Przesunął lupę nieco niżej. Było tam jeszcze kilka lekko żarzących się fragmentów, a w najniższej części kartki odkrył nareszcie coś, co zdawało się obiecywać sukces, sto trzydzieści jardów od południowo-zachodniego narożnika świątyni w kierunku północnym Stephen poczuł, że raptem serce zabiło mu szybciej.
— Tutaj — szepnął. — Opisuje jakieś miejsce. Judith przełknęła ślinę.
— Przeczytaj.
— Sto trzydzieści jardów od południowo-zachodniego narożnika świątyni w kierunku północnym… Jaką świątynię mógł mieć na myśli?
kamień barwy niemal pomarańczowej — No, świątynię — stwierdziła Judith. — Świątynię Jerozolimską. Sto trzydzieści jardów — ile to metrów? w drugiej warstwie muru nad ziemią — Około sto osiemnaście — wyliczył podniecony Stephen. To miejsce! To miejsce, które opisywał, to mogło być tylko to. Przesuwał lupę nad kartką szukając ostatecznego potwierdzenia.
— O, nie — jęknęła obok niego Judith.
To było to.
Ukryta kamera Stephenowi wyrwał się okrzyk radości. O wiele za głośny okrzyk, w obliczu faktu, że dzisiejszego wieczora są tu włamywaczami.
— Licząc od południowo-zachodniego narożnika świątyni sto trzydzieści jardów — albo sto osiemnaście metrów — na północ, aż do prawie pomarańczowego kamienia w drugiej warstwie muru nad ziemią. Tam schował kamerę — tonem pełnym tryumfu powtórzył opis, przywodzący na myśl mapy z zaznaczonym ukrytym skarbem i zakopane kufry pełne złota. — Masz pojęcie, co to mogłoby być za miejsce?
— Nazywamy to miejsce Kotel Ha-Ma’aravi — w tym samym momencie odpowiedział głos od drzwi. Odwrócili się przestraszeni. Stał tam Yehoshuah, dziwnie blady i wyglądający na chorego, musiał przytrzymywać się framugi.
— Bardziej znane — dodał bezbarwnym, słabym głosem — jako Ściana Płaczu.
Poniższy rozdział zajmuje się obszernie zabytkami z sektora 14/F.31, a mianowicie szkieletem i jego wyposażeniem grobowym. Na wstępie należy zaznaczyć, że wśród hipotez wysuniętych w celu wytłumaczenia owych znalezisk, wiele aż do granic wytrzymałości nadużywa właściwego naukowcom braku uprzedzeń, w niektórych przypadkach zgoła je przekraczając.
Profesor Charles Wilford-Smith Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh
Stephen wbijał wzrok w Yehoshuę, nie widząc go. Czuł się tak, jakby ktoś nasadził mu na głowę ogromny dzwon i uderzył weń największym sercem świata, jakby nie istniało nic poza jego dźwięcznym, grzmiącym dzwonieniem. Ściana Płaczu! Wprost genialnie! Wprost nie do wiary! Dlaczego nie wpadli na to sami? Podróżnik w czasie ukrył kamerę w największej świętości Żydów od czasu ich wypędzenia z Ziemi Świętej, tam przetrwała minione dwa tysiące lat. Ściana Płaczu, która nie jest przecież niczym innym jak określonym fragmentem zachodniej ściany ogromnej herodiańskiej świątyni — tej właśnie świątyni, o której jest mowa w Biblii, w Nowym Testamencie — ma dwie zalety, czyniące z niej w tym przypadku wprost idealny schowek. Po pierwsze dzięki temu, że jest odkopana i przebadana oraz udokumentowana dosłownie centymetr kwadratowy po centymetrze, można było dokładnie ustalić, które jej fragmenty będą istniały jeszcze po dwóch tysiącach lat. Po drugie nikt nie waży się jej tknąć bez specjalnego upoważnienia.
I to właśnie było fatalnie jasne. Mieli do czynienia ze schowkiem, który był nie tylko absolutnie pewny, lecz równocześnie absolutnie niedostępny.
Judith tymczasem podeszła do brata, przyłożyła mu dłoń do czoła. Był blady i wydawał się bardzo osłabiony, niemal chory.
— Nie wyglądasz dobrze — orzekła. — Co ci jest? Martwiliśmy się o ciebie, gdy nie odpowiadałeś na telefon. Spróbował zdobyć się na słaby uśmiech i potrząsnął głową.
— Już w porządku… Czuję się… no cóż, powiedzieć, że dobrze, byłoby przesadą. Prawdopodobnie wyglądam na dość zmęczonego, co?
— Nie — odpowiedziała mu siostra. — Wyglądasz po prostu makabrycznie. Gdzie byłeś przez ten czas?
— Spałem. U góry, w pokoju asystentów. Na kanapie. Właściwie chciałem pracować, ale… Obudziło mnie przed chwilą jakieś skrzypienie, całkiem ciche i bardzo dalekie. To byliście wy, prawda? Te wielkie drzwi do holu. — Nabrał głęboko powietrza, wciąż jeszcze wyglądał na kogoś walczącego z odurzeniem.
— A właściwie jak weszliście bez kluczy?
— Głupie pytanie — mruknął niechętnie Stephen. Dźwięk dzwonu zrozumienia przebrzmiał, muzyka sfer ucichła, laboratorium na powrót zmieniło się w chłodne piwniczne pomieszczenie z topornymi murami ścian i trzeźwym światłem neonówek na betonowym suficie, jakim było przez cały czas. On zaś deptał po piętach największej tajemnicy ludzkości, bliżej, niż kiedykolwiek przedtem. Wskazał na kuwetę z drugim listem.
— Dlaczego to przed nami ukryłeś?
Yehoshuah zbliżył się powoli. Spojrzał na niego, potem na starożytny papier i żarzące się na nim nierealnie fragmenty pisma, potem znów na Stephena.
— Nie rozumiesz? — zapytał cicho.
— Nie.
— Nie mogłem. Odkąd przeczytałem to wczoraj po południu, nieustannie tkwiło mi to w głowie. Miałem już przed oczyma młoty pneumatyczne rozkuwające ścianę… kamienie, przed którymi jako dziecko modliłem się do Boga! — Drzwi laboratorium zatrzasnęły się z brzękiem. Yehoshuah przerwał, powoli kręcił głową. Wyglądał naprawdę niepokojąco, jak ktoś, kto powinien położyć się do łóżk a na co najmniej dwa tygodnie. — Ale… dziś sam już tego nie rozumiem. Nie czuję tego, co czułem wczoraj. Wiem tylko, że nie byłem w stanie tego zrobić — nie tak po prostu. Potrzebowałem czasu, żeby to przemyśleć. Zastanawiałem się nawet, czy nie zniszczyć listu, możesz to sobie wyobrazić? Stephen wykrzywił usta.
— O rany, zawsze podejrzewałem, że siedzi w tobie religijny fanatyk.
— Ja, ja… wydaje mi się, że nawet za bardzo się nie mylisz — odpowiedział Yehoshuah, nie podchwytując swobodnego tonu.
Stephen patrzył na niego zaniepokojony, w końcu jednak nic nie powiedział, tylko wyłączył lampę ultrafioletową nad oboma częściami listu. Tak, jakby mógł w ten sposób uchronić dokumenty przed zagrażającym im niebezpieczeństwem.
* * *
Trzy ciężkie samochody z wyłączonymi światłami wtoczyły się na parking przed Muzeum Rockefellera. Przeciągłe trzeszczenie ich powoli obracających się opon było głośniejsze niż szum silników. Dwa samochody zatrzymały się po prawej i lewej stronie małego auta, stojącego do tej pory samotnie na rozległym placu, trzeci wyhamował w pewnej odległości.
Ryan, spoglądając na odbiornik sygnałów radiowych spoczywający na jego kolanach, pozwolił sobie na lekki, tryumfujący uśmiech. Jasny punkt świetlny wskazywał niepodważalnie i niedwuznacznie na samochód obok nich.
— To była słuszna decyzja, żeby zaczekać, aż przyjadą tutaj — powiedział półgłosem do kierowcy swego samochodu. — Gdybyśmy capnęli ich wcześniej, dowiedzielibyśmy się tylko, w której knajpie jedli i przez jakie palestyńskie wioski przejechali. Za to teraz, kiedy są tutaj, robi się interesująco. Bardzo jestem ciekaw, czego tu szukają.
To właśnie rozkazał swoim ludziom w obozie wczoraj po południu: najpierw sprawdzić, czy nadajnik jeszcze wysyła sygnały. Dopiero gdy to ustalono, polecił im wytropić Stephena Foxxa. Wyłączył odbiornik i dał znak do wysiadania.
— Dwóch ludzi zostaje przy głównym wejściu — przyciszonym głosem wydawał instrukcje mężczyznom zebranym wokół niego. — Dwóch do tylnego wejścia — chodzi o te drzwi, przez które weszliśmy dziś po południu. Jest jeszcze wejście boczne, gdzieś tam za tymi krzakami. Weźmiecie je wy dwaj. Reszta ze mną.
Читать дальше