Równocześnie wzrósł jego szacunek dla Basso. Ten człowiek rzeczywiście musi mieć stosunki dosłownie wszędzie, do tego zdołał je niezwykle umiejętnie wykorzystać, by w takim tempie zorganizować tę rozmowę. Jest dobry. Naprawdę cenny.
Kaun poczuł, jak jego żołądek napręża się i twardnieje, jakby zmieniał się w czystą stal. Znał to uczucie. Oznaczało gotowość do walki.
Biuro prałata Guiseppe Genaro było zaskakująco małe. Meble zdawały się bez wyjątku pochodzić ze średniowiecza, masywne, ciemne stoły, szafy i krzesła, nawet sam dywan musiał być wart bajecznie dużo.
— Słucham — nieżyczliwym tonem odezwał się duchowny, gdy zajęli miejsca. Jego angielski dźwięcznie barwił się silnym włoskim akcentem.
Przyglądał się im przy tym ciemnymi, małymi jak u żółwia oczami i nieustannie poruszał dolną szczęką. Kaun pochylił się lekko do przodu, objął rozmówcę spojrzeniem — manewry sprawdzone przy niezliczonych stołach konferencyjnych na całym świecie — i zaczął:
— Sir, nazywam się Kaun, jestem przewodniczącym zarządu Kaun Enterprises. Moje przedsiębiorstwo dysponuje…
Wysuszony staruszek machnął niecierpliwie ręką.
— Tak, tak, wiem to wszystko. Czego pan chce? Wydawało się, że prałat w budzący zakłopotanie sposób pozostaje nieświadom rangi swego gościa. Kaun odetchnął głęboko. Z pewnością jedno było jasne: ten obrzydliwy gnom w oprawionych w cienki drut okularach w stylu Heinricha Himmlera i przerzedzonych włosach stanowi przeszkodę, w żadnym razie nie jest partnerem. Należy go pokonać, nie przekonać.
— Moje przedsiębiorstwo finansuje wykopaliska w Izraelu, którym przypisuje się duże znaczenie. W trakcie prac wykopaliskowych trafiliśmy na ślad przedmiotu z czasów Jezusa, którego znaczenie dla kościoła katolickiego może okazać się decydujące — oznajmił Kaun i kierowany nagłym porywem śmiałości dodał: — Tak decydujące, że chciałbym o tym pomówić z papieżem.
Zarejestrował, jak obok niego Basso z przerażenia wstrzymuje oddech.
Duchowny osunął się na wysokie oparcie krzesła, budząc niemal obawę, że w każdej chwili może ześliznąć się pod stół zza wytartych okładek akt. Jego żółwie oczy zwęziły się jeszcze bardziej, gdy wnikliwie przyglądał się Kaunowi.
— A cóż to za… przedmiot? — zapytał. Jego głos pobrzmiewał nieprzyjemnie metalicznym pogłosem.
— Jak wspomniałem, jeszcze go nie mamy. Lecz już wkrótce będziemy go mieć. W tej chwili mogę jedynie powiedzieć, że prawdopodobnie wykaże on w sposób nie budzący wątpliwości, czy Zmartwychwstanie Jezusa miało miejsce naprawdę — Kaun dla zwiększenia efektu wstrzymał głos na ułamek sekundy, po czym dokończył: — Czy też nie.
Prałat ułożył palce dłoni przed sobą na krawędzi stołu, jakby przygotowywał się do gry na pianinie i zastanawiając się bębnił nimi cicho po blacie.
— Nie potrafię sobie wyobrazić, co ma pan nadzieję znaleźć — oznajmił w końcu.
— Ale z pewnością zgadza się pan ze mną, że miałoby to doniosłe znaczenie dla kościoła? — odparł Kaun.
Spojrzenie tamtego pozostało chłodne.
— Przykro mi, nie.
— Nie? — Stal w podbrzuszu zaczęła drgać, jak miecz podczas walki. — Proszę wybaczyć, sir, ale mógłby mi pan to wyjaśnić? Powiedziałem, że jesteśmy na tropie historycznego dowodu, który pozwoli ustalić raz na zawsze, czy Jezus powstał z martwych, czy też nie. W jakiej mierze kościół mógłby to zignorować?
— Zmartwychwstanie Chrystusa jest objawioną prawdą wiary. Nie zależy od dowodów naukowych, które w istocie zawsze są tylko interpretacją doczesnych obserwacji.
— Mój samolot czeka na mnie na rzymskim lotnisku. Ktoś mógłby przyjrzeć się temu, co znaleźliśmy — jakiś kardynał, pański zaufany ekspert od historii, jeśli chodzi o mnie, może to być sam papież. Jeszcze dziś wieczorem. Zaraz. Lot trwa dwie i pół godziny, jazda na teren wykopalisk godzinę. O północy mógłby tu być z powrotem.
— Ojciec Święty musi dźwigać nadludzki ciężar różnorakich obowiązków — oznajmił sekretarz. — Poza tym jest bardzo chory. Całkowicie wykluczone, by kierując się spontanicznym kaprysem, poleciał gdziekolwiek. — Kwaśny wyraz twarzy zdawał się potwierdzać, że nie ma wysokiego mniemania ani o kaprysach, ani o spontaniczności. — To samo w zasadzie dotyczy także kardynałów.
— Więc proszę pozwolić mi zabrać jakiegoś naukowca. Jest przecież Papieska Akademia Nauk. Niech poleci ktoś stamtąd.
— To nie leży w zakresie moich kompetencji.
— A czyich?
— W zasadzie Jego Świątobliwości. Kaun westchnął.
— No pięknie. Czy mogę przynajmniej z nim porozmawiać?
— Jeżeli życzy pan sobie uzyskać audiencję u papieża, musi się pan zwrócić do Prefektury Domu Papieskiego. — Małe oczka błysnęły chłodno zza okularów w cienkich oprawkach. — Czynna będzie w poniedziałek.
To niepojęte.
— Niech pan posłucha, do tego czasu pewnie już odkopiemy ten przedmiot. Może zwołamy też pierwszą konferencję prasową. I może to, co wtedy będziemy mieć do powiedzenia, wcale nie spodoba się Jego Świątobliwości. Bo może udowodnimy, że wszystko odbyło się zupełnie inaczej, niż napisano w Biblii, i wierni jego kościoła zaczną go tłumnie opuszczać.
— Prawda, panie Kaun — wycedził duchowny przez zaciśnięte usta — nie jest demokratyczna. Nawet, jeżeli stałoby się to, o czym pan wspomniał — a jestem przekonany, że do tego nie dojdzie — w żadnej mierze Święty Kościół Katolicki nie mógłby uznać tego za pretekst do głoszenia czegoś odmiennego od tego, co od dwóch tysięcy lat stanowi treść wiary.
— Prawda jest taka — odparł Kaun — że nikt jej nie zna i wszyscy jej tylko szukamy. W to właśnie wierzę. Prałat splótł przywiędłe dłonie.
— W takim razie żal mi pana, panie Kaun.
Kaun musiał opanować się, by nie dać upustu swym uczuciom. Ten facet tutaj, to pewne, nie jest odpowiednim partnerem do negocjacji, nie nadaje się nawet na uzyskanie dojścia do kolosa, jakim jest kościół. Tu nic nie zdziała. Każde kolejne słowo to tylko strata czasu.
Rzucił okiem na Basso. Przysadzisty mężczyzna był blady jak bielona wapnem ściana, na czoło wystąpiły mu drobniutkie kropelki potu.
— Chodźmy — powiedział.
* * *
Ryan usiadł tak, by móc obserwować parking przez okienną szybę, której, jak wiedział, z zewnątrz nie można było przeniknąć wzrokiem. Jeżeli dziś wyjadą, chce wiedzieć, dokąd.
Na kolanach trzymał płaskie urządzenie, przypominające jeden z tych popularnych niegdyś przenośnych telewizorów. Oczywiście nie był to telewizor. Raz po raz załączał ów przyrząd, wówczas na monitorze pojawiał się jasny punkt, oddalony od dokładnego środka ekranu o około półtora centymetra. Gdy poruszał urządzeniem, punkt wędrował w przeciwnym kierunku. Tak, jakby zawsze starał się wskazywać na parking. To naturalnie nie był przypadek, gdyż tam właśnie stał samochód, pod którego błotnikiem umieszczono stosowny nadajnik. Wynajęty samochód. Samochód Stephena Foxxa, mówiąc ściślej.
Zatem Ryan czekał. Był specjalistą od czekania. Jeżeli trzeba, potrafił przez wiele godzin siedzieć tak nieruchomo, że ledwie można było zauważyć choćby mrugnięcie powieką czy unoszenie się klatki piersiowej przy oddychaniu. Gdy śledzi się ludzi, trzeba umieć czekać.
Tym razem trwanie w bezruchu nie było takie ważne. Wystarczyło nie odrywać wzroku od parkingu. Początkowo przysłuchiwał się stłumionym odgłosom pracy biura, dobiegały go strzępy rozmów telefonicznych i stukot komputerowych klawiatur, potem jednak przestał je sobie uświadamiać. Dla kogoś, kto potrafi czekać, w pewnym momencie przestaje istnieć nawet sam czas, ten stan nie jest zresztą nieprzyjemny.
Читать дальше