Musiał więc spojrzeć na zegarek, gdy Stephen Foxx i Judith Menez wreszcie się pojawili, wsiedli do samochodu i ruszyli. Parę minut przed wpół do ósmej.
* * *
Ryan sięgnął po kluczyki samochodowe, leżące w pogotowiu obok niego na biurku. Okiennice wysokiego okna pokoju biurowego, który w ogóle nie istniał na oficjalnych planach budynku, były szeroko otwarte. Z oddali dobiegały odgłosy nocnego Rzymu, odrobinę głośniejsze od brzęczenia owadów, daremnie próbujących przedostać się do wnętrza przez siatkę moskitiery. Paradoksalnie owe ciche dźwięki potęgowały wrażenie absolutnej ciszy, panującej w tym skrzydle pałacu apostolskiego. Luigi Battista Scarfaro był chudym, wysokim Sycylijczykiem. Jego dobitny, haczykowaty nos, wysokie czoło z zaczesanymi nad nim do tyłu czarnymi włosami i wąskie, bezkrwiste usta nadawały jego twarzy wygląd arystokraty, który jeszcze podkreślała sutanna. Miał trzydzieści sześć lat, wyglądał jednak na starszego. W jego rodzinie istniał obyczaj, że jeden z synów wstępował na służbę w Stolicy Apostolskiej, miało to zrekompensować fakt, iż wszyscy pozostali krewniacy pracują dla mafii, zaś Luigi był właśnie tym, kogo w jego pokoleniu wyznaczono na kontynuatora owej tradycji. Chcąc się ustrzec przed innym rodzinnym obyczajem, mianowicie tym, że wszyscy we względnie młodym wieku zapadali na ciężki artretyzm, zachowywał ściśle wegetariańską dietę, nie palił ani nie pił alkoholu. Mimo to jego palce szpeciły już charakterystyczne guzowate stawy, miał również słabe zęby. Cóż, tradycje mają w sobie coś z fatum.
Siedział przy swym wielkim biurku, którego blat uprzątnięto, pozostawiając jedynie masywną, mosiężną lampę, jedyne źródło światła w wysokim, obszernym pokoju, oraz podkładkę do pisania w kolorze burgundzkiej czerwieni. Leżały na niej dwie kartki papieru, ułożone równo jedna przy drugiej. Od wielu godzin czytał je wciąż na nowo i rozmyślał.
W sekretnych pomieszczeniach tej instytucji to czy owo mogło sprawiać staroświeckie wrażenie, lecz pracujący tu mnisi i księża mieli dostęp do największych istniejących na świecie zasobów wiedzy o sposobach zdobywania i przekazywania tajnych informacji. Tutaj używano sekretnego pisma już wówczas, gdy reszta ludności nie umiała nawet czytać. Stojące na regałach foliały były stare i zakurzone, zawierały jednak prawdziwą historię ostatnich dwóch tysięcy lat. Gromadzenie informacji i ujmowanie ich w formę raportów odbywało się w beznamiętnej służbie dla dobra Kościoła, dlatego owe raporty były z reguły równie godne zaufania, co precyzyjne.
Te dwie kartki przyprawiły go o zamęt w głowie.
Jedna zawierała notatkę z Prefektury Spraw Ekonomicznych Stolicy Apostolskiej. Sekretarz prefektury, prałat Genaro, przeprowadził rozmowę z amerykańskim przemysłowcem nazwiskiem John Kaun, który zjawił się u niego i oświadczył, że podczas wykopalisk w Izraelu dokonano znaleziska z czasów Jezusa, i że ów artefakt może jakoby stanowić dowód potwierdzający bądź zaprzeczający prawdzie o Zmartwychwstaniu — który z tych dwóch, tego powiedzieć nie mógł, z powodów nie wymienionych w krótkim memorandum.
Zajście tego rodzaju nie musiało budzić zainteresowania. Stale zdarzało się, że jacyś obłąkańcy zwracali się do Watykanu, wygłaszając kompletnie szalone teorie. Wykopaliska to tylko jedna z wielu dziedzin. Co jakiś czas pojawiał się ktoś uważający się za prawdziwego Zbawiciela i wpadał potem w całkowicie nieboski szał, gdy zamiast papieża, mającego złożyć mu hołd, pojawiało się trzech sanitariuszy, zabierających go do szpitala. Inni znów mieli wizje, w których objawiała im się przeważnie Matka Boska i wyznaczała do spełnienia najdziwaczniejsze misje, z reguły z uwagi na bliski już koniec świata. Tak, i wykopaliska. Były już takie, według których Jezus miał żyć w ósmym stuleciu w Ameryce Południowej. Po Zmartwychwstaniu powędrował do Tybetu. Na długo przed urodzeniem działał jako jeden z biblijnych proroków.
Tego rodzaju szaleńcze wizje nie były przypisane wyłącznie jakimś określonym warstwom społecznym.
Religijne opętanie mogło stać się udziałem zarówno bogatego, jak biedaka, uczonego i analfabety — w dokumentach, które zgromadzono, można było napotkać przedstawicieli wszelkich zawodów, w rozmaitym wieku, różnych ras i płci. Uwzględniając to wszystko, wizyta amerykańskiego medialnego przemysłowca nie była warta nawet wzmianki. Bywali w końcu już prezydenci, którzy sądzili, że prześladuje ich wcielony diabeł, i tacy, którzy mieli się za boskich wysłanników.
Wart wzmianki był jedynie fakt, że John Kaun z wszystkich możliwych punktów zaczepienia zwrócił się akurat do Prefektury Spraw Ekonomicznych.
Tak, jakby sądził, że jego znalezisko zostanie od niego z entuzjazmem odkupione.
No, i była jeszcze ta druga kartka. Scarfaro złożył palce w kształt spadzistego dachu, podparł podbródek na palcach wskazujących i po raz setny odczytał tekst.
Informacja pochodziła od franciszkańskiego zakonnika z Jerozolimy. W gruncie rzeczy nie miała sensu.
Mnich donosił, że odwiedził go mężczyzna zatrudniony na wykopaliskach na zachód od Jerozolimy.
Przypadkiem chodziło o wykopaliska finansowane przez Johna Kauna.
Ów człowiek — Amerykanin meksykańskiego pochodzenia — w zaufaniu powiedział ojcu Łukaszowi, co znaleziono na terenie tych wykopalisk.
Podobno.
Z wymienionych na wstępie powodów konieczne było dość raptowne wstrzymanie prac. Nie wydobyte zabytki oznaczono i przykryto warstwą piasku. Wydobyte artefakty dostarczono do zbiorów Muzeum Rockefellera (Nr inw. 1003400 do 1003499), za wyjątkiem obiektu omówionego w rozdz. XII.
Profesor Charles Wilford-Smith Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh
Noc zapadła jak zwykle szybko, niemal bez zmierzchu. Wraz z jej nastaniem kończył się szabat i Stephen miał wrażenie, że intensywność ulicznego ruchu wzmogła się również z sekundy na sekundę, bez żadnej przejściowej fazy. Zaledwie zrobiło się na tyle ciemno, że trzeba było włączyć reflektory, wszędzie wokół pojawiły się auta, jakby za rogami ulic lub w jakichś kryjówkach niecierpliwie czekały na koniec wolnego dnia i jechały teraz, jakby miały silne postanowienie nadrobić spowodowane bezczynnością zaległości.
Dzisiejszego ranka wprost nie mógł się doczekać, kiedy nareszcie będzie mógł wrócić do laboratorium i kontynuować pracę nad odcyfrowaniem listu z przeszłości. Lecz w ciągu dnia tak wiele rozmyślał o różnych możliwościach, znaczeniach i teoriach, że w pewnym momencie jego mózg jakby się zaczopował. Teraz po prostu jechał, pozwalając sprawom toczyć się samym.
Obrzucił Judith krótkim spojrzeniem. Zatopiona w myślach wpatrywała się w ciemność iskrzącą się od przemykających obok świateł reflektorów.
— Żałujesz? — zapytał.
Potrzebowała chwili, by zrozumieć, o co mu chodzi.
— Nie. Myślę, że tak jest lepiej.
— Ja na twoim miejscu wprowadziłbym się do Yehoshui. Właśnie próbowałem sobie wyobrazić, jak by to było, gdybym nagle zadzwonił do mojej matki i powiedział, że wpadnę ją odwiedzić na dwa miesiące. Wciąż by sprzątała i prała i gotowała i skakała wkoło mnie, doprowadzając mnie do obłędu, a wszystko tylko z matczynej troski. Nie, dziękuję, już wolę mieszkać pod mostem.
— Jeśli zamieszkam u Yehoshui, to nie minie pewnie nawet pięć dni, a to ja będę sprzątać, prać i gotować. Nie wyobrażasz sobie, jak wygląda jego kawalerka. W kuchni nie tknęłabym niczego inaczej, jak szczypcami, a żeby naprawdę doprowadzić do porządku jego pokój, trzeba by użyć miotacza ognia. To już wolę do matki. Tam przynajmniej jest czysto i to ona będzie mnie karmić, a nie na odwrót.
Читать дальше