— Pst! — uciszył ją brat. Stephen próbował mruganiem wypędzić z oczu senność, przyglądając się zafascynowany, jak Yehoshuah jednym gwałtownym obrotem talerza, od którego niemal stanęło mu serce, wyrzucił papierową masę do płaskiej kuwety, po czym, posługując się pęsetą i drewnianym zgarniaczem, przystąpił do rozkładania prastarych arkuszy.
— Czwarta — powtórzyła markotnie Judith, człapiąc w ich kierunku. — Minęła czwarta! Gdybym wiedziała, że to tak długo potrwa…
Dopiero teraz Stephen zauważył, że Yehoshuah wyłożył dno kuwety arkuszem niezmiernie cienkiego, przezroczystego papieru.
— Japoński papier — wyjaśnił, dostrzegając spojrzenie Stephena. — Na nim umieścimy poszczególne kawałki we właściwym miejscu.
Stephen przytaknął.
— Jasne — mruknął zmęczony. — Umieścimy.
W końcu ich oczom ukazały się dwie kartki, rozłożone w dwu płaskich plastykowych wanienkach na wilgotnym japońskim papierze. Yehoshuah studiował ich powierzchnię przez lupę zegarmistrzowską, którą umieścił sobie w oku.
— Hm — mruknął w końcu. — Oczywiście pojawia się tu problem, przed jakim prawdopodobnie nie stał jeszcze nigdy nikt. Przywrócić czytelność tekstu, napisanego przed dwoma tysiącami lat długopisem.
— Miejmy nadzieję, że przynajmniej był trwały! — spróbował zażartować Stephen. Ale Yehoshuah tylko przytaknął.
— To była pierwsza rzecz, jaką sprawdziłem. W przeciwnym razie atrament rozpłynąłby się w nawilżaczu.
— Och — wyrwało się Stephenowi. O tym wcale nie pomyślał. Pochylił się nad puzzlami z szarych, pełnych dziur strzępków papieru. — Skąd wiesz, że on użył długopisu? Ja wcale nie jestem pewny, czy tu w ogóle jest coś napisane.
— W suchym stanie dobrze widać było odciśnięte ślady. Teraz też je trochę widać, ale raczej trzeba najpierw wyczuć, gdzie szukać. Po tak długim czasie należało się tego spodziewać.
— I co teraz?
Yehoshuah wziął do ręki szklaną probówkę, w której uprzednio zmieszał jakieś chemikalia.
— Dziś po południu zrobiłem rozpoznanie co do składu współczesnych atramentów długopisowych. Ten roztwór powinien nam pomóc go zobaczyć, przynajmniej pod lampą ultrafioletową.
Przesunął jeden z pojemników pod płaską, czarną świetlówkę. Gdy ją włączył, w lampie coś donośnie zarzęziło i zatrzeszczało, potrzebowała kilku prób, nim w końcu rozbłysła osobliwym, fioletowym migotaniem.
— Osiągnęła już wiek emerytalny — skomentował Yehoshuah. Jego paznokcie zajaśniały, gdy ustawiał kuwetę we właściwej pozycji, a kilka niteczek na koszuli przybrało w świetle ultrafioletu upiornie jasną barwę.
Stephen nieufnie przyglądał się cieczy, jeszcze przed chwilą przejrzystej niczym woda, teraz pod lampą ultrafioletową błyszczącej widmowo. Pachniała raczej przenikliwie. Mniej więcej tak, jakby dentysta otworzył gabinet na terenie garbarni.
— Jesteś pewien, że to po prostu nie zeżre wszystkiego?
— Wypróbujemy najpierw na krawędzi — odparł Yehoshuah. Wziął kłębek waty i zanurzył go do probówki, gdzie ten natychmiast nasiąkł cieczą. Potem muskał nim wystrzępione miejsce na brzegu kartki, tak lekko i powoli, jakby mył skrzydło motyla.
— Ależ to niesamowicie śmierdzi — poskarżyła się Judith wstając. — Sama włączę wentylację, skoro wy jesteście na to za leniwi.
— Nie, proszę — wtrącił Yehoshuah. — Jeżeli włączysz wentylację, na pulpicie strażnika zaświeci się czerwona lampka. Zaraz przyjdzie zobaczyć, co się dzieje.
Judith westchnęła i siadła z powrotem.
— Jeszcze to.
W ultrafioletowym świetle jarzeniówki kilka punktów zaczęło świecić mocniej niż reszta. Yehoshuah powtórzył procedurę, potem hałaśliwie wciągnął powietrze między zębami, wstał i pośpiesznie wlewał jakieś inne chemikalia do drugiej probówki. Z tym tajemniczym roztworem wrócił, wziął drugi tampon i dopełnił podobnych, imitujących mycie gestów, które tym razem jednak sprawiły, że dotykane miejsca przestały jaśnieć w całości. Jasne pozostały tylko owe malutkie punkty rozbłysłe przed chwilą.
— Mozolna robota — oznajmił Yehoshuah. Judith odwróciła się z jękiem.
— Ja chcę do łóżka! Dosyć tego!
Brat jakby w ogóle jej nie słyszał, zaś Stephen był zbyt zmęczony, żeby zwracać na nią uwagę.
Przyglądał się, jak Yehoshuah dotyka jednego miejsca na kartce wacikami nasączonymi na przemian to jednym, to drugim roztworem, i nagle spostrzegł, że wstrzymuje oddech. I to nie tylko dlatego, że również druga ciecz wydzielała gryzący odór, od którego w ułamku sekundy można było dostać migreny.
Po kilku minutach zauważył, że jaśniejące punkty zaczynają układać się we wzór.
W słowo never — To działa — bez tchu wyszeptał Stephen, czując, jak narasta w nim uczucie dzikiego tryumfu. — Zrobiłeś to, Yehoshuah!
never Młody archeolog siedział wyraźnie przejęty przed czerwoną plastykową kuwetą, trzymając w obu uniesionych dłoniach po kłębku waty, i wpatrywał się w efekt swej pracy.
— Nie do wiary — zdołał w końcu wykrztusić osobliwie brzmiącym głosem. — Naprawdę angielskie słowo. Na dokumencie starym jak zwoje z Qumran.
never Nawet Judith jakby na chwilę zapomniała o zmęczeniu, może nawet o złym humorze.
— Never — przeczytała. — Nigdy. Jakie to symboliczne, że na to słowo natknęliśmy się jako pierwsze, nie uważacie?
Świetlówka zamigotała, dość szybko jednak wróciła do formy.
— Rób dalej — naciskał Stephen. — To naprawdę jest to. To naprawdę list podróżnika w czasie. Naprawdę napisał list do przyszłości. List w butelce dryfującej przez czas, a my go znaleźliśmy.
Czuł, że całe jego ciało pulsuje podnieceniem, to było nawet lepsze od seksu. Właśnie dla takich chwil warto żyć. To dzieje się właśnie tu i teraz. Ta scena znajdzie się kiedyś w podręcznikach historii, będzie pobudzać wyobraźnię malarzy i pisarzy, podobnie, jak stało się z otwarciem grobu Tutenchamona przez Cartera. A on przy tym jest. I to nie tylko po prostu jest — jest głównym bohaterem. Yehoshuah obmywał dalej, szukał poprzedniego słowa w zdaniu. Po kilku wlokących się w nieskończoność minutach zajaśniało przed ich oczami kolejne słowo. has never — Kto? — zapytał Stephen. — Kto czegoś nigdy nie zrobił — cokolwiek by to było? Judith potrząsnęła głową.
— Kto nigdy nie — co?
— Uspokójcie się — mruknął Yehoshuah. — Wszystko w swoim czasie.
Jednak najpierw skupił się na początkowym fragmencie zdania. Przecieranie pierwszym roztworem.
Potem drugim. Zawartość drugiej probówki z wolna też zaczęła jaśnieć, lecz Stephen dostrzegał to jedynie kątem oka. Nawet na jedno bicie serca na odrywał wzroku od działań Yehoshui.
Mimowolnie jęknął, gdy rozpoznał właśnie wyłaniające się słowo. Zdobyli główną nagrodę!
Jesus has never Nawet Judith była pod wrażeniem.
— Nie wierzyłam — przyznała się. — Miałeś rację.
— Spotkał Jezusa! — wykrzyknął triumfująco Stephen, wyciągając palec wskazujący niczym floret i przyjmując postawę szermierza. — Przeniósł się w przeszłość i spotkał Jezusa z Nazaretu. Wędrował z nim. Szedł za nim. Słuchał go — przerwał i spojrzał na przyjaciół. — Rozumiecie, co to znaczy? Rozumiecie, że te dwie kartki to dokument, bardziej wiarygodny i aktualny niż wszystkie ewangelie? Judith odetchnęła głośno. Yehoshuah obrzucił ją szybkim spojrzeniem, potem zwrócił się do Stephena.
Читать дальше