Wyglądając na miasto, migocące w świetle słońca, przypomniał sobie wszystkie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Jak niewiarygodne rzeczy się zdarzyły. Przygnębiające. Usiadł przy biurku, roztargnionym gestem odsunął na bok — i na inne stosy papierów — wszystko, co na nim leżało, po czym wziął z półki swój pamiętnik.
— Światło! — krzyknął ktoś. Dało się słyszeć trzaski i skrzypienie, wreszcie lampy halogenowe, zawieszone na wysokich, robiących chwiejne wrażenie stojakach, zalały laboratorium jaskrawym światłem. Z monitorów kamer wideo znikła czerń, ustępując miejsca czarno-białemu wizerunkowi pomieszczenia.
Mikrofony wyłapywały głos profesora Wilforda-Smitha. Stary archeolog mówił niecierpliwym, poirytowanym tonem.
— Mogę już zacząć?
— Chwileczkę. Tak, wszystkie kamery działają. Proszę, profesorze! Przerwa. Potem profesor rozpoczął wykład, zwracając się do kamer:
— Mamy tu szkielet mężczyzny, którego uważamy za podróżnika w czasie. Przynajmniej w chwili obecnej nie istnieje inna hipoteza, która tłumaczyłaby oczywiste anachronizmy, stwierdzone przez nas na szkielecie. Przede wszystkim rzuca się w oczy, że w czaszce w tylnych zębach trzonowych znajdują się trzy nienagannie wykonane plomby, podczas gdy wiele innych zębów jest w znacznym stopniu uszkodzonych lub w ogóle ich brakuje. Ten fakt tłumaczymy tym, że plomby umieszczono w zębach mężczyzny przed podróżą w przeszłość, natomiast choroby uzębienia powstałe podczas jego dalszego życia — gdy przebywał już w przeszłości — nie mogły być leczone w podobny sposób.
Profesor zaczął przedstawiać plan pracy, Shimon Bar-Lev zapisywał go w swoim notatniku.
— Najpierw trzeba poddać dokładnej analizie materiał, z którego wykonano plomby. Przy opracowaniu wyników należy uwzględnić, że mamy tu do czynienia z pierwszymi znanymi wypełnieniami amalgamatowymi o wieku dwóch tysięcy lat. Prawdopodobnie ich skład zmienił się na skutek dyfuzji zawartego w nich srebra. Mam nadzieję, że możliwe będzie ustalenie, czy mamy do czynienia z konkretnym, używanym obecnie przez dentystów produktem.
Szelest. Ktoś odkaszlnął, zasługując sobie na karcące spojrzenie operatora.
— Podobnie zbadamy jeszcze raz całe uzębienie tak dokładnie, jak to możliwe. Za pomocą danych o stanie jego uzębienia uda się może ustalić tożsamość zmarłego.
Kaun stał z tyłu z założonymi ramionami i obserwował bieg wydarzeń. Widok leżącego na stole szkieletu i dwóch badających go archeologów niepokoił go bardziej, niż miałby ochotę przyznać. Ta myśl, że człowiek, z którego został tylko ten szkielet, w tym momencie żyje gdzieś na świecie, oddycha, być może przygotowuje się do swojej brawurowej wyprawy!
Spojrzał w kierunku Eisenhardta. Podczas jazdy tutaj zapytał go, jak to możliwe, że jeden i ten sam szkielet istnieje dwa razy. Niemiecki pisarz science fiction spojrzał na niego zdziwiony i wyjaśnił mu potem, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem, że na tym właśnie polega dowcip podróży w czasie: że w pewien sposób zatacza się pętlę na osi czasu.
— Mamy tu także ślad czysto wygojonego złamania lewej piszczeli, zauważyliśmy go dopiero podczas opróżniania grobu. Tę kość prześwietlimy promieniami Rentgena; być może zawiera jeszcze śrubę, względnie inny implant. Jeśli dopisze nam szczęście, znajdziemy numerowany implant, będziemy więc mogli dzięki jego numerowi seryjnemu zidentyfikować zmarłego.
Linia życia człowieka, normalnie rozpoczynająca się w momencie narodzin i kończąca wraz ze śmiercią, w przypadku podróżnika w czasie została jakby przecięta. Kiedyś, w niedalekiej przyszłości, w chwili, gdy wyruszy w swą podróż, urwie się gwałtownie i zniknie bez śladu, by pojawić się w odległej przeszłości, pojawi się znikąd, wplecie w osnowę świata początku naszej ery. Z historycznego punktu widzenia późniejsze życie, starość i śmierć nieznajomego miały miejsce przed dwoma tysiącleciami, do przeżycia zostało mu już tylko tych kilka lat do momentu wyruszenia w przeszłość. Lecz podróżnik, patrząc ze swej osobistej perspektywy, widzi to oczywiście zupełnie inaczej. Podejmie podróż w czasie i potem — które dla reszty świata jest przedtem, dwa tysiące lat wstecz — znajdzie się w świecie antyku, w którym wypełni podjętą misję i dożyje końca swoich dni.
— Zajmijmy się teraz workiem. W przypadku warstwy zewnętrznej wydaje się, że mamy tu do czynienia z lnem, jednak poddamy włókna dokładnej analizie. Interesujące jest także pytanie, jakiego koloru była tkanina, czy użyto farby dostępnej na początku naszej ery. Czy któraś z kamer mogłaby podjechać bliżej? Otworzę teraz worek plastykowy umieszczony wewnątrz worka z tkaniny i wyjmę znajdującą się w nim instrukcję obsługi.
* * *
Judith ocknęła się czując, że ktoś szarpie ją jak oszalały za ramię. Zdawało jej się, że równocześnie dusi ją gruba na pięć metrów puchowa poducha. Obróciła się, próbując wydostać spod puchu i usłyszała, że ktoś do niej mówi, mówi o kawie i powtarza ciągle: Judith, hej, Judith! W końcu musiała jakoś otworzyć oczy i, gdy rozwiały się zasłony i znikły gwiazdy, rozpoznała Stephena, wciąż jeszcze mówiącego o kawie z taką miną, jakby się z niej śmiał.
— Stop. Chwileczkę, powoli. — Z trudem podniosła się, złapała za głowę, jakby większą i otępiałą. — Która godzina?
— Krótko po trzeciej.
— Co? — Powietrze w namiocie było niesłychanie gorące i duszne. Czuła, że ma kompletnie przepocone włosy. Czyste szaleństwo, spać tak długo, kiedy na człowieka leje się słoneczny żar. Prawdopodobnie Stephen robiąc jej pobudkę uchronił ją przed udarem.
— Krótko po trzeciej. No, więc jak — idziesz ze mną?
— Z tobą? Po co? Dokąd? Stephen westchnął.
— Do namiotu kuchennego, zrobić sobie kawę. Jeśli za chwilę nie napiję się dużej, mocnej kawy, wpadnę w śpiączkę.
Wciąż jeszcze nie mogła się pozbierać.
— Trzeba teraz samemu sobie gotować? — Tak.
— Od kiedy?
— Od dziś. Odkąd nie ma tu już praktycznie nikogo.
— Ach tak. — Judith odwróciła się. Stiny nie było, jej łóżko znikło. Prawda, przecież już wyjechała.
— Tak, myślę, że mnie też przydałaby się kawa. Czuła, że musi wziąć prysznic i się przebrać. Zasnęła w ubraniu i czuła się koszmarnie. Prawdopodobnie stosownie do tego wyglądała.
— Teraz, zaraz?
— Tak. I nie zastanawiaj się, czy chcesz się najpierw wykąpać. Został już tylko jeden prysznic, woda będzie dopiero wieczorem.
— No, ale im się śpieszy, by nas się pozbyć.
— Potraktuj to jako wyzwanie dla naszego zawziętego uporu. Spojrzała na niego. Jakoś zawsze udawało mu się wyglądać tak, jakby całkowicie panował nad sytuacją.
— To było zdanie godne samego Stephena Foxxa — stwierdziła.
— Chodźmy — odpowiedział. — Wniosek o przystąpienie do mojego fan-klubu możesz wypełnić później.
* * *
Otwarty plastykowy worek przytrzymywały metalowe klamry, gdy profesor Wilford-Smith i Shimon Bar-Lev ostrożnie wyjmowali z niego liczący dwa tysiące lat papierowy zeszyt, by włożyć go do przygotowanej plastykowej kuwety. Profesor komentował w kierunku kamer wszystkie czynności.
— Papier jest jasny, pismo dobrze czytelne, również cały zeszyt jest zaskakująco dobrze zachowany. Narożnik o wymiarach pięć na dziesięć centymetrów, brakujący tutaj, w okładce, został pobrany w zeszłym tygodniu jeszcze na terenie wykopalisk, celem przeprowadzenia analizy wieku papieru. Naturalnie papier jest teraz bardzo kruchy; musimy umieścić go w nawilżaczu, nim będziemy mogli rozdzielić strony. To z pewnością będzie interesujące przeżycie, czytać instrukcję obsługi urządzenia, które pojawi się na rynku dopiero za kilka lat i na razie nie jest w ogóle produkowane.
Читать дальше