Stephen uśmiechnął się lekko.
— Nie ma żadnej kwatery głównej. To byłoby zbyt niebezpieczne — czy pan uwierzy, czy nie, kościół wciąż jeszcze poluje na to wideo.
Nagle na sali zapanowało zamieszanie. Krzesła szurały po podłodze, ludzie wstawali, zbierali bagaż i tłoczyli się w drzwiach. Przyjechał autobus linii Greyhound. Na zewnątrz widać było pasażerów wysiadających i czekających na bagaż, wyjmowany przez kierowcę z szeroko otwartych luków bagażowych.
Stephen skorzystał z okazji, by szybko zebrać ze stołów wszystkie brudne naczynia i szklanki, sprawnie przetrzeć blaty, powkładać jadłospisy z powrotem w podstawki i porozkładać nowe papierowe serwetki. Wszystkie te prace wykonywał, jak zauważył zdziwiony Eisenhardt, z podziwu godnym zaangażowaniem. Gdy autobus odjechał i zaraz potem do restauracji weszli nowi goście, zwolnione przed chwilą miejsca wyglądały zachęcająco świeżo i czysto, a Stephen stał już gotowy do przyjmowania zamówień. Judith znów wyszła z kuchni, by rzucić okiem na bloczek zamówień.
— Tylko napoje — powiedział Stephen. — Chodź, siądź chwilę przy nas. — Większość przesiada się na autobus do Los Angeles, który przyjedzie za dwadzieścia minut.
— A ten tam co wyrabia? — spytała Judith, zdejmując fartuch. Miała na myśli szczupłego chłopca o jasnych blond włosach, stojącego na rozżarzonym skwarze z pękatą torbą na ramieniu i ogromnym plecakiem wciąż jeszcze w miejscu, w którym zatrzymał się autobus. — Boi się wejść?
— Co sądzi pan o tym artykule? — Eisenhardt skierował do Stephena Foxxa pytanie, które zajmowało go od dawna.
— Jakim artykule? — zapytał, obsługując kurek do napojów.
— Artykuł Uri Liebermanna o wideo z Jezusem. Czyżby go pan nie znał?
— Muszę przyznać, że nie. Liebermann, to ten izraelski dziennikarz, z którym się pan kontaktował? Który przysłał nam na kark helikoptery, wtedy w klasztorze?
— Tak. W ostatnich latach wykreował się na kogoś w rodzaju eksperta w kwestii wideo z Jezusem. Przez jakiś czas był stałym gościem rozmaitych talk-show. Pół roku temu opublikował duży artykuł o kulisach tego nagrania, ukazał się praktycznie wszędzie w Europie. U nas w Niemczech w Sternie, wydrukował go też Reader’s Digest.
— Musze przyznać, że jakoś mi to umknęło. Cóż takiego pisze ten ekspert?
Eisenhardt nabrał głęboko powietrza. Nie jest przyjemnie odbierać komuś iluzję, na której zbudował swoje życie.
— Odnalazł grupę aktorów-amatorów, którzy około roku przedtem, nim profesor Wilford-Smith rozpoczął wykopaliska pod Bet Hamesh, na zlecenie nieznanego zleceniodawcy wyprodukowali w Izraelu wideo — oznajmił z okrucieństwem. — Wszyscy biorący w tym udział musieli poprzysiąc milczenie, a najważniejszy warunek był taki, że wszyscy aktorzy muszą nauczyć się po aramejsku.
— Aramejsku? — zdziwił się Stephen i powiedział do Judith: — Kurek z colą znów nie działa.
— Technik przyjedzie jutro. Przynajmniej tak powiedział.
— Po aramejsku — podkreślił Eisenhardt. Czy oni w ogóle go słuchają? Czy może już zaczął się proces spychania w podświadomość niemiłej prawdy? — To język, jakim najprawdopodobniej mówił Jezus.
— Tak, to jasne. I co to za wideo?
— Wasze.
Teraz zatrzymał się.
— Słucham?
— To jest to wideo, które rozpowszechniacie po całym świecie. To wideo, które oglądaliśmy u profesora Wilforda-Smitha. — Pisarz pochylił się ku nim, by nie musieć mówić tak głośno, gdyż niektórzy goście już ku nim zerkali. — Nie rozumie pan? Wszystko było zainscenizowane, od samego początku. Jeden wielki teatr. Te wszystkie pełne przygód poszukiwania, owi tak zwani eksperci, których sprowadzono, wszystko to miało tylko uwiarygodnić tę historię. Proszę was, to przecież żaden problem przed wykopaliskami ukryć we właściwym miejscu ludzki szkielet, o fakturze wykazującej leczenie nowoczesnymi środkami. Albo wymyślić instrukcję obsługi kamery, która dopiero później ma trafić na rynek i wydrukować ją w jednym egzemplarzu, żeby włożyć obok szkieletu. Można też kazać sfałszować analizę radiowęglową — trzeba tylko przekupić tego, kto ją przeprowadza. Wprawdzie swoimi nieprzewidzianymi działaniami pomieszał pan wtedy trochę szyki, lecz teraz współdziała pan wyśmienicie. Mimo to, wszystko to tylko kłamstwo i oszustwo — Liebermann wykazuje to bardzo przekonywająco. Stephen spojrzał na niego namyślając się.
— Myślę, że już wiem, o czym pan mówi. Chwileczkę. — Wziął tacę i rozniósł napoje na stoły. Gdy wrócił, przystąpił do nalewania następnego ładunku i stwierdził: — To, o czym pan opowiada, to nagranie, które nazywamy antywideo. To wideo pokazuje sceny całkiem podobne do prawdziwego, lecz zagrane tak po partacku, że każdy musi zauważyć, że to oszustwo i złe aktorstwo. Nie wiemy, skąd wzięło się to wideo, podejrzewamy tylko, że kryje się za nim kościół katolicki. W każdym razie jest w obiegu w niesamowitych ilościach.
— Musi pan naprawdę przeczytać ten artykuł — orzekł Eisenhardt.
— Nie sądzę, żebym musiał. To przecież tak samo, jak z setkami teorii spiskowych, które wszyscy znają. Że Titanic w ogóle nie utonął. Że Kennedy’ego zamordowano na zlecenie armii. Że EMs żyje. Wszystko logiczne aż do ostatniego szczegółu i wszystko fałszywe. — Z kurka Coli zaczęła nagle lecieć sama piana. Stephen z westchnieniem wyjął z lodówki butelkę i z niej napełnił szklanki. — Pytanie jest przecież takie: Kto miałby inscenizować coś takiego — i przede wszystkim, po co?
— Liebermann podejrzewa Wilforda-Smitha, ale jego nie możemy już spytać. — Profesor zmarł w poprzednim roku; na zakręcie jakiś kierowca nie zauważył uczonego na rowerze i potrącił go.
— A po co miałby to robić?
— Powiedziałem to panu przecież już wtedy. Wilford-Smith był członkiem True Church of Barnford. To ekskluzywna sekta chrześcijańska w południowej Anglii, istniejąca tam mniej więcej od lat czterdziestych. To wideo miało przekazywać naukę tego kościoła i potwierdzić jego racje.
Stephen potrząsnął głową z grymasem lekkiego zdenerwowania.
— Pomijając to, że ta teoria ma tak wielkie dziury, że można by przejechać przez nie autobusem Greyhounda nie zarysowując lakieru — stwierdził — pomijając to, istota rzeczy jest taka, że nie ma tu żadnej nauki.
— Więc co robicie? — odpowiedział pytaniem Eisenhardt.
— Spotykamy się raz w miesiącu — Stephen wykonał nieokreślony ruch ręką, mający oznaczać, że w tyle budynku znajdują się osobne pomieszczenia na takie imprezy. — I oglądamy wideo.
— I?
— I pozwalamy mu na nas działać. Nie potrafię tego inaczej opisać. Siedzimy najpierw w ciszy około godziny, żeby otworzyć się i przygotować do odbioru, potem oglądamy. To wszystko.
Eisenhardt przyjrzał mu się sceptycznym spojrzeniem.
— To wszystko? To samo wideo oglądać wciąż na nowo? — Foxx lekko się uśmiechnął, niemal rozmarzonym uśmiechem.
— Działa to na mnie trochę tak, jak na pana Wielki Kanion — mam uczucie, że nie jestem w stanie otworzyć oczu dostatecznie szeroko, żeby zobaczyć wszystko, co jest tam do zobaczenia.
— A co jest w nim do zobaczenia?
— Ja widzę, jak być może. Widzę człowieka, który jest obecny całkowicie, który każdym włóknem swej istoty istnieje właśnie tu i teraz, który opróżnia kubek życia aż po samo dno. Gdy go widzę, dodaje mi to odwagi, żebym i ja ze swego kubka nie sączył tylko małymi łyczkami.
— Ale przecież go ukrzyżowano — przypomniał mu Eisenhardt. — Jeśli to ten, za kogo go pan uważa. Stephen przytaknął z powagą.
Читать дальше