany na atak ze strony dziewczyny — stwierdził Ryan. — Powiedział, że to nigdy by się nie zdarzyło, gdyby miał do czynienia z mężczyzną.
— Najwyraźniej nie doceniał izraelskich kobiet. I to mimo, że sam jest Izraelczykiem, zadziwiające. Można by się spodziewać, że powinien wiedzieć, czego ich uczą na szkoleniu wojskowym.
— W przyszłości będzie wiedział — skwitował sucho Ryan.
Teraz przewrócił się drugi mężczyzna, uderzony bez uprzedzenia w plecy, zamontowana wysoko lampa halogenowa poleciała w dół ciągnąc za sobą na nagraniu wideo świetlistą, przypominającą ogon komety smugę. Butelki z odczynnikami spadały z regałów, tłukły się, wybuchały płomienie. I oto znów widać dziewczynę z gotowym do strzału pistoletem, w absolutnie profesjonalnej postawie.
— Nie do wiary — powtórzył Kaun. — Zauważył pan, że uderzyła dokładnie w najodpowiedniejszym momencie? Musiała zupełnie chłodno wyczekiwać stosownej chwili. Z kompletnie zimną krwią. Potem wymiana słów. Płomienie rozprzestrzeniają się. Ryan, w końcu lekceważąc groźby, chwyta gaśnicę. Ucieczka młodych ludzi. Kaun przewinął do przodu kilka minut, na których widać było tylko, jak Ryan celnym strumieniem proszku tłumi ogień. Zatrzymał obraz w momencie, gdy wpadło dwóch strażników z głównego wejścia.
— Tych dwóch zwolnić — powiedział. — Ktoś, kto dał się tak nabrać, jest za głupi do tej roboty.
— Już są zwolnieni — skinął głową Ryan.
Kaun przewinął z powrotem na początek, ponownie zatrzymał obraz i wpatrywał się w niego.
— Czy zorientował się pan, o czym rozmawiali, nim weszliście?
— Nie. Czekałem przez chwilę na korytarzu, ale nie można było nic zrozumieć. Kaum w zamyśleniu patrzył na drżący zatrzymany obraz.
— Czego tu mogli chcieć? Co mogło sprawić, że ten chłopak włamał się w środku nocy do Muzeum Rockefellera?
Ryan nic nie powiedział. Znał u Kauna ten nawyk rozmawiania z samym sobą. Przemysłowiec nie życzył sobie, żeby mu przerywano, a już na pewno nie wtrącanymi w dobrej wierze odpowiedziami.
Kaun postukał palcem wskazującym w monitor, w miejsce, gdzie widać było Foxxa i asystenta konserwatora.
— Dlaczego tu stali? — odwrócił się i poszedł w tamto miejsce między rzędami stołów. — Tutaj. Ci dwaj stali tutaj. Dlaczego?
Читать дальше