— Stephen! — wrzasnęła Judith, choć twardo sobie postanowiła tego właśnie nie robić. Ale jeden z tamtych podniósł uzi i wszyscy trzej krzyczeli.
— Tak, tak. — Stephenowi udało się znaleźć kluczyki, trafić do stacyjki. Przekręcił, silnik zaskoczył. Dodał gazu. Mały samochodzik wystrzelił do przodu, na zakurzoną drogę, prowadzącą do bramy obozu. Mężczyźni zmienili kierunek biegu, chcieli odciąć im drogę, ale nie zdążyli.
PER FAX
Susan, załączam pismo, które przed półgodziną przysłał mi George Miller z „Melbourne Chronicie”. Mówiąc krótko, pisze w nim, że negocjacje zostały zerwane i trzy kwartały pracy mogę wsadzić sobie w d… Proszę przekazać to Johnowi.
Pozdrawiam,
Don
— Jak to się mogło stać?
Zdawało się, że każde z wyrzucanych z wściekłością słów na moment zawisa nieruchomo w powietrzu. Kaun stał pochylony do przodu, zaciśnięte w pięści dłonie oparł o blat stołu i patrzył w oczy Ryana takim wzrokiem, jakby chciał przewiercić go na wylot siłą spojrzenia. Ryan, jak zwykle, stał nieporuszony, na twarzy wykuty jak w skale kamienny brak wyrazu. Jeżeli nawet wybuch Kauna poruszył go w jakiś sposób, nie było tego po nim widać ani trochę.
— Stephen Foxx i Judith Menez przejechali przez wioskę — oznajmił rzeczowo. — Wypytaliśmy ludzi. O wiadomym czasie widziano pędzącego główną ulicą niebieskiego Fiata. Moi ludzie potrzebowali około pięciu minut, żeby wymienić przebite opony Chevroleta. To dało tamtym przewagę.
— Pięć minut przewagi? I to wystarczyło?
— Za wioską droga rozwidla się w labirynt ulic i osiedli. Tysiące możliwości ukrycia się.
Kaun patrzył na mężczyznę o jasnych, obciętych na jeża włosach, nie mówiąc ani słowa, każdy mógł jednak dostrzec, że ciśnienie podnosi mu się nieustannie. Jeszcze raz rozejrzał się, nie dostrzegł jednak nic, co mogłoby spełnić rolę wentyla, więc eksplodował.
— Do cholery! Ryan — dlaczego?! Co ten przeklęty chłopaczek z college’u wie? Co przed nami ukrywa? Co?!
Ryan był jak ze stali. Eisenhardt przyglądał się człowiekowi ubranemu w pseudomilitarny strój koloru khaki, przypominał mu postać z serialu Enterprise, bezdusznego Wolkana zwanego mister Spock.
— O to będziemy musieli zapytać jego samego — odparł tylko.
— Okay — parsknął w końcu Kaun. Podparł się pod boki, kręcił w miejscu bez celu. Jego twarz przybrała niezdrowy kolor popiołu. — Czy przeszukaliście już ich rzeczy?
— Właśnie to robią.
— Może ten papier znajdzie się tam, między nimi. Albo jakakolwiek inna wskazówka… Ma pan jakąś teorię, Ryan?
Ryan nie spieszył się z odpowiedzią.
— Sądzę, że Foxx i ta dziewczyna przez przypadek zauważyli, jak zaalarmowaliśmy strażników. Prawdopodobnie przebywali wtedy w namiocie kuchennym, jego tylna część jest przy jasnym świetle słonecznym praktycznie niewidoczna z zewnątrz. Oni natomiast dokładnie widzieli wszystko, co się działo.
— I spodziewali się, że będziemy ich szukać. — Kaun wciąż jeszcze sapał. Cała ta sprawa chyba niezbyt mu posłużyła.
— Oni na to czekali. Zatem mają coś na sumieniu. Jeśli do tej pory nie byliśmy tego pewni, to teraz jesteśmy.
Ryan cierpliwie czekał, aż Kaun ponownie na niego spojrzy, potem dodał półgłosem, niemal łagodnie:
— To, co się stało, świadczy o tym, że czuli się bardzo pewnie. W przeciwnym razie dawno już wyjechaliby z innymi wolontariuszami. A oni zostawili cały bagaż.
— Tak. — Kaun zaczął chodzić tam i z powrotem, uosobienie niepokoju, stanowiące zupełny kontrast do obrazu wzniosłego spokoju, jaki przedstawiał sobą w poprzednich dniach.
— Tak. Ma pan rację, Ryan.
Zaczął okazywać nerwy, powiedział w duchu do siebie Eisenhardt zastanawiając się, co to może oznaczać. Teraz pokaże nam swoje prawdziwe oblicze.
— Niech pan ich złapie — mówił dalej milioner, lecz nie zabrzmiało to jak stanowczy rozkaz wszechwładnego uzurpatora. Zabrzmiało to niemal komicznie. Nawet nie jak wołanie o pomoc. Jego słowa były w gruncie rzeczy zupełnie niepotrzebne. O czym w końcu przez cały czas rozmawiali? — Niech pan złapie tego Stephena Foxxa. Muszę mu zadać kilka niewygodnych pytań.
Eisenhardt poczuł się raptem jak widz w teatrze. Widz, którego awangardowy reżyser posadził na scenie między aktorami. Wokół niego intryga rozwija się w najlepsze, tylko że on — przynajmniej w tym momencie — przestał uważać się za jej uczestnika. Wcale go to nie dotyczy. Zamiast tego jakaś dość samowolna instancja, usadowiona gdzieś w potylicy, zaczęła skrzętnie archiwizować przebieg wydarzeń, neutralnie, z dystansem i szacunkiem dla szczegółów.
Dobrze znał tę zmianę nastroju. To jego podświadomość przygotowywała się właśnie do tego, by pewnego dnia przetworzyć to wszystko na powieść.
Stoły w restauracji były wysokie, za to miały za małe blaty, poza tym ustawiono je zbyt gęsto. Jakkolwiek się obrócić, zawsze zahaczało się nogami pomarańczowego plastykowego krzesełka o nogi innego pomarańczowego plastykowego krzesełka. Z kolei ceny w jadłospisie były zbyt niskie, by można było liczyć na szczególnie smaczne jedzenie, i w tym zakresie ich oczekiwania spełniły się co do joty. Stephen i Judith byli dość głodni, lecz oboje zostawili na talerzach niedojedzone potrawy.
— Muszę do wieczora zdobyć jakiś grzebień — wymamrotała Judith i kolejny raz przeczesała włosy rozcapierzonymi palcami — inaczej oszaleję.
— No, na grzebień powinno wystarczyć — odparł Stephen i wyjął portfel, by chyba już po raz dwudziesty przejrzeć jego zawartość. Były tam dwie karty kredytowe, bilet na samolot, czek podróżny American Express, jego prawo jazdy i rozmaite kwity, na przykład z wypożyczalni samochodów. I jego paszport. I notatnik z cienkim długopisem. I mały, składany kalendarzyk.
Judith obserwowała go przy tych czynnościach.
— Jesteś niemożliwy, wiesz? — spytała po chwili. — Nosisz przy sobie pół biura. Właściwie całe, jeśli doliczyć telefon.
— Nie — odpowiedział poważnie. — Zapomniałem wizytówek.
— Czego?! — wytrzeszczyła oczy, po chwili dotarło do niej, że dała się nabrać. Stephen skrzywił się.
— Gdyby wtedy Ryan nie popsuł nam tego wieczoru, kiedy wróciliśmy z Tel Awiwu i już między nami obiecująco iskrzyło, nie miałbym teraz tego wszystkiego przy sobie. Okay, oprócz prawa jazdy i karty kredytowej. Ale od tamtej pory nie wychodziłem z obozu bez portfela. — Zamknął go i wsunął z powrotem do kieszeni. — Dziękuję bardzo, panie Ryan.
— Ale mają twojego laptopa.
— Tak. To boli, naprawdę — w bagażu miał jeszcze parę innych rzeczy, których strata była bolesna, ale komputer z całym wyposażeniem naturalnie przedstawiał największą materialną wartość. A gdyby rzeczywiście miał go już nigdy nie odzyskać, straci kilka ważnych pism, w rodzaju oferty dla Video World Dispatcheri związanej z nią kalkulacji, oraz mnóstwo e-maili, otrzymanych podczas pobytu w Izraelu. Lecz i bez tych dokumentów mógł się w zasadzie obyć. Ofertę wysłał, a kalkulację bez problemu odtworzy z pamięci. Mimo to szkoda — to był niezawodny, solidny komp, jakich w takiej wersji od dawna już się nie produkuje, co zresztą normalne w przemyśle komputerowym, gdzie nowość goni nowość.
— Ile kosztuje coś takiego? — zaciekawiła się Judith.
— Jeśli będę chciał kupić podobnego — około osiem tysięcy dolarów, na oko.
— Dużo pieniędzy. To znaczy, w porównaniu z moim grzebieniem.
Читать дальше