— Byłem zaskoczony, gdy otrzymałem od pana wiadomość. Co sprowadza pana w tę zapomnianą okolicę?
— Tak, to świetna sprawa te e-maile — przyznał pisarz, sącząc kawę. — Można się do nich szybko przyzwyczaić. Pod pana starym numerem telefonu pewnie bym pana nie zastał, prawda?
— Nie, zgadza się.
— Byłem w Nowym Jorku, z moim agentem. Prowadziłem kilka rozmów z ludźmi z branży wydawniczej — opowiadał Eisenhardt. — Niesamowite miasto. Pod koniec miałem w głowie tylko zamęt.
— Tak, Nowy Jork trzeba potrenować. Proszę momencik zaczekać, zaraz wracam… — przy jednym z podokiennych stołów gość uniósł dłoń, chcąc zapłacić rachunek.
— Nie, ma sprawy.
Rozglądał się, gdy Stephen obsługiwał tamtego mężczyznę. Niewiele się tu działo i jakoś miało się uczucie, że na tym odludziu praktycznie nigdy nie dzieje się wiele.
— To był ostatni z tych, którzy jadą do Tucson — oznajmił Stephen, wróciwszy. — Teraz pewnie będę miał chwilę odpoczynku, aż do przyjścia autobusu. Za około… — zerknął na zegarek — dziesięć minut.
— Przychodzą tu przeważnie ludzie podróżujący autobusem?
— O tej porze tak. W południe zjawiają się goście motelowi, a wieczorem nawet ludzie z okolicy.
— Ach — mruknął Eisenhardt. Musi to być dość ponura okolica, jeśli ten bar służy za atrakcję.
— A teraz — powiedział Stephen uśmiechając się tajemniczo — muszę pana komuś przedstawić. — Odwrócił się, podniósł klapę okienka podawczego do kuchni i zawołał w głąb pomieszczenia: — On już jest! Odpowiedzią był okrzyk, który rozszedł się echem po kuchni, na zewnątrz jednak niezrozumiały. Zaraz potem z drzwi wyszła szczupła, ciemnowłosa piękność, młoda kobieta, ze śmiechem wycierając jeszcze ręce o fartuch, nim je mu podała.
Tym razem była kolej Eisenhardta, żeby osłupieć.
— Znam panią! — wyrwało mu się. — Pani… pani była tam, na wykopaliskach…
— Judith Menez — przytaknęła. — Ja też pana pamiętam. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy, tak mi się wydaje.
— Tak. To obłęd, prawda? — Wędrował spojrzeniem od Foxxa do Judith i z powrotem. — Ale to musicie mi teraz wyjaśnić.
— Nie ma tak wiele do wyjaśniania — powiedziała, zerkając na Stephena wiele mówiącym spojrzeniem. — Pewnego dnia po zakończeniu jego zakazu wjazdu do Izraela stanął przed moimi drzwiami z bukietem kwiatów — i, no cóż…
Stephen objął ja ramieniem i przytulił.
— Ona chce przez to powiedzieć, że przedtem opamiętałem się nieco w kwestii nastawienia do życia i do miłości.
— Był jak przemieniony — podkreśliła.
— Ach tak — mimowolnie uśmiechnął się Eisenhardt. Po siedemnastu latach małżeństwa i z dwójką dzieci tęsknił nieraz za gorącymi, pierwszymi dniami zakochania.
— A potem — kontynuowała Judith — wyjął z torby kasetę i przemienił także mnie. — Pocałowała go w policzek. — Muszę jeszcze szybko przygotować wszystko do obiadu. Przyjdę do was później, okay?
Uśmiech zamarł na twarzy Eisenhardta. Kaseta wideo! Więc jednak jest tak, jak się obawiał. W ostatnich latach wokół tego rzekomego wideo z Jezusem utworzył się regularny podziemny ruch i wedle wszelkich pozorów Stephen Foxx również do niego należał.
— Pan przecież zostanie do jutra? Więc dziś wieczorem będziemy mogli usiąść na chwilę i porozmawiać o dawnych czasach — zaproponował Stephen i dodał: — Naturalnie jest Pan naszym gościem.
— Tak. Chętnie. Chociaż… — Może najlepiej będzie poćwiczyć się w tolerancji. W końcu każdy ma prawo być szczęśliwy na swój własny sposób. Eisenhardt podrapał się w głowę, na której włosy przerzedziły się wyraźnie od ich ostatniego spotkania. — Mam uczucie, że od dziś jeszcze wcale nie posunąłem się naprzód. A przy tym od Flagstaff ujechałem już… Nie mam pojęcia. Ten kraj w ogóle nie ma końca.
Przez kilka ostatnich dni mniej lub bardziej przez cały czas siedziałem za kierownicą, jechałem, jechałem, a gdy wieczorem sprawdzałem na mapie, to było zaledwie kilka centymetrów. Niesamowite. Niemcy można całe przejechać w ciągu jednego dnia, jest pan w stanie to sobie wyobrazić?
— Ale mam nadzieję, że nie jechał pan w poprzek całego kraju tylko po to, żeby zwiedzić ten cud architektury, jakim jest nasz motel? — stwierdził Foxx.
— Nie, właściwie chcę dotrzeć do zachodniego wybrzeża. Były już dni, że nachodziły mnie wątpliwości, czy ono jest w ogóle osiągalne samochodem. Mam przyjaciela, który tam mieszka i zaprosił mnie, bym zatrzymał się u niego kilka dni. Wyjechał, zaraz, piętnaście lat temu i ostatni raz widzieliśmy się przed dziesięciu laty. Ach, przy okazji — przypomniało mu się. — Spotkałem Johna Kauna.
— Co? — zdziwił się Stephen. — Coś takiego. I? Już dawno nie słychać o nim nic, a wcześniej nic dobrego. Jak mu się powodzi?
— Wyglądało na to, że ucieszył się z mojego telefonu i zaprosił mnie, gdy powiedziałem, że zamierzam przejechać Stany w poprzek samochodem. Jest teraz szefem fabryki chipsów ziemniaczanych w Oklahomie, to chyba ostatnia pozostałość z jego koncernu, znów się ożenił, ma malutkie dziecko i wygląda na szczęśliwego i zadowolonego. Ubiera się już wyłącznie w dżinsy i podkoszulki, może pan to sobie wyobrazić?
— John Kaun? Nie wierzę panu w ani jedno słowo.
— Ja też go prawie nie poznałem.
— Skąd miał pan jego numer? To znaczy, akurat w Oklahomie chybabym go nie szukał…
— Jedno z wydawnictw, w których byliśmy, należało dawniej do Kaun Enterprises, jakoś zeszliśmy w rozmowie na ten temat. Powiedziałem, że znam Johna Kauna i gdy spytałem, czy ktoś wie, co się z nim dzieje, dali mi jego numer telefonu. Ale chyba jest też zwyczajnie w książce telefonicznej. — Eisenhardt wzruszył ramionami. — Wygląda na to, że powodzi mu się naprawdę dobrze. Choć jest teraz zupełnie zwyczajnym człowiekiem.
— Być może trzeba nim się stać, żeby w ogóle mogło się dobrze powodzić — orzekł w zadumie Stephen.
— Gdy o tym myślę. — Kiedyś chciałem być taki jak on. Taki, jaki on był wtedy, potężny, bogaty i ważny. Jeden z tych naprawdę wielkich. Na początku, nim znalazłem kamerę, przede wszystkim chciałem mu udowodnić, że jestem sprytniejszy i szybszy od niego, na przekór całej jego władzy. Szalone, co?
— No cóż, nie wiem — orzekł Eisenhardt i rozejrzał się.
— W życiu trzeba mieć trochę ambicji, nie uważa pan?
— Pan dziwi się, co ja tutaj robię.
— Prawdę mówiąc, tak. Gdy spotkałem pana pierwszy raz, był pan kimś w rodzaju cudownego dziecka, obiecujący młody przedsiębiorca, na koncie więcej pieniędzy, niż ja będę miał kiedykolwiek. A teraz prowadzi pan motel na tej ziemi niczyjej. Nie jest to dokładnie to, co zwykle określa się mianem kariery zawodowej.
Stephen Foxx uśmiechnął się, wyjął z szuflady ręcznik i zaczął osuszać szklanki.
— Och, moja firma istnieje jak przedtem. Tak samo wirtualna jak dawniej. W przyszłym tygodniu lecę znów na wschodnie wybrzeże i odwiedzę tam kilku klientów, ale poza tym działam przez Internet, więc kompletnie jest obojętne, gdzie mieszkam. To tutaj robię tylko przejściowo — kilka miesięcy. Motel należy do naszego dobrego przyjaciela, przeszedł ciężką operację i potrzebuje czasu, by znów stanąć na nogach.
— Wzruszył ramionami. — Tak wyszło. Coraz bardziej skłaniam się ku temu, żeby po prostu przyjmować to, co przynosi życie. W taki sposób można przeżyć fantastyczne rzeczy.
— No cóż, to możliwe. — Eisenhardt położył na ladzie płaską dłoń. — Prawdę mówiąc, myślałem przedtem, że macie tu coś w rodzaju kwatery głównej sekty wideo.
Читать дальше