— Dobry argument — przyznał Stephen.
Obróciła się na siedzeniu, mogła teraz widzieć jego profil.
— Ciekawa jestem, jak ty mieszkasz u siebie w domu.
— Bardzo ładnie. Chętnie bym ci zaproponował moje mieszkanie, ale niestety jest pięć tysięcy mil stąd.
— Czy nie wspominałeś, że mieszkasz w uniwersyteckim campusie? W takim razie masz przecież tylko malutki pokoik.
— Inni mają malutkie pokoiki. Ale jest mieszkanie gospodarza domu, pięknie położone na dachu budynku, z widokiem na las i jezioro za lasem, puste, odkąd uniwersytet oszczędza na kosztach personelu i zatrudnia o jednego dozorcę mniej. Cudownym zbiegiem okoliczności zaproponowano mi je, a ja oczywiście przyjąłem.
— Cudownym zbiegiem okoliczności. Ach, tak.
— Dwa i pół pokoju, duże, jasne, z wnęką kuchenną i zadaszonym tarasem. Też byś przyjęła.
— Zawsze o oczko wyżej, jak zwykle. A jak czyste są te twoje dwa i pół pokoju?
— Dość czyste.
— Chcesz powiedzieć, że jesteś jedynym mężczyzną na ziemi, który sprząta swoje mieszkanie? Stephen skrzywił się w lekkim uśmiechu.
— Nie. Jestem jedynym studentem w campusie, który może pozwolić sobie na sprzątaczkę.
— No jasne. O co ja pytam. — Znów odwróciła się w przód. Stephen zastanawiał się, czy nie popełnił taktycznego błędu. Jego elegancko urządzone mieszkanie działało zwykle na młode studentki jak silny afrodyzjak, lecz im mógł je pokazać, a nie tylko o nim opowiadać. Kiedy opowiadał, nawet najprawdziwsza prawda brzmiała jak przechwałki. Jednak Judith wydawała się mieć myśli zajęte całkiem innymi sprawami.
— Po prostu próbuję nie dramatyzować — oznajmiła po chwili z westchnieniem. — Mam na myśli to z moją matką. Jest okay, w zasadzie. Jasne, robiłam wszystko, co mogłam, żeby zamieszkać osobno. To znaczy, wszystko oprócz małżeństwa. Tak byłoby najprościej. I w zasadzie udało mi się przecież — mam własne mieszkanie, własne życie. To tylko na kilka tygodni. Dlaczego córka nie miałaby przez kilka ty godni pomieszkać w domu swojej matki? — roześmiała się. — Wiesz, co mi powiedziała? Wczoraj wieczorem zadzwonił do niej mężczyzna i wypytywał o mnie. Uważa to za znak opatrzności, to chyba jasne.
— Co za mężczyzna? Dawny wielbiciel, czy kto?
— Nie sądzę. Nie ma ich tak wielu. Poza tym powiedziała, że mówił tylko po angielsku, nie znał hebrajskiego.
Z grzmotem minęła ich cysterna. Jedno z kół podskoczyło na wyboju.
Stephen uważnie spojrzał w lusterko wsteczne, zastanowił się chwilę, zagryzając dolną wargę i ponownie podniósł wzrok na lusterko.
— O co chodzi? — przerwała milczenie Judith. — Zrobiłeś się zazdrosny, czy co? Stephen wyjął z kieszeni telefon komórkowy, włączył go i wystukał kciukiem numer PIN.
— Znasz numer telefonu, pod którym można złapać twojego brata w instytucie?
— Tak, dlaczego? Podał jej aparat.
— Zadzwoń do niego.
* * *
Ryan jechał za nimi poza zasięgiem wzroku, tylko raz, krótko po tym, jak skręcili w ruchliwą drogę szybkiego ruchu w kierunku Jerozolimy, podjechał bardzo blisko, by się upewnić, czy granatowy mały Fiat, za którym jedzie, rzeczywiście należy do Stephena Foxxa i czy w jego wnętrzu naprawdę siedzi właśnie on ze swoją przyjaciółką, potem znów został w tyle. Nie musiał się obawiać. Urządzenie, które podrzucił na siedzenie pasażera, nie pozwoli mu zgubić tropu.
To właśnie była ta część jego pracy, którą uważał za najbardziej podniecającą. Polowanie na ludzi. Spośród wszystkich zwierząt człowiek jest najbardziej niebezpieczny, gdyż stanowi jedyną łowną zwierzynę dorównującą myśliwemu. Nawet teraz, na tej małej, niewinnej wycieczce, czuł buzujące we krwi wspomnienia innych, bardziej pełnych napięcia chwil. Medycy nazywali to adrenaliną, dla niego jednak było to tylko jeszcze jedno słowo na określenie życia. Mężczyzna żyje naprawdę tylko wówczas, gdy poluje.
Jechali z równomierną prędkością, pozwalali wyprzedzać się wielkim brykom, których kierowcom najwyraźniej bardzo się spieszyło. Zmierzch trwał krótko i odkąd nad krajobrazem rozpostarła się noc, podążał już tylko za parą tylnych reflektorów. Bez swojego odbiornika sygnałów radiowych łatwo mógłby ich zgubić.
Czego tych dwoje szuka w Jerozolimie? Co robili tam wczoraj? Co para młodych ludzi może robić w szabat w Świętym Mieście? Nie byli u matki Judith Menez. Może ktoś zaprosił ich na przyjęcie — ale po co w takim razie dziś wieczorem jechali tam znowu? Może wynajmowali pokój w studenckim hoteliku, ale jeżeli chodziło im o seks, mogli przecież przez cały dzień robić to w namiocie Foxxa. Jakkolwiek próbował podejść do tematu, nie mógł doszukać się sensu.
Ryan nie znosił, kiedy działy się rzeczy, których nie rozumiał. Doświadczenie mówiło mu, że wtedy w rzeczywistości dzieją się rzeczy, o których nie wie.
Jerozolima pojawiła się w zasięgu wzroku. Rzucił wzrokiem na ekran odbiornika radiowego. Jasny punkt znajdował się wciąż tam, gdzie należało.
— Masz niezadowolony głos.
— Tak — przyznał Eisenhardt, przeczesując rozcapierzonymi palcami posklejane od potu włosy. Coś chyba szwankowało w klimatyzacji. Słuchawka telefonu była nieprzyjemnie wilgotna w miejscu, gdzie dotykała ucha. — Mam poczucie, że siedzę tu bezużytecznie. I boje się, że w końcu narobią mi wstydu i wyrzucą z rumorem, bo nie spełniłem jakichś oczekiwań, których nigdy nikt konkretnie nie sformułował. Jak u Kafki — proces, w którym główny bohater nigdy się nie dowiaduje, jakie właściwie zarzuty mu postawiono.
— Ale masz powrotny bilet. Możesz odejść w każdej chwili, jeśli źle się tam czujesz — powiedziała Lydia.
— I jeszcze coś, może to pozwoli ci się lepiej poczuć: honorarium za pierwsze pięć dni wpłynęło dziś na konto. Prawie dwadzieścia tysięcy marek. Akurat bardzo nam się przydadzą.
— Dwadzieścia tysięcy?
— Dziesięć tysięcy dolarów, po przeliczeniu. I do tego VAT. Wszystko się zgadza. — Lydia była w ich rodzinie ministrem finansów. — W każdym razie, jeśli dałbyś radę wytrzymać jeszcze kilka dni, nie byłoby tak źle.
— Hm, tak. W zasadzie jest w porządku…
— No, więc.
— Jak sobie radzisz beze mnie? Usłyszał jej śmiech.
— Och, prawdę mówiąc, czy siedzisz nad pisaniem powieści w swoim gabinecie, czy w Izraelu, nie sprawia mi wielkiej różnicy.
— Dziękuję. Tego mi jeszcze tylko było trzeba. — Poczuł niemal bolesną tęsknotę za nią, za jej ciałem, za zapachem włosów i dotykiem skóry. — Brakuje ci mnie czasem, przynajmniej odrobinę? Przerwa. Potem odezwała się głębszym, nieco zmienionym głosem:
— Każdego wieczora.
— Tak, jak mnie. Milczeli przez chwilę.
— Nie mam bladego pojęcia, o co właściwie chodzi w tej całej sprawie — stwierdziła wreszcie Lydia. — Powiedziałeś, że jesteś na wykopaliskach, że znaleziono coś ważnego — od tamtej pory cały czas się zastanawiam, czego ty tam właściwie szukasz. Chodzi mi o to, że gdybyś choć pisał powieści historyczne… Ale autor science fiction? Nie rozumiem. Dla mnie to nie ma sensu.
Peter Eisenhardt ociągał się. Było coś, co po prostu musiał z siebie wyrzucić. Choćby tylko po to, żeby pozwolić, by żona rozwiała jego obawy na swój uspokajający sposób, jak robiła zawsze, gdy zbytnio unosił się fantazją.
— Wiesz, co mnie tu doprowadza do rozpaczy? Chodzi o to, że podejrzewam…
W kontenerze zajmowanym przez centralę, w chwili, gdy Peter Eisenhardt podniósł słuchawkę swego telefonu, zaczęła obracać się szpula magnetofonu. A teraz odwinął się ostatni kawałek taśmy, przesunął przez obudowę głowicy i zaczął klap, klap, klap obracać się wraz z pełną szpulą. Zwróciło to uwagę technika. Odłożył na bok brukowca, którego właśnie czytał, wstał ociężale i wyłączył magnetofon. Zdjął pełną szpulę i włożył ją do odpowiedniego plastykowego pudełka, przełożył pustą szpulę na drugą oś i sięgnął po nieużywaną taśmę, by zdjąć z niej ochronną folię. Starannie wypełnił etykietę wpisując numer jednostki nagrywającej, datę i godzinę, po czym założył szpulę i zamocował taśmę. Przez cały czas z małego, wbudowanego głośnika dobiegał głos Eisenhardta.
Читать дальше