Przyglądał się, jak Bob przyporządkowuje fotografie punktom na rozłożonym na stole, naszkicowanym z grubsza planie wykopalisk. Wskazywał mury, niewykopane do tej pory kości, zatrzymywał się dłużej na rozważaniach na temat rozmaitych skalnych warstw. Robił to zawsze, gdy nie miał do powiedzenia nic istotnego. A właśnie tu, w Bet Hamesh, nie było nic ważnego do powiedzenia. Znaleźli to, co spodziewali się znaleźć. Nic ponadto. Cóż, zmarnowane pieniądze. Zadaniem Boba Richardsa było zapobiec temu, by zleceniodawca również doszedł do takiego wniosku. Uniwersytet z Montany robił lukratywne interesy na swym sonarowym tomografie i niczego nie potrzebował mniej, jak niezadowolonych klientów. To właśnie z tego powodu wysyłano z nim Boba Richardsa.
— A więc, ja nic nie widzę — poskarżył się w końcu gruby mężczyzna. — Te zdjęcia przypominają zdjęcia USG mojej żony, gdy była w ciąży. Na nich też nic nie mogłem rozpoznać.
Bob uśmiechnął się triumfalnie.
— Ale lekarz pańskiej żony z pewnością coś na nich widział, prawda?
— Hm, tak. Powiedział, że będzie chłopiec.
— I był chłopiec? — Tak. Wszyscy się zaśmiali.
— Cóż — stwierdził Bob przyjaźnie — te zdjęcia powstały w zupełnie podobny sposób. I mogę na nich zobaczyć, że znajdzie pan tu jeszcze mnóstwo ruin.
Nagrodzono go przychylnym śmiechem. Nawet grubas skrzywił usta w uśmiechu. Mężczyzna w ciemnopopielatym garniturze pierwszy skończył się śmiać.
— A co z metalową skrzynką? — dopytywał się. — Czy pan ją znalazł?
— Metalowa skrzynka. — Bob odwrócił się. George potrząsnął głową. — Nie, niestety nie — mówił dalej Bob — nic takiego nie znaleźliśmy.
— Jest pan pewien? — drążył dalej tamten. Bob ceremonialnie skinął głową.
— Na sto procent. — Nikt inny nie potrafiłby wymówić tego tonem równie płynącym z głębi serca i przekonującym, jak Bob Richards.
George podniósł wzrok, gdy profesor znienacka odwrócił się do tyłu ku tęgawemu mężczyźnie, który podobno był pisarzem. Dobiegł do niego cichy szept:
— A nie mówiłem, że kamery tu nie ma!
A więc jednak. Kamera. To słowo George usłyszał wyraźnie, zaś karcące spojrzenie, jakim szef ochrony obrzucił kierownika wykopalisk, tylko to potwierdzał. Więc jednak — ci ludzie naprawdę wierzą, że gdzieś w Izraelu zakopana jest kamera z nagranym filmem o…
George nie miał odwagi nawet o tym pomyśleć.
Jezus Chrystus nagrany na wideo!
Czy to możliwe? Oczywiście, dla Boga nic nie jest niemożliwe. Nawet podróż w czasie. Może należało to nawet do jego niepojętego planu, może chciał ludziom akurat tej epoki, tak bardzo opanowanej przez telewizję, podarować wizerunek ich Zbawiciela, by wzmocnić swój Kościół i nawrócić ich na prawdziwą wiarę. A jak inaczej miałby tego dokonać, jak nie poprzez cud?
George poczuł, że serce wali mu jak oszalałe. Ale… Jacy ludzie dostąpili objawienia tej tajemnicy? Ten człowiek, który na jeden garnitur wydaje więcej kasy, niż potrzeba na wyżywienie przez cały rok jednej wioski w Bangladeszu — ten jedyny w swoim rodzaju dokument miałby wpaść w jego łapczywe i chciwe ręce? Co innego zrobiłby z nim, jak nie jeszcze więcej pieniędzy? Jeszcze więcej władzy?
Oczywiście — zatrzymałby nagranie dla siebie. Mogliby je zobaczyć tylko klienci jego sieci telewizyjnej, nikt poza tym. I nagle abonament tych kanałów stałby się drogi, bardzo drogi. Zakneblowałby klientom usta długoterminowymi umowami i zmusiłby ich do kupienia także wszelkiej, najgorszej lichoty.
Słowo Pana nadawałby pomiędzy dwoma najdroższymi blokami reklamowymi. Trzeba by znieść nieskończone reklamówki napojów chłodzących, środków czystości, opon samochodowych, podpasek i gum do żucia, by w końcu móc spojrzeć w oblicze Zbawiciela. Na Golgocie komercji Chrystus zostałby ukrzyżowany na nowo, i jeszcze raz, i jeszcze — najpierw w sobotnie wieczory w najlepszym paśmie nadawania, potem w programie popołudniowym, aż w końcu w czasie programów dla dzieci, obok reklamy lalek Barbie i figurek Spidermana.
— George? — dosłyszał pytanie Boba. — Źle się czujesz? Pokręcił głową, przyszedł do siebie.
— W porządku — powiedział. — Chyba wczoraj trochę za długo przebywałem na słońcu. Bob przyjrzał mu się niepewnie.
— Możesz tu rzucić okiem? — zapytał. — Chciałbym wiedzieć, co o tym sądzisz.
— Tak — beznamiętnie przytaknął George. — Jasne.
Stanął obok Boba przy stole, na którym ktoś zakrył zrobione przez nich zdjęcia, rozkładając wielki plan. Bardzo dokładnie rozrysowany plan, najwyraźniej kopia urzędowego dokumentu. To, co na nim przedstawiono, wydało się Georgowi skądś znajome.
— To kontur Wzgórza Świątynnego — wyjaśnił mężczyzna w ciemnopopielatym garniturze, brylant w spince krawata zabłysnął. — Co trzeba zrobić, żeby prześwietlić je tomografem sonarowym?
* * *
Tego ranka Stephen Foxx obudził się późno, czuł się przy tym, jakby przejechał po nim walec. I brak snu nie był tego jedynym powodem.
W szabat zawsze dłużej wydawano śniadanie, żeby ludzie mogli się wyspać. Oczywiście, był to dzień wolny od pracy i ochotnicy pochodzący z Izraela, jeżeli nie mieszkali akurat na drugim końcu kraju, korzystali z okazji, żeby pojechać do domu. Skutkiem tego w obozie pozostawali praktycznie tylko nie-Żydzi, którzy chętnie popracowaliby w sobotę, wypoczynek w szabat budził w nich dziwaczne uczucie, że świętują niedzielę o jeden dzień za wcześnie.
Zapowiadał się spokojny dzień. Gdy Stephen przyszedł do namiotu kuchennego, na niektórych stołach stały szachownice, inni kopacze rozsiedli się gdzieś w cieniu z książką i filiżanką kawy. Trochę dalej, kilka stojących w kręgu osób zabawiało się nawet rzucaniem krążka frisbee. Przy jednym ze stołów dojrzał Judith, wyglądała na dokładnie tak samo wymiętą, jak on. No, może niedokładnie tak samo.
Nawet po nieprzespanej nocy wciąż zachwycała urodą. Stephen ustawił na tacy trzy pełne po brzegi filiżanki kawy, obok nich, bardziej z rozsądku niż powodowany prawdziwym głodem, miskę płatków kukurydzianych, i przysiadł się do niej.
Przez chwilę w milczeniu jedli. Wreszcie, gdy Stephen zabrał się za drugą filiżankę, zapytała:
— No, i co?
Stephen przełknął wielki łyk gorzkiego napoju. Robili tu bardzo mocną kawę.
— Z czym? Co o tym myślę? — Tak.
— Sam nie wiem. Czuję się dość nędznie, prawdę mówiąc.
Rozejrzała się migrenowym spojrzeniem. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ich podsłuchać.
— Chyba nie powinieneś tego nadinterpretować. Znasz cztery słowa z listu, który ma w końcu dwie strony… Poczekaj, aż poznasz całość.
— A czy archeologowie wciąż tego nie robią? Widzą jedną literę na starym papirusie i mówią, że sposób, w jaki została napisana, z ogonkiem w lewo zamiast w prawo, wskazuje, że dokument jest dwieście lat starszy niż dotąd sądzono. Albo młodszy. W każdym razie uznaje się go za coś zupełnie innego, tylko z powodu jednej litery.
— Nie mam pojęcia. Spytaj Yehoshuę, czy archeologowie robią takie rzeczy.
Czuł potężny ból głowy. Nie poznawał sam siebie. Nigdy dotąd nie bolała go głowa. Do tego żołądek buntował się zatopiony tą mocną kawą. Stephen odstawił trzecią filiżankę i skierował uwagę na płatki.
— Zastanawiam się — mówił, przeżuwając — czy to w ogóle możliwe. Za mało się jeszcze na tym znam. Muszą przecież być inne źródła prócz tekstu Biblii, w których wzmiankuje się Jezusa. Co z tym spisem ludności, który zarządził wtedy cesarz August? To był August, prawda? „ W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie”. Jakoś tak to brzmi. A wtedy Maria była akurat w ciąży.
Читать дальше