— Zatem on wiedział, że pan szuka w Izraelu kamery wideo — powiedział Stephen. — Nie wiedział tylko, że kasetę już pan ma.
— Właśnie. Było dla mnie jasne, że ktoś taki jak Kaun natychmiast odda kasetę do zbadania naukowcom. A tego nie chciałem.
— Ponieważ bał się pan wywołać w ten sposób — Eisenhardt szukał właściwego słowa — paradoks czasu? Archeolog spojrzał na niego z zaskoczonym wyrazem twarzy, który wyraźniej niż wszelkie słowa zdradzał, że taka myśl nigdy nie przeszła mu przez głowę.
— Nie — potrząsnął głową — bałem się, że mogliby zniszczyć nagranie.
— Och! — mruknął pisarz.
Stephen znów wziął do ręki kasetę i przyglądał się odłamkowi, odpryśniętemu akurat tak, że był na nim fragment napisu. Z lekkim przerażeniem zauważył, że poniżej firmowego logo wytłoczono jeszcze mniejszymi literami napis: MR-VIDEO SYSTEM. Na kasetach, które widział, nie zauważył nic takiego. I zdawało mu się także, że te kasety nie miały wąskich rowków na boku.
— Kaseta była nieuszkodzona, gdy ją znalazłem. Sam odłamałem ten kawałek, po pierwsze dlatego, że chciałem zobaczyć, co jest w środku — niewiele tam widać gołym okiem — z drugiej strony, aby znaleźć sponsora moich projektów.
— Zauważył spojrzenie Stephena. — Tak, napisy są inne. Myślę, że kaset o takiej konstrukcji jeszcze nie ma na rynku.
— Więc to także dowód, że ta pochodzi rzeczywiście i naprawdę z przyszłości. Wciąż jeszcze z przyszłości.
— Tak.
— Można ją w ogóle odtworzyć? — spytał trwożliwie Stephen. Profesor wyjął mu ją z ręki i podszedł z nią do sprzętu wideo.
— Na szczęście tak. — I?
— Proszę dać się zaskoczyć — oznajmił tajemniczo archeolog, włączając telewizor i sadowiąc się z pilotem na krześle. — Proszę po prostu dać się zaskoczyć.
Peter Eisenhardt, czterdzieści dwa lata, żonaty, dwójka dzieci, z zawodu pisarz, przeżył tego popołudnia największe rozczarowanie swego życia. Był zaskoczony, gdy po tak długim czasie zadzwonił do niego Stephen Foxx — jak w gruncie rzeczy zaskoczony był zawsze, gdy ktoś tak po prostu do niego dzwonił. Najpierw młody Amerykanin miał kilka pytań dotyczących odległej już w czasie przygody w Izraelu, on zaś odpowiedział na nie tak dobrze, na ile pozwalała mu pamięć oraz znajomość angielskiego. W dniach i tygodniach, które nastąpiły potem, Foxx dzwonił raz po raz, uprzejmy, nigdy natrętny, i opowiadał mu o swoich przemyśleniach. Z rosnącą fascynacją śledził, jak Stephen składa w całość małe, pozornie drugorzędne fakty i wyciąga z nich precyzyjne wnioski. Gdy okazało się, że profesor Wilford-Smith prawdopodobnie od dziesięcioleci jest w posiadaniu — nieczytelnej do tej pory — kasety wideo należącej do podróżnika w czasie, ogarnęło go coś, co odczuwał jak gorączkę i co raptem uświadomiło mu, jak musieli czuć się ludzie zwabieni niegdyś obietnicami gorączki złota. Tak, on również, choć sobie tego nie uświadamiał, cierpiał z powodu rozczarowującego zakończenia gonitwy za kamerą. To, co się stało, nie miało prawa się zdarzyć. Teraz, gdy na skutek przenikliwego rozumowania pojawiła się owa ewentualność, że absolutnie nie wszystko jest jeszcze stracone, wydała mu się być jakby obietnicą, że koniec końców zwycięży sprawiedliwość.
Chciał przy tym być. Na przekór swemu terminarzowi i stanowi bankowego konta porzucił biurko i zarezerwował lot do Londynu, gdzie miał się spotkać ze Stephenem Foxxem, przybyłym z USA. Z tajemniczych źródeł Foxx wiedział, że profesor Wilford-Smith, który odkąd wycofał się z aktywnych prac badawczych, podróżuje więcej niż kiedykolwiek przedtem, będzie tego ranka w domu. Wynajęli samochód, kupili mapę i wyruszyli do Barnford. Eisenhardt zajął posterunek pilota i zostawił kierownicę Foxxowi, który zadziwiająco dobrze radził sobie z ruchem lewostronnym. A teraz — to…!
Najpierw po ekranie tańczyły tylko barwne refleksy, przypominające grę kolorów, jaką można obserwować na powierzchni płyty CD, gdy trzymać ją w świetle i lekko nią poruszać. — Zachowało się tylko dwadzieścia pięć minut — wyjaśnił profesor Wilford-Smith. — Może te nagrania nie są jednak tak trwałe, jak się sądzi.
Stopniowo z chaosu wyłaniał się obraz, rozchwiany, amatorski obraz. Krajobraz, jaki można byłoby znaleźć w Palestynie albo w Grecji, bez charakterystycznych cech. Ludzie, ubrani w szorstkie, pozbawione ozdób ubrania. W końcu kamera skierowała się na człowieka o długich, falistych włosach, pociągłej twarzy i ostrym nosie, zaskakująco podobnego do wizerunku Jezusa spotykanego w kościołach i na świętych obrazach. Siedział przy stole z kilkoma mężczyznami, jedli coś, a wokół nich zebrała się barwna gromada ludzi.
Eisenhardt niechętnie zmarszczył czoło. Cóż to ma być? Spodziewał się, że zobaczy Kazanie na Górze albo nakarmienie pięciu tysięcy, albo Jezusa idącego po wodzie. Albo — przy tej myśli przebiegał mu po plecach dreszcz — może nawet samo Ukrzyżowanie. Na lot do Londynu zabrał swoją starą biblię, która dostał na bierzmowanie, jeszcze raz przekartkował Ewangelie zastanawiając się, co też z tych wszystkich legendarnych wydarzeń mógł sfilmować podróżnik w czasie. Bądź co bądź był jedynym, który dokładnie wiedział, co się wydarzy i można by się spodziewać, że dobrze podzielił czas nagrań, jakimi dysponował.
A tu okazuje się, że ów człowiek nie znalazł nic lepszego do roboty, jak filmować Jezusa — podobno Jezusa — jak je i pije, i rozmawia z ludźmi, siedzącymi wraz z nim przy stole.
Pisarz oparł się i skrzyżował ramiona na piersi. Przecież to śmieszne! I po to wszystkie te starania? Poczuł, jak ogarnia go pełne niesmaku, ciężkie niczym ołów rozczarowanie, jak opada na jego ramiona, piersi, całe ciało; czuł się prawie tak jak wtedy, gdy swojej pierwszej poważniejszej dziewczynie zaproponował małżeństwo, a ona go odrzuciła. To wszystko nieprawda, myślał. Profesor znów nas oszukuje.
Co się tyczy Stephena Corneliusa Foxxa, dwadzieścia cztery lata, nieżonaty, urodzony w Maine, USA, student ekonomii i okazyjnie właściciel firmy software’owej, ów ranek w Barnford w południowej Anglii zmienił całe jego życie.
Gdy odtwarzacz wideo rozpędzał się cicho bucząc, wpatrywał się w ekran telewizora i zastanawiał się, dlaczego nic nie czuje, żadnego tryumfu, żadnej pełnej napięcia radości oczekiwania, nic. Siedział i patrzył, jakby w ogóle nie był tu właściwą osobą. Wszystkie oczekiwania i wizje, które w ostatnich tygodniach doprowadzały jego krew do wrzenia, znikły nagle bezpowrotnie, opadły z niego jak płatki przekwitłego kwiatu. Jeżeli w ogóle coś odczuwał, to smutek, że całe te poszukiwania mają się teraz skończyć. Cóż, zatem trzeba będzie znaleźć sobie nowy cel, za którym można by podążać, a potem znów inny i znów, i tak już zawsze. To był dziwny, głęboki smutek, sprawiający, że stał się zupełnie pasywny i ociężały. W gruncie rzeczy wcale nie miał ochoty oglądać tego wideo.
Przypomniały mu się słowa opata, które tamten powiedział w podziemiach klasztoru na Negew o relikwii, którą nazywali „lustrem”. Mówił mianowicie, że każdy, kto w nią spojrzy, nie jest potem już taki sam. Cokolwiek można w nim zobaczyć, zmienia to człowieka na zawsze. Wezbrała w nim dzika panika, gdy o tym myślał, i o ucieczce, pustyni, pełnej zwątpienia walce… Bał się, ot, wszystko. Raptem poczuł niewiarygodny strach przez zobaczeniem nagrania. Lecz siedział dalej.
Читать дальше