— Dlatego zawsze organizował pan tak wielkie wykopaliska — mówił dalej Stephen. — Dlatego zawsze bardziej zależało panu na ilości niż na jakości i dlatego tak niewiele pan publikował. W rzeczywistości, archeologia zajmowała pana tylko mimochodem. Tym, co pana interesowało, była kamera. I tylko z tego powodu był pan w stanie działać tak szybko, gdy znalazłem instrukcję. Nie musiał pan zastanawiać się, co to może oznaczać, gdyż na przemyślenie tego miał pan wcześniej całe dziesiątki lat. Wiedział pan, że po prostu trafiłem na to, czego pan szukał.
Gdzieś trzasnęła gałązka. Kruki na gałęziach drzewa zakrakały i odleciały spłoszone.
— To był prawdziwy powód. John Kaun szukał kasety, pan natomiast przez cały czas szukał tylko kamery. Nawet w chwili, gdy odbywały się wykopaliska pod Bet Hamesh, informacje dla klientów SONY nie zawierały jeszcze żadnej wzmianki o nowym systemie MR. Były tylko pogłoski w kręgach wtajemniczonych. Gdy dowiedział się pan, że już za trzy lata pojawi się na rynku odpowiedni sprzęt, pańskie zainteresowanie poszukiwaniami zmalało, a gdy zamówił pan odtwarzacz, w ogóle zgasło. Podczas, gdy my wszyscy jak w amoku kręciliśmy się w kółko, pan musiał tylko poczekać, gdyż już posiadał jedno z trzech nagrań z Jezusem. Przez trzydzieści lat zaglądał pan pod każdy kamień w Izraelu w poszukiwaniu kamery; bez problemu mógł pan czekać jeszcze trzy lata. — Stephen pochylił się w przód.
— Wiem, że pański odtwarzacz dostarczono w poprzednim tygodniu. Przyjechałem, bo chcę zobaczyć wideo.
Stephen spodziewał się kontrargumentów, choćby przynajmniej współczującego kiwania głową i wypowiedzi, że na przykład ma zbyt wybujałą wyobraźnię albo że naczytał się niewłaściwych powieści. Jeśli miał być szczery, w chwili, gdy wygłosił swą teorię i w pokoju panowało tylko pełne napięcia, niemal osłupiałe milczenie, nawet jemu samemu cała historia wydała się mocno naciągnięta. Coś w stylu: archeologiczne pendant do UFO-paranoi.
Lecz profesor Wilford-Smith nie śmiał się ani nie próbował go wykpić. Siedział tylko przez dłuższą chwilę z tym samym delikatnym, niemal zadowolonym uśmiechem, z którym słuchał go przez cały czas. Potem wstał z pewnym, właściwym dla jego wieku trudem i powiedział po prostu:
— Dobrze. Proszę za mną.
Eisenhardt, którego angielski, zgodnie z jego własnymi słowami, w ciągu ostatnich lat jeszcze bardziej „zardzewiał”, nie odzywał się przez cały czas i prawdopodobnie z trudem był w stanie nadążać za rozmową, podskoczył jak dźgnięty nożem.
— Chwileczkę! — zawołał. — Czy to znaczy, że Stephen nie myli się w swojej teorii? Siwowłosy archeolog spokojnie skinął głową.
— Tak. Dokładnie tak było.
Poszli za nim do gabinetu jak owce za pasterzem. Stał tam telewizor, wielki, drogi model, na nim zwykły aparat wideo, a na nim cienka, czarna skrzynka o eleganckim wyglądzie: odtwarzacz MR. Wokół pełno było regałów, zastawionych książkami, rękopisami, wśród nich archeologiczne okazy, małe gliniane wazy lub figurki. Dwoje wąskich, przeszklonych drzwi prowadziło na taras. Na ścianie między nimi wisiała — dość stara, biorąc pod uwagę wydrukowane na niej granice państw — mapa Izraela, na której kolorowe naklejki oznaczały miejsca, w których profesor Wilford-Smith prowadził wykopaliska.
— W roku 1947, jak panowie zapewne wiedzą, znaleziono zwoje z Qumran — zaczął opowiadać, ustawiając przed telewizorem krzesła. — Usłyszałem o tym. Historia fascynowała mnie — widzi pan, pewna skłonność do archeologii musiała już wtedy nie być mi obca — i udało mi się zorganizować wyjazd do Jerycha, gdzie kazałem pewnemu beduińskiemu przewodnikowi pokazać sobie jaskinię, w której odkryto te zwoje. Na moje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć — uśmiechnął się — że miałem wtedy zaledwie dwadzieścia lat i byłem stosownie do tego wieku naiwny. W tych górach są setki jaskiń i przewodnicy sprawiedliwie rozdzielili je między sobą. W zależności od tego, na którego przewodnika się trafiło, oglądało się tę czy inną jaskinię, oczywiście za każdym razem była to ta jedyna, oryginalna. Ruchem dłoni zaprosił ich, by usiedli.
— Mój ówczesny przewodnik był chciwy, lecz wielkoduszny, uznał widocznie, że dobrze go opłaciłem. Gdy wetknąłem mu dodatkowy banknot, pozwolił mi pomyszkować po jaskini samemu. Podczas, gdy on siedział przy wejściu i palił smrodliwego papierosa, ja w przyległej grocie za uskokiem skalnym znalazłem potłuczoną, lecz jeszcze kompletną amforę. Gdy zbierałem skorupy, zobaczyłem wśród nich małą, prostokątną paczuszkę, tłuste, brudne zawiniątko ponawijanych, jedna na drugą warstw materiału, który w swej naiwności wziąłem za papirus. W istocie było to naprawdę niezbyt spektakularne — grzebałem jeszcze przez chwilę wokół, lecz nie znalazłem nic więcej, zawinąłem swoje znalezisko w dużą chustkę do nosa i włożyłem do kieszeni, po czym poszliśmy dalej.
Wilford-Smith podszedł do szuflady, wyjął z niej małe blaszane pudełko, puszkę po ciastkach.
— Gdy wróciłem i przyjrzałem się mojemu znalezisku w świetle dziennym, stało się jasne, że jest to tylko zwykły len nasączony żywiczną substancją. Cały dzień zajęło mi odwijanie warstwa po warstwie, aż w końcu znalazłem w środku to. — Uniósł pokrywę puszki i wyjął płaską, czarną kasetę MR. Jakby nie była niczym szczególnym, podał ją Stephenowi. — Ma pan rację, długo nie wiedziałem, co to jest. Uznałem ten materiał za nieznany mi kamień półszlachetny, a ponieważ wygrawerowano na nim łacińskie litery, myślałem, że może to jakaś rzymska ozdoba.
Przed trzema tygodniami, w magazynie Video World Dispatcher, Stephen pierwszy raz miał w ręce kasetę MR. Ta tutaj wyglądała dokładnie tak samo: płaski, kwadratowy przedmiot z czarnego tworzywa, ciążący w dłoni, w środku nic nie stukało jak w zwykłej kasecie wideo. Po jednej stronie były tajemnicze dziurki i prostokątne szpary, lecz na całej powierzchni nie było na niej widocznego otworu. Właściwe medium zapisu, specjalnie przetworzona krzemowa płytka, była niedostępna z zewnątrz. Kaseta było mocno odrapana, a z boku, tam, gdzie wytłoczono napis „SONY”, kawałek odłamał się i ktoś pieczołowicie przykleił go na właściwym miejscu taśmą klejącą. Nie wyglądała naturalnie na fabrycznie nową, lecz równie trudno było uwierzyć, że ma dwa tysiące lat.
Obracał ją niezdecydowanie w palcach. Tak, teraz, gdy wszystko wskazywało na to, że poszukiwania dobiegły końca, poczuł w sobie osobliwą pustkę. A więc to było to, czego tak gorliwie szukali. Lub w każdym razie coś podobnego. Teraz, kiedy trzymał to w dłoniach, stało się dziwnie bezwartościowe. Jakby chodziło tylko o to, by szukać, nie o to, by znaleźć.
— Muszę się panom jeszcze do czegoś przyznać — profesor przerwał jego zamyślenie. — To dotyczy mojej umiejętności zdobywania sponsorów wykopalisk, wzbudzającej nadzwyczaj głośne plotki, a jeszcze większą zawiść.
Stephen podniósł wzrok. Pozwolił, by Eisenhardt wyjął mu z dłoni kasetę.
— Moje doświadczenia z przemysłu były wprawdzie często bardzo przydatne, a kto kiedyś musiał nadzorować dwieście tkaczek i prządek, dla tego organizacja wykopalisk to naprawdę pestka — mówił dalej Wlford-Smith. — Lecz to wszystko nie miało decydującego znaczenia, a przynajmniej nie zawsze. Rzeczą, do jakiej odwoływałem się w krytycznych sytuacjach, był fragment odłamany z przodu kasety.
— Słucham? — spytał zaskoczony Eisenhardt.
— Wcale nie miałem tak wielu sponsorów, jak się zwykle mniema. Miałem bardzo wytrwałych, szczodrych sponsorów — przede wszystkim Uniwersytet Barnford, później, po szeregu krótszych epizodów, Johna Kauna. Pokazałem mu ten odłamek i zapewniłem go solennie, że znalazłem go w 1947 w Palestynie i że zbudowałem na nim potem tę teorię, którą dziś wszyscy dobrze znamy.
Читать дальше