— Rozumiem — blondyn skinął głową z wyraźną ulgą.
— Jeśli chodzi o Wzgórze Świątynne — mówił dalej Kaun nie spuszczając z oka blondyna, który po pierwsze i tak był szefem w tej dwójce, a po drugie wydawał się bardziej skory do rozmowy — mój asystent przydzieli panom samochód, proszę pojechać nim do Jerozolimy i na miejscu rozeznać się w sytuacji. Czy istnieje możliwość, żeby nie rzucając się w oczy prześwietlić wzniesienie. Dziś wieczorem zdadzą mi panowie raport. Okay? Blondyn z gotowością przytaknął.
— Tak jest, sir. Chętnie się tym zajmiemy.
— Dobrze. Ryan, zatroszczy się pan o dżentelmenów? Ryan skinął głową.
Kaun wrócił do kontenera, będącego równocześnie kwaterą niemieckiego pisarza, który, jak ponownie uświadomił sobie Kaun, wniósł na razie do projektu niewiele przydatnych wskazówek, w porównaniu choćby z Kanadyjczykiem. Bar-Lev najwyraźniej znalazł argument, który uważał za ostateczny i przekonywający.
— Wzgórze Świątynne jest dla Żydów miejscem świętym — oznajmił grobowym głosem. — Pytam pana, Kaun, jest pan przecież chrześcijaninem: czy zleciłby pan badania sonarotomograficzne Bazyliki Św. Piotra? Albo miejsca narodzenia Jezusa w Betlejem?
Kaun przytaknął.
— Oczywiście. Nawet nie drgnęłaby mi powieka. Bar-Lev raczej nie liczył się z taką odpowiedzią. Retoryk-amator, pomyślał Kaun i z trudem stłumił drwiący uśmiech.
— Ja… ja nie mogę w to uwierzyć!
— Spokojnie, może pan w to uwierzyć. Może zresztą to będzie nasz następny krok. Profesor Goutiere podniósł dłoń.
— Chcę jeszcze raz podkreślić, i proszę o wpisanie do protokołu, że w żadnym razie nie twierdzę, by poszukiwana kamera znajdowała się w skale Sachra. Wspomniałem tylko, że jest to jedyne miejsce, które po dwóch tysiącach lat można jednoznacznie zidentyfikować i równocześnie przez cały ten czas pozostało nietknięte.
— A ja — wtrącił Wilford-Smith — muszę jeszcze raz powtórzyć, co powiedziałem już dzisiejszej nocy: Jestem pewny, że kamery w tej skale nie ma.
Kaun przytaknął cierpliwie.
— Jeszcze ktoś?
— To niewykonalne — oznajmił Bar-Lev. — Kompletna utopia. Jak pan to sobie wyobraża? Że ustawimy aparaturę generującą fale wstrząsowe na środku Wzgórza, a wkoło niego zakopiemy czujniki? Może wbijemy je w Ścianę Płaczu? Na coś takiego nigdy, przenigdy nie otrzyma pan zezwolenia.
— Dlatego zrobimy to w tajemnicy.
— W tajemnicy? Jak miałoby się to odbyć?
— Nie wiem. Ale właśnie wysłałem tych techników do Jerozolimy, żeby rozejrzeli się na miejscu.
— Niemożliwe!
Kaun odetchnął głęboko.
— Panie Bar-Lev, nie byłbym tym, kim jestem, gdybym zawsze zwracał uwagę na to, co uważa się za możliwe bądź niemożliwe.
Archeolog wyglądał, jakby miał rozpłynąć się w pocie i zwątpieniu.
— Panie Kaun, z całym szacunkiem, ale pan nie zdaje sobie sprawy, co pan zamierza zrobić. Wzgórze Świątynne jest świętością nie tylko dla nas, Żydów, to również miejsce święte dla muzułmanów, a wszystko, co się tu dzieje, ma wymiar polityczny. To, co pan chce zrobić, może wręcz wywołać wojnę!
— Panie Bar-Lev, jestem między innymi właścicielem jednego z wiodących telewizyjnych kanałów informacyjnych na świecie. Proszę mi wierzyć, mam naprawdę najświeższe wiadomości o sytuacji politycznej w Izraelu.
Bar-Lev opadł na krzesło kręcąc głową.
— To szaleństwo — mamrotał. — Istne szaleństwo.
— Kamery nie ma w tej skale — powtórzył profesor Wilford-Smith. — Jestem tego pewny na sto procent. Tkwi w zapieczętowanej amforze w jakiejś nierzucającej się w oczy grocie skalnej na uboczu, ale w żadnym razie nie jest ukryta w tym kawałku skały.
— Może pod nim? — zastanowił się Kaun.
— Jest taka legenda — wtrącił się Goutiere — według której pod skałą miałaby znajdować się arka przymierza.
— Też niezgorsze znalezisko.
— Jak kamera miałaby dostać się do skały? — zapytał Goutiere. — Albo pod nią? Podróżnik w czasie, jeśli pańskie podejrzenia są słuszne, działałby na tym terenie w okresie, gdy świątynia była jeszcze nietknięta, a skała, o której mówimy, służyła za kamień ofiarny. Nie miałby absolutnie żadnej możliwości, żeby choć zbliżyć się do tego kamienia niezauważony przez nikogo.
Ta dyskusja zaczęła działać Kaunowi na nerwy.
— Jeżeli zdołamy przebadać Wzgórze Świątynne — stwierdził — możemy podarować sobie wszelkie spekulacje. Wtedy nie będziemy musieli w nic wierzyć, będziemy po prostu wiedzieli. Stan, który przedkładam nad wszelkie inne.
Był wdzięczny Ryanowi za to, że akurat w tym momencie wszedł z jednym z przenośnych telefonów w dłoni.
— Basso — powiedział tylko, gdy mu go podawał.
* * *
Stephen Foxx siedział przy włączonym laptopie i nie miał najmniejszej ochoty na pisanie oferty dla Video World Dispatcher. Lecz zaniechanie jakiegoś działania tylko dlatego, że nie ma się na nie ochoty, byłoby nieprofesjonalne. A Stephen Foxx nigdy nie postępował nieprofesjonalnie.
Najpierw połączył się ze swoim komputerem w domu, odszukał pliki zawierające potrzebne do sformułowania oferty teksty i rysunki, i uruchomił ich pobieranie. Wtedy, gdy wydłużający się powoli wskaźnik procentów kazał przypuszczać, że przesyłanie danych potrwa jeszcze dobrą chwilę, oparł się wygodnie i pozwolił opanować się myślom, buczącym w jego mózgu niczym dzikie pszczoły.
Wizja, że ów Jezus, o którym mówiło się w kościele, na lekcjach religii, w pobożnych przypowieściach i pieśniach, mógłby w rzeczywistości nigdy nie istnieć — że wszyscy dali się zwieść jednemu mitowi, że ten Jezus miałby nie być ani o krztę prawdziwszy od Mikołaja, jakoby przynoszącego prezenty w Boże Narodzenie — to wydawało mu się jawnym szyderstwem. Czy to nie zadziwiające? Każdemu, kto by go zapytał, wyjaśniłby nie zwlekając, że nie interesuje go żadna religia, jedynie realne życie. Że tę religię, w której ochrzczono go jako bezbronne dziecko, dawno odrzucił i zostawił te sprawy daleko za sobą. Że w całej pełni można określić go mianem nieulegąjącego dogmatom humanisty. Czuł się kimś, kto stara się postępować właściwie. Przejść przez życie jako przyzwoity człowiek. Być dobrym, ale z umiarem.
A teraz tak go to pochłonęło. Więc jednak zmagania z tą postacią były cięższe, niż sobie uświadamiał.
Przez całe dzieciństwo był świadkiem, w jak dwulicowy sposób ludzie obchodzą się z Bogiem. Jego rodzice nawet dziś wciąż jeszcze zachowywali się na zewnątrz tak pobożnie, jak przyjęte to było w ich parafii, w rzeczywistości jednak pędzili życie nie stosując nauk religii, do której się przyznawali. Być dobrym chrześcijaninem znaczyło iść do kościoła w Boże Narodzenie i łożyć datki na cele dobroczynne, gdy się tego nie dało uniknąć, a nawet wtedy tylko tyle, ile to konieczne, by nie wypaść w niekorzystnym świetle.
Tylko niekiedy, w określonych sytuacjach, przenikała ich pobożność. Głównie w sytuacjach krytycznych.
Gdy matka miała ten atak, który najpierw wzięto za zawał serca — wtedy ojciec zwołał wszystkich na wspólną modlitwę. Ależ to było krępujące! Lecz Bogu widocznie się spodobało, bo w końcu okazało się, że matka nie miała zawału, a tylko wirusową infekcję.
Religia dla jego rodziców i w ogóle dla wszystkich ludzi, których znał, była czymś w rodzaju parasola.
Przy pięknej pogodzie wcale się o nim nie myśli. Dopiero gdy pada deszcz, wtedy człowiek sobie o nim przypomina. Lecz naprawdę wierzyć — nie, nie znał nikogo, o kim można by to powiedzieć.
Читать дальше