Jednak żaden gest, nic w jego postawie nie mówiło nawet przez ułamek sekundy: Jestem Bogiem, a wy jesteście tylko ludźmi. Każdym ruchem, całą swą postacią głosił nieustannie tylko to jedno: Spójrzcie na mnie! Patrzcie, co jest możliwe! Nic we mnie nie jest inne niż w was, wy także możecie mieć to cudowne życie w całej pełni! Nie ma nic możliwego dla mnie, co nie byłoby tak samo możliwe dla każdego z was! Na uboczu, za ludźmi, którzy gromadzili się wzdłuż drogi, stał stary, chory żebrak, najwidoczniej pragnący tylko dojrzeć, o kim tak wszyscy opowiadają, trzymał się jednak z tyłu nie chcąc rzucać się w oczy, cóż, znał swoje miejsce wśród ludzi. Lecz ten, na którego chciał popatrzeć z daleka, odkrył go, utorował sobie do niego drogę przez ciżbę, wśród pełnych zgrozy spojrzeń tych, co odkryli, ku komu zmierza. Wszystko zamilkło, gdy rozmawiali ze sobą, błogosławiony i żebrak. Starzec zaczął płakać, a na twarzach wokół dały się zauważyć dziwne grymasy. Lecz im dłużej mężczyzna mówił do nędzarza, tym bardziej prostowała się przygarbiona, wycieńczona postać, tym jaśniej świetlała twarz, powracało na nią życie, oczy promieniowały, aż w końcu nie wyglądał już zupełnie jak żebrak, lecz jak ktoś, kto się tylko za niego przebrał.
Wtedy, nagle, ekran przecięły kolorowe zygzaki i obraz zniknął. Podnieśli wzrok.
Peter Eisenhardt: znudzony, niemal z wstrętem.
Stephen Foxx: przemieniony.
Szkło rozprysło się na drobne kawałki. Hałaśliwie, gwałtownie, na znak przemocy.
— Czy mógłbym spytać, panowie — odezwał się profesor Wilford-Smith mocnym głosem, w którym pobrzmiewała stosowna dawka oburzenia — kim jesteście, czego tu chcecie i skąd przyszło wam do głowy tłuc moje okna?
Można byłoby postawić jeszcze inne pytania. Na przykład, skąd przyszło im do głowy kierować na nich broń palną. Stephen naliczył w tym krótkim momencie siedmiu napastników. Wszyscy w czarnych golfach i czarnych spodniach. Tak, jakby oni tu byli trójką ciężko uzbrojonych terrorystów, których trzeba wziąć przez zaskoczenie, czarne postacie wdarły się równocześnie przez oba tarasowe okna, najwidoczniej znali się na takich akcjach, gdyż już w następnej chwili w otwartych drzwiach pokoju stało trzech następnych, którzy musieli dostać się do domu wcześniej w o wiele mniej rzucający się w oczy sposób. Zatem byli otoczeni.
Jeden z nich, masywniejszy od pozostałych, najwyraźniej ktoś w rodzaju przywódcy, postąpił krok do przodu. Pod podeszwami wysokich, czarnych butów zatrzeszczało szkło. Miał siwe, krótko ogolone włosy i zimne, tak samo siwe oczy.
— Jeśli będziecie się zachowywać spokojnie, nic wam się nie stanie — oznajmił.
— Do diabła z tym wszystkim — gniewnie odpowiedział Wilford-Smith. — Żądam wyjaśnień!
— Niech pan nie gada głupstw — zagroził mu szorstko mężczyzna. — Nie jesteśmy w kinie. Proszę mi dać kasetę wideo, którą właśnie oglądaliście. — Wyciągnął rękę.
Profesor patrzył na niego jak na ducha. Nie poruszył się.
— Czy pan źle słyszy? — wrzasnął na niego napastnik. — Wideo!
— Przyszliście na zlecenie Watykanu. — Zdawało się, że stary archeolog nie będzie w stanie nic zrobić, nim nie zrozumie, co zaszło. Mówił bezdźwięcznym głosem, pełen złych przeczuć. — Czy nie tak? Przysyła was monsignore Scarfaro. Jak mnie tu znaleźliście? I to akurat dzisiaj. Śledziliście tych dwóch? Pilnowaliście ich przez te wszystkie lata? Podsłuchaliście naszą rozmowę? Tak. Sądzę, że tak właśnie było.
— Nas — oznajmił mężczyzna, odpychając profesora na bok — w ogóle nie ma. — Wyjął kasetę wideo z odtwarzacza i przyjrzał się jej. — I tej kasety — mówił dalej — też nie ma. — Włożył ją do kieszeni. Stephen śledził przebieg wydarzeń jak sparaliżowany. Tak, jakby znów leżał z wbitą w ramię igłą kroplówki na pryczy w ciężarówce, uniknąwszy o włos śmierci. To działo się znowu i to będzie, jak zrozumiał z krystaliczną jasnością, działo się wciąż na nowo. Tutaj, w tym pokoju i w tym momencie Jezus został ponownie ukrzyżowany. Zawsze, gdy ludzie nie podołają wyzwaniu życia nie pozostaje im nic innego, jak tylko ukrzyżować Jezusa. To również nie jest w stanie uwolnić ich od bólu, lecz to jedyna ulga, jaka im została.
Ci tutaj są jedynie najemnikami. Stephen rozejrzał się ukradkiem. Na każdego z nich kierowało lufy dwóch mężczyzn, omówili to starannie wcześniej, profesjonalnie wytrenowali. Lecz są tylko najemnikami, nierozumnymi wykonawcami. Rzymscy legioniści czy ubrani na czarno rewolwerowcy, wszystko jedno. I mają przewagę, niemożliwą do pokonania. To również zdaje się być nieuniknione i niezmienne: Zło i Ciemność zawsze mają przewagę.
Przypomniał mu się klasztor na Negew, moment, gdy opat powierzył mu największą świętość swego zakonu. Zawiódł jego zaufanie już następnego dnia, a dziś zawodzi je powtórnie. Stare proroctwo, którym kierował się mnich, myliło się.
A może jest jeszcze jakaś możliwość ratunku? Spojrzał na Eisenhardta. Pisarz śledził rozwój wydarzeń z miną, w której mieszały się strach, odraza i zdziwienie. Siedmiu mężczyzn, z tego sześciu kierowało na nich lufy swych czarnych, masywnych pistoletów. Przemocą nic się tu nie da zrobić, ale może głową, może jakaś sprytna sztuczka… coś musi wymyślić i to szybko! Zawsze przecież wpadał na jakiś pomysł. Przez całe życie udawało mu się wymyślić jakąś sztuczkę, zawsze miał na podorędziu jakiś trik, jeszcze jedną strzałę w kołczanie, znał drogę o jeden zakręt dalej niż inni i w ten sposób zdobywał to, co chciał zdobyć.
A teraz nic nie przychodziło mu do głowy. Nerwy były głuche i martwe, mózg jakby wysechł. To, co zobaczył, jeszcze się w nim kłębiło, płonęło ogniem, wrzało. Bulgotało. To wideo powinien zobaczyć cały świat, obiecał to staremu kapłanowi, lecz nie zdoła dotrzymać obietnicy.
— Nie wolno wam tego robić! — usłyszał nagle własny głos. Mężczyzna zwrócił ku niemu wzrok, gdy powtarzał: — Nie wolno panu tego robić.
— Słucham? — zapytał.
— Pan nie wie, jakie znaczenie ma to wideo — zaklinał go Stephen. Serce waliło jak oszalałe. Tak czy inaczej udało mu się sprawić, że napastnik zatrzymał się, cofnął, słuchał. Może jest jeszcze jakaś szansa. Może właśnie ten moment podarował mu los, by ostatecznie wszystko jeszcze naprawić. — Proszę, obejrzyjcie najpierw film. Jest przeznaczony dla wszystkich ludzi. Nie może im pan tego odebrać albo będzie pan niewyobrażalnie… winny!
Człowiek o szarych, martwych oczach, przypominających szklane kulki, spojrzał na niego. Udało mu się do niego trafić? Pewnym rzeczom po prostu nie wolno się zdarzyć i to była jedna z nich. Raz już zawiódł, gdy stracił kamerę. Nie wolno mu zawieść jeszcze raz. Jeśli uda mu się uratować choć to nagranie, wtedy klęska nie będzie tak dotkliwa.
— Wiem, co oznacza to wideo — powiedział w końcu mężczyzna. — Proszę mi wierzyć, wiem lepiej niż wy wszyscy.
Po czym dał znak swoim ludziom i w następnym momencie wszyscy znikli jak zjawy. Po suchych liściach zaszeleściły kroki, w oddali zapalono silnik, potem wróciły kruki, wylądowały na trawniku przed potłuczonymi oknami, obserwując wszystko ciemnymi oczami.
Szok jakby zatrzymał czas. Przez chwilę było tak cicho jak po eksplozji i nikt nie ważył się oddychać. W końcu profesor wstał ociężale, poczłapał do okien i zaczął przyglądać się szkodom.
— Oba okna — mruknął i niezdecydowanie próbował przesunąć butem niektóre kawałki szkła. — Jakby jedno nie wystarczyło. Taka przesada. — Wyszedł krok na zewnątrz do ogrodu, ostrożnie, by nie skaleczyć się o sterczące odłamki i sceptycznie spojrzał w niebo. — Do tego dziś na pewno będzie padać. Skandal, ot co.
Читать дальше