— Jak myślicie, co — zapytał cicho, niemal szeptem — dałby kościół katolicki za taśmę wideo, będącą dowodem zmartwychwstania Jezusa Chrystusa?
Zrobił przerwę.
— Lub za taką — mówił dalej z uśmieszkiem na ściśniętych wąsko ustach — która mu przeczy! Reflektory samochodu wbijały się w noc, macały szary asfalt prowadzącej poprzez ciemności szosy, na której panował intensywny ruch, zaskakujący o tej porze, około drugiej rano. Nie rozmawiali wiele, pogrążeni w myślach i, jeśli nie liczyć szumu silnika, w wozie panowała osobliwa, zszokowana cisza. Tym razem na tylnym siedzeniu siedział Stephen. Gdy byli mniej więcej w połowie drogi, pochylił się do przodu, wsparł oboma ramionami o oparcia i wystawił głowę między przednie fotele.
— Yehoshuah?
— Mhm?
— W Muzeum Rockefellera macie na pewno różne laboratoria do badania archeologicznych zabytków. — Tak.
— Nie wspominałeś kiedyś, że badacie też stare papiery?
— Papirusy. Nie papiery.
— Papirus, rozumiem. To coś z trzciny.
— Nie z trzciny. Papirus wytwarzano z miąższu byliny papirusowej, po łacinie cyperus papyrus. Cibora papirusowa.
— Ale to coś innego niż papier.
— Właśnie.
Stephen skinął głową. Przeciwnym pasem minęła ich dudnieniem ciężarówka. W świetle reflektorów zabłysła na moment stojąca na poboczu tablica, na której ktoś opryskał czarną farbą angielski napis, tak, że czytelne pozostały tylko arabskie litery.
— Załóżmy, że profesor zechce zbadać instrukcję obsługi. Jak sądzisz, gdzie będzie mógł to zrobić najlepiej?
— U nas.
— U was? Zdawało mi się, że możecie analizować tylko papirusy?
— Tym się zajmujemy. Ale równie dobrze moglibyśmy restaurować papier. To nawet łatwiejsze niż restauracja papirusu. Po prostu, do tej pory nikt nie przyszedł ze starym papierem.
— A dlaczego?
— Ponieważ w czasach historycznych w całym obszarze Morza Śródziemnego jako materiału piśmienniczego używano wyłącznie papirusu.
— Ale potrafiłbyś odrestaurować także papier?
— Jasne.
— Tak spreparować kruche stronice, że będzie je można bezpiecznie przewracać?
— Pewnie.
— Że wyblakłe pismo znów będzie czytelne?
— Bez problemu.
— Dobrze — powiedział Stephen. — To bardzo dobrze. Teraz wtrąciła się Judith. Przekręciła się na fotelu tak, że mogła patrzeć na Stephena z boku. W słabym świetle kontrolek z deski rozdzielczej bardziej można było się domyślać, niz dostrzec nieufność na jej twarzy.
— To nie jest tylko zwykłe zainteresowanie pracą Yehoshui, prawda?
Stephen opuścił głowę między ramiona, jakby stała się nagle zbyt ciężka, i wymamrotał:
— Nie, to nie jest tylko zwykłe zainteresowanie pracą Yehoshui.
— Ale?
— Przedtem o czymś zapomniałem.
— Przedtem… co?
— Zapomniałem o czymś. To znaczy, zapomniałem o czymś opowiedzieć. Yehoshuah, patrz chociaż ty na drogę! — Samochód zaczął jechać niepokojąco wężykowatą linią, gdy Yehoshuah, podobnie jak siostra odwrócił głowę, by obrzucić Stephena nieufnym spojrzeniem.
— Zapomniałeś? — Judith nie wierzyła w ani jedno słowo. Stephen westchnął.
— Naprawdę zapomniałem. Zapomniałem powiedzieć o tym profesorowi, gdy pokazywałem mu znalezisko i teraz gdy opowiadałem wam tę historię, znów o tym zapomniałem. To naprawdę dziwaczne.
— Więc? Może wreszcie teraz to z siebie wydusisz?
Stephen przenosił wzrok z jednego na drugiego i z powrotem. Oczy Judith skrzyły się w ciemności błyskiem zrozumienia i niecierpliwości, wyglądały jak dwa głębokie, ciemne jeziora. Yehoshuah wbijał wzrok w drogę przed sobą, był napięty tak bardzo, że na jeszcze jedną emocjonującą historię mógłby zareagować równie pozytywnie, jak zawałowiec na zawiadomienie o konieczności dopłacenia podatku. Lecz przecież to właśnie jest przygoda. Przygody i adrenaliny nie można rozdzielić. Poza tym, Yehoshuah to Izraelczyk, mieszkaniec zagrożonego kraju, nawykł do stresu lepiej niż nowojorski makler giełdowy. Stephen zdecydował się nie zważać na nic. Może zresztą to z powodu specyficznego oświetlenia Yehoshuah robi tak zestresowane wrażenie.
— W tamtym plastykowym worku — zaczął — było jeszcze coś oprócz instrukcji obsługi.
Judith wyrwał się zduszony okrzyk — Wiedziałam.
— Naprawdę zapomniałem o tym powiedzieć — zapewnił Stephen. — Po prostu zapomniałem. Może moja podświadomość chce to zachować w tajemnicy, nie mam pojęcia.
— Niech zgadnę, co jeszcze było w środku. Mapa. Z zaznaczonym krzyżykiem.
— Nie. Tylko kilka złożonych, pokruszonych kawałków papieru. Yehoshuah jęknął. — Pokruszonych.
— Tak. To było pierwsze, co zauważyłem, gdy rozciąłem worek. Nie myśląc co robię, jak w amoku, wyciągnąłem papiery pincetą. Wtedy pojawiło się logo SONY… Nie wiem, dlaczego, ale to jakby wszystko wymazało. Jakby zabrakło miejsca na myśli o tych innych kawałkach papieru.
— A gdzie one teraz są, te inne kawałki papieru, te pokruszone? W śmietniku?
— Nie, włożyłem je po prostu do mojej skrzynki, na wierzch, na ziemię, którą do tamtej chwili odmiotłem. A skrzynka stoi wciąż pod moim łóżkiem.
— No świetnie — powiedziała Judith.
— Profesor nie będzie zbytnio zachwycony, gdy dopiero teraz z tym do niego przyjdziesz — stwierdził Yehoshuah, potrząsając głową. — Do tego jeszcze to wszystko, co mówiłeś o tym Kaunie… No, nie wiem. Wydaje mi się, że musisz trochę wygładzić swoją historyjkę. Chodzi tylko o to, żeby ci od razu nie obcięli głowy.
Wóz podskoczył na wyboju, dało się odczuć wyraźne szarpnięcie i usłyszeć dźwięk. Ta-dam. Yehoshuah zdjął nogę z gazu. Jeszcze jeden wybój. Ta-dam. Ta-dam.
Stephen powoli wziął wdech i wydech, przez chwilę poddał się kołysaniu samochodu. Oblizał wargi, nim znów zaczął mówić:
— Nie zamierzam mówić im o papierach. Ani Kaunowi, ani profesorowi. Ta-dam.
Wyobraził sobie, że poprzez szum silnika dobiega go trzeszczenie włosów prostujących się na głowie Judith. Ta-dam.
— Stephen, nie to miałem na myśli — wreszcie wyjąkał z trudem Yehoshuah. — To znaczy, tylko dlatego, że zapomniałeś o papierach… w szoku… Na pewno to zrozumieją.
Naprawdę, to mogło zdarzyć się każdemu. Nie ma powodu, aby to teraz przemilczeć. Te papiery mogą być notatkami zmarłego, może jego dziennikiem! A jeśli to naprawdę przybysz z przyszłości… może jest w nich wskazówka, gdzie ukrył kamerę! Stephen przytaknął, uśmiechając się chytrze.
— Właśnie.
— Tak, ale… — Yehoshuah odwrócił głowę, spojrzał z boku na Stephena spojrzeniem pełnym zgrozy. — W ten sposób opóźnisz przecież…
— Yehoshuah, proszę! Droga! Jeśli teraz nas rozbijesz to jeszcze naprawdę te papiery wylądują na śmietniku, zamiast w twoim laboratorium.
— Dobrze, dobrze. Jak to, w moim laboratorium? Judith wyrwał się dźwięk przypominający chrząknięcie.
— On chce je zbadać na własną rękę! — powiedziała zniecierpliwiona. — Stephen Foxx, szalony łowca przygód, chce wszystkich uprzedzić.
Yehoshuah nie był w stanie utrzymać wzroku na drodze.
— To prawda, Stephen?
Samochód jechał zygzakiem po wyboistej szosie. Stephen westchnął. Na szczęście chwilowo nic nie nadjeżdża z naprzeciwka.
— Zastanówcie się tylko. Jak sądzicie, dlaczego John Kaun jest tutaj? Bo tak interesuje go sensacyjny archeologiczny zabytek? Bo odkrył w sobie namiętność do nauk historycznych? Yehoshuah — Kaun to człowiek interesu i jego jedyną namiętnością jest zysk. Wiem, że nie śledzisz takich informacji w prasie, ale ja tak: Kaun powinien właściwie dzisiaj być w Melbourne, w Australii, i prowadzić rokowania w sprawie zakupu największej australijskiej sieci czasopism. Musiał to odwołać. A jeśli ktoś w rodzaju Kauna odwołuje taki termin, to tylko dlatego, że wietrzy gdzieś większy zysk.
Читать дальше