Spojrzał na zegarek. Wpół do siódmej. Kiedy wyjechali? Musiało być koło czwartej. W takim razie spał całe dwie i pół godziny. Stosownie do tego się czuł. Pod czaszką huczało mu jeszcze od chemicznych oparów.
Co teraz? Wciąż był zmęczony, gdy otwierał drzwi i wysiadał, Judith niechętnie zamruczała, gdyż do samochodu wdarła się fala świeżego, rozgrzanego porankiem powietrza i sprawiła, że wilgotny, ciepły zaduch wypełniający niby mokra wata wnętrze pojazdu, zawirował. Najwyraźniej nie miała ochoty się obudzić.
Najlepiej będzie pojechać dalej, z powrotem do obozu. I rzucić się na polowe łóżka. Tylko jeszcze chwilkę odpocznie. Rozrusza ramiona, rozluźni nogi. Dość spory ruch, mimo że tak wcześnie. W końcu to niedziela rano. Ale to przecież Izrael, tutaj niedziela jest dniem roboczym. W końcu będzie musiał wszystko gruntownie przemyśleć i zastanowić się, co dalej. Jakimi śladami właściwie dysponują. Kaun chce dziś rozpocząć badanie szkieletu i instrukcji obsługi. To będzie wyścig, łeb w łeb. Uczucie, że ma się czaszkę wypełnioną szklaną watą nie ułatwia sprawy. Zatem spać. Wsiadł z powrotem do samochodu, uruchomił silnik. Gdy ruszał, Judith poderwała się raptownie, opadła znów na siedzenie nieco mniej pokrzywiona i spała dalej, cicho pochrapując.
* * *
Papież miał zwyczaj wstawać o piątej rano i po porannej toalecie przez pół godziny modlić się w swojej prywatnej kaplicy. Potem ubierał się, od paru lat pomagał mu w tym młody mnich, i w kompletnej garderobie udawał się na śniadanie, jadane zwykle w towarzystwie dwóch czy trzech kardynałów przy skromnie nakrytym stole bez obrusa, w niewielkiej jadalni o ścianach wyłożonych różową tapetą. Rozmowa przeważnie krążyła wokół spraw urzędowych, nie zostawało wiele czasu na prywatne, choćby dlatego, że spraw prywatnych niemal nie było. Z biegiem lat papież zrósł się w jedno z urzędem, na który wybrano go na resztę jego życia, scalił się z nim w jedno. Był to proces, podczas którego osoba prywatna, jaką zapewne niegdyś był, przestała istnieć.
Scarfaro naturalnie znał bardzo dokładnie codzienne zwyczaje papieża. Choć sam nie należał do zwolenników wczesnego wstawania, krótko przed siódmą stawił się u papieskiego prywatnego sekretarza, odpowiedzialnego za terminarz spotkań głowy kościoła, by uzyskać audiencję. Sekretarz, Francuz o przerzedzonych włosach i ponurym spojrzeniu, nie miał pojęcia, jakie właściwie stanowisko zajmuje Scarfaro. Wiedział tylko, że to Ojciec Święty przykazał mu wpuszczać do siebie Sycylijczyka o każdej porze dnia i nocy.
Komnaty papieskie miały wystrój średniowiecznej książęcej rezydencji. Ściany, sufity, podłogi — wszystko emanowało wielkim przepychem. Na ścianach cenne malowidła, podłogi ozdobione pracochłonnymi intarsjami, zabawne sztukaterie na sufitach, masywne olejne obrazy w ciężkich złoconych ramach, gobeliny, żyrandole, monstrualne łoże z barokowym baldachimem — a wszędzie pełno krucyfiksów wszelkiego rozmiaru, koloru i kształtu. Żadna z tych rzeczy nie należała naprawdę do człowieka piastującego ów urząd, ani nie była wyrazem jego upodobań czy osobowości; przejął wszystko po swym poprzedniku i pozostawi to swemu następcy. Jeżeli ktoś miał okazję przywyknąć do tego całego zbytku, który najpierw każdego onieśmielał i zdumiewał, wtedy ogarniało go uczucie, że ma do czynienia raczej z czymś w rodzaju zamieszkanego muzeum niż z domowym, przytulnym wnętrzem. Choć wiedział, że oczywiście sprząta się tu gruntownie i regularnie, Scarfaro zawsze wydawało się, iż czuć tu kurzem.
Papież siedział na wysokim fotelu pośrodku gabinetu, przy jednym z wysokich okien, tak, że padało na niego światło porannego słońca. Na stoliku stała przy nim szklanka herbaty, a na kolanach spoczywała teczka z wycinkami z gazet, wszystkie skopiowane w powiększeniu, by łatwiej mu było je czytać. Drgnął, gdy Scarfaro wszedł do pokoju. Sprawiał wrażenie, jakby na chwilę się zdrzemnął.
— Śniadanie męczy mnie coraz bardziej — powiedział cicho dostojnik, gdy Scarfaro przyklęknął przed nim, by pocałować jego pierścień. — Każdego ranka modlę się o siły, aby starczyło ich do końca dnia, a jednak codziennie czuję, że słabnę wcześniej.
Scarfaro uważnie przyjrzał się człowiekowi w białej sutannie. Widział oblicze naznaczone wiekiem, znać było już na nim zbliżanie się śmierci. Widział dłonie, coraz mocniej drżące, w miarę postępów choroby Parkinsona, na którą zapadł namiestnik katolickiego kościoła.
Papież ledwie dostrzegalnym gestem wskazał mu stojące w pobliżu krzesło, Scarfaro przyniósł je szybko.
— Co sprowadza cię do mnie, Battista?
— Prowadzono wykopaliska, Wasza Świątobliwość — rozpoczął Scarfaro — w Izraelu…
Mówił cicho, oddalony od ucha papieża o niespełna dziesięć centymetrów, precyzyjne przedstawił wszystkie szczegóły, na koniec dołączył własny osąd wydarzeń. Potem zamilkł, czekając, aż starzec dzierżący w dłoni stery kościoła się namyśli.
Papież zastanawiał się długo. Złożył dłonie jedna na drugą, patrzył przez okno, za którym widoczny był zalany promieniami słońca Rzym, poruszając przy tym ustawicznie głową w górę i w dół, tak lekko, że nie można było rozróżnić, czy to Parkinson, czy tylko zamyślenie.
— Myślę, że się mylisz, Battista — powiedział w końcu półgłosem i przez moment jego głos brzmiał znów mocno i zdecydowanie jak kiedyś. — Myślę, że ten John Kaun naprawdę chciał nam sprzedać swoje znalezisko. Dlatego zwrócił się do instytucji finansowej.
— Ale przecież on tego jeszcze nie ma. O ile to w ogóle istnieje. Papież westchnął.
— Chciałbym, żeby Bóg zabrał mnie już i by moje miejsce zajął ktoś młodszy. Ktoś, kto jeszcze ma niezbędne siły. Ale jest, jak jest. Battista, jedź do Izraela. Zrób, co trzeba, co najlepsze dla Kościoła. Scarfaro zaskoczony nabrał powietrza, ale potem pochylił głowę, zaś w jego mózgu myśli natychmiast jakby się usamodzielniły i zaczęły organizować wszystko, co było do zorganizowania.
— Jak każecie, Ojcze.
— Battista… — papież chwycił jego dłoń, przytrzymał ją zimnymi palcami, przyglądając mu się wnikliwie. — Posłuchaj mnie uważnie…
I Luigi Battista Scarfaro słuchał.
* * *
Stephen był zmęczony, wprost leciał z nóg. Odprowadził Judith do namiotu, opróżnionego już w połowie, gdyż jej współmieszkanka wyjechała, i dziewczyna nie mówiąc ani słowa, nie rozbierając się i nie przykrywając, rzuciła się na niepościelone łóżko i natychmiast zasnęła. Ale on musiał jeszcze coś wyjaśnić. Jeszcze nie spać, jeszcze trochę.
Odrobiną letniej wody z umywalki przetarł sobie kąciki oczu, lecz niewiele to pomogło na otępienie, jakie odczuwał wewnątrz czaszki, ani na osobliwie wielką siłę ciężkości, wprost rozrywającą mu mięśnie. Nie poczuł się ani odrobinę bardziej świeżo. T-shirt kleił się do ciała. Skóra, oblepiona zaschniętym przez noc potem, zaczęła go swędzieć. Miał wrażenie, że jego slipki są wilgotne i uciskają go, szczypią w kroku. Pilnie potrzebował prysznica, kilku godzin snu, a potem świeżej bielizny. Właśnie w tej kolejności.
Z niepokojem zauważył, że kabiny prysznicowe są przygotowywane do wywiezienia. Ale jedną postanowiono chyba zostawić jeszcze na jakiś czas.
Poranne słońce wznosiło się coraz wyżej nad terenem dziś rano jeszcze bardziej niż zwykle przypominającym księżycowy krajobraz, który ktoś tysiące lat temu z marnym skutkiem próbował obsadzić zielenią. Robiło się coraz goręcej, miał wątpliwości, czy w ogóle będzie w stanie zasnąć w namiocie.
Читать дальше