— Tak.
— Praktycznie w tej samej chwili.
— Jeśli wszystko się uda — zastrzegł Eisenhardt. Zauważył, że czuje się zmęczony. Przespać się z tym; jutro rano wszystko będzie wyglądało inaczej. Może przyjdzie mu też do głowy kilka pomysłów, na jakie nie wpadł jeszcze ten potężny, na pozór niezmordowany szef wielkiej firmy.
— Musi się udać. Nie podróżuje się w przeszłość, nie poczyniwszy wszelkich możliwych przygotowań. Ta kamera leży na umówionym miejscu. Cały problem tkwi tylko w tym, gdzie? Co ustaliła ta dwójka? Albo, jeśli chcecie, co ci dwaj ustalą? Niech pan pomyśli o podróżniku w czasie, Eisenhardt, niech pan odgadnie jego myśli. Jest pan pisarzem — na tym polega pański zawód, na wchodzeniu w skórę innych ludzi. Proszę domyślić się, co mu przyjdzie do głowy. Niech pan odgadnie, gdzie jest ta kamera. Podczas, gdy Kaun mówił te słowa, ton jego głosu uległ zmianie, nabrał teraz ostrego, rozkazującego, metalicznego brzmienia. Eisenhardt patrzył na tego człowieka i czuł narastającą panikę, jakby z jego wnętrzności sięgało w górę ogniste ramię i ściskało go za gardło. Teraz dał się poznać prawdziwy John Kaun, do tej pory ukryty za maską uprzejmości, prawdziwy John Kaun był jak drapieżne zwierzę, przyobleczone w granatowy garnitur.
Rzucił nerwowe spojrzenie na siedzącego naprzeciwko Wilford-Smitha, ale profesor opróżnił już swoją szklaneczkę whisky i gapi się przed siebie oczami, wyglądającymi, jakby miały się zamknąć w każdej chwili.
— To, hm, chwilowo trochę za dużo dla mnie. Podróż, to znalezisko… Ale zastanowię się nad tym.
— Ma pan czas. Nie bez końca, ale ma pan czas.
— Będę musiał sprawdzić kilka rzeczy, zebrać materiały. Przydałby się dostęp do dużej biblioteki. Kaun skinął głową, jakby tego właśnie oczekiwał. Obrócił się na bok energicznym ruchem, potęgującym wrażenie, że ten człowiek nigdy nie czuje zmęczenia, podniósł słuchawkę telefonu. Wybrał dwucyfrowy numer i, gdy po drugiej stronie ktoś się zgłosił, powiedział tylko: — Proszę do nas przyjść — po czym odłożył słuchawkę.
— Zamieszka pan w sąsiednim wozie — oznajmił następnie. — Ma pan w nim do dyspozycji kompletnie wyposażoną pracownię. Poza tym… — usłyszeli szuranie przy wejściu, potem drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, którego Eisenhardt wcześniej nie zauważył. Profesor ocknął się i gwałtownie podniósł głowę, a po spojrzeniu, jakim śledził wkraczającego właśnie człowieka, można było poznać, że również widzi go po raz pierwszy.
— Moi panowie, pozwólcie, że przedstawię wam pana Ryana. Jest u mnie szefem ochrony i od tej chwili będzie troszczył się tu o wszystko. Ryan, to profesor Wilford-Smith, kieruje wykopaliskami, a to pan Eisenhardt, pisarz.
— Bardzo mi miło — odrzekł przybysz niskim, głębokim głosem.
Był wysoki, miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt, a jego wytrenowane mięśnie wyglądały, jakby zrobiono je ze stalowych lin. Żołnierz oddziałów specjalnych, zamiast munduru odziany w nie rzucającą się w oczy koszulkę koloru khaki. Wymienił z nimi chłodny, krótki, rzeczowy uścisk dłoni. Włosy miał obcięte tak krótko, że ich barwy można się był tylko domyślać, zaś oczy na pozbawionej wyrazu twarzy były najbardziej przejrzystymi błękitnymi oczyma, jakie Eisenhardt widział w życiu. Ile lat może mieć ten Ryan? Sprawiał osobliwe wrażenie człowieka bez wieku: równie dobrze mógł mieć lat dwadzieścia osiem, jak pięćdziesiąt osiem.
— Ryan — ciągnął Kaun, kierując wzrok na Eisenhardta — sprowadzi dla pana każdą książkę, jaka będzie panu potrzebna. Zorganizuje w ogóle wszystko, czego pan potrzebuje. O ile tego zażyczy pan sobie, zawiezie pana do dowolnej biblioteki w tym kraju albo każe pana tam zawieźć. Jeśli przyjdzie panu do głowy cokolwiek, co mogłoby przyspieszyć nasze poszukiwania, proszę mu o tym powiedzieć. Eisenhardt skinął głową, dość zmieszany, i rzucił na Ryana nieśmiałe spojrzenie, które tamten odwzajemnił bez drgnięcia powieki.
— Mam na myśli, panie Eisenhardt, dokładnie to, co powiedziałem. Cokolwiek przyjdzie panu do głowy. — Tak.
— Nie musi się pan obawiać, że stawia za wysokie żądania, w żadnym wypadku.
— Rozumiem.
— Gdyby okazało się — wycedził Kaun, wbijając w Eisenhardta spojrzenie połyskujących ciemno, tygrysich oczu — że nie wykorzystał pan jakiejś możliwości tylko dlatego, że nie miał pan pod ręką potrzebnych materiałów, że powinien był pan o nie poprosić a tego nie zrobił — wtedy pozna mnie pan z całkiem innej strony, która, to mogę obiecać, na pewno się panu nie spodoba.
Oho! Eisenhardt przełknął ślinę czując się nieswojo, potem skinął głową. Miodowy miesiąc się skończył. Ale Kaun nie zaszedł tak wysoko dzięki temu, że potrafi dobrze wiązać krawaty.
— Poza tym — kontynuował miliarder, pochylając się do przodu i opierając przedramiona o skórzaną podkładkę na biurku, składając razem czubki palców obu dłoni — od tej chwili zastosujemy specjalne środki ostrożności. Nie mogą się już zdarzać żadne przykre wpadki, jak na przykład ta, że ten Foxx akurat dziś wieczorem musiał jechać do jakiejś dyskoteki.
Profesor wyprostował się na skórzanym fotelu i poczuł się wywołany do zajęcia stanowiska.
— Panie Kaun, zapewniam pana… Stephen Foxx to młody człowiek, a ta dziewczyna wpadła mu w oko. To przecież nic nadzwyczajnego, że chciał się z nią umówić. Człowiek, który po nich przyjechał to jej brat. Znam go dobrze; pracuje jako asystent w Muzeum Rockefellera w Jerozolimie.
Kaun zmierzył archeologa wzrokiem, jakim się patrzy na obrzydliwe insekty.
— Moglibyśmy chcieć zadać mu kilka pytań.
— Możemy przecież zadać mu je jutro.
— Ale moglibyśmy zadać mu je dziś i stracić mniej czasu. Eisenhardt zmarszczył czoło. Co też ten człowiek sobie wyobraża, że jak rozwiązuje się takie problemy? Używając prostej, brutalnej arytmetyki w rodzaju „Co, Leonardo da Vinci potrzebuje sześciu miesięcy na namalowanie Mony Lisy?! Dajcie mu dwudziestu pięciu ludzi, to uwinie się z tym w tydzień”?
— Mój Boże — westchnął Wilford-Smith i opadł z powrotem na siedzenie. Wielki skórzany fotel zdawał się dosłownie połykać jego chudą i wysoką postać. — To wolny człowiek. Nie mogę mu przecież rozkazywać, co ma robić a czego nie, w czasie wolnym od pracy.
— Nie, pan nie musi — powiedział Kaun. — Od tej chwili my się tym zajmiemy. Naukowiec zwrócił na niego urażone spojrzenie.
— Co pan przez to rozumie?
— Musimy zastosować blokadę informacji. Nie chcę, żeby nasze odkrycie zostało przedwcześnie ujawnione albo żeby wybuchła jakaś gorączka złota, bo każdy w tym kraju będzie szukał tej kamery.
— A jak pan chce to zrobić? Większość pracowników to ochotnicy…
— To mnie nie obchodzi — wtrącił ostro Kaun.
Na dźwięk jego głosu skulili się, jakby walnął pięścią w stół. Fakt, że nie musiał nawet wykonywać tego gestu, tylko spotęgował efekt.
— Widzę, że pan wciąż jeszcze nie zrozumiał, z czym mamy do czynienia — ciągnął Kaun, patrząc to na jednego, to na drugiego, jakby chciał im to dosłownie wbić młotem w najwyraźniej nie pojmujące niczego mózgi. — Panowie sądzicie po prostu, że to sensacja. Myślicie, że jestem tu z tego powodu — ponieważ to największa sensacja wszech czasów. Najbardziej sensacyjny nagłówek, jaki kiedykolwiek wydrukowano w jakiejś gazecie. Najbardziej sensacyjne znalezisko, odkąd uprawia się archeologię. Rewolucja w fizyce. Nie, panowie zupełnie jeszcze nie pojmują, co naprawdę oznacza ta kaseta wideo. Wydawało się, że jego słowa na kilka sekund znieruchomiały, zawieszone w powietrzu, nim po chwili zostały wchłonięte przez puszysty dywan i mahoniową boazerię na ścianach. Nie słychać było żadnego oddechu. Oczy wszystkich zawisły na ustach Kauna. Zdawał się tym rozkoszować.
Читать дальше