– Mimi powiedział, że chcesz ze mną porozmawiać.
– Potem, potem – zbyła go Franca. – Jesteś głodny?
– Pewnie.
– Chcesz najpierw trochę pszennego chleba? Wyjęłam z pieca niecałą godzinę temu. Mam podać?
Nie czekając na odpowiedź, ukroiła dwie grube pajdy, polała oliwą, posypała solą, pieprzem i owczym serem, położyła jedną na drugą i podała Montalbanowi.
Komisarz wyszedł przed dom, usiadł na ławce przy drzwiach i po pierwszym kęsie poczuł się młodszy o czterdzieści lat. Znów stał się dzieckiem: właśnie takim chlebem karmiła go babcia.
Chleb jak ten należy jeść, grzejąc się w słońcu, nie myśląc o niczym, w zgodzie z ciałem, z ziemią, z zapachem trawy. Po dłuższej chwili usłyszał gwar i zobaczył trzech chłopców, którzy nadbiegali, ścigając się, popychając i podcinając sobie nogi: dziewięcioletniego Giuseppe, jego brata Domenica, który dostał to imię na cześć wuja Mimi, wreszcie samego Francois.
Komisarz spojrzał na niego zdumiony: był najwyższy i najbardziej ruchliwy z całej trójki i wyraźnie miał największą ochotę do wygłupów. Do diabła, jak on się zmienił! I to przez te dwa miesiące, odkąd po raz ostatni go widział.
Wybiegł mu naprzeciw z otwartymi ramionami. Francois rozpoznał go i przystanął, tymczasem jego koledzy popędzili prosto do domu. Montalbano ukucnął, wciąż rozkładając ramiona.
– Cześć, Francois.
Chłopak ruszył, ominął go łukiem.
– Cześć – powiedział.
Komisarz zobaczył, jak znika we wnętrzu domu. Co się z nim działo? Dlaczego w oczach małego nie dostrzegł żadnej radości? Wytłumaczył sobie, że to zwykły dziecięcy gniew. Że Francois po prostu poczuł się zapomniany.
U szczytu stołu, po przeciwległych stronach, zasiedli komisarz i Aldo Gagliardo, mąż Franki, człowiek małomówny i mocno zbudowany. Po jego prawej stronie zajęli miejsca Franca i kolejno trzej chłopcy. Francois siedział najdalej od niego, tuż przy Aldzie. Po lewej Montalbano miał trzech dwudziestolatków: Maria, Giacoma i Ernsta. Pierwsi dwaj byli studentami, którzy dorabiali sobie, pracując na polu. Trzeci, Niemiec, był tu przejazdem, ale powiedział Montalbanowi, że zamierza pozostać na kolejne trzy miesiące. Obiad – makaron z sosem kiełbasianym i kiełbasa z rusztu na drugie – trwał krótko. Aldo i jego trzej pomocnicy spieszyli się, by wrócić do pracy. Rzucili się na ciastka, które komisarz przywiózł z Vigaty, lecz zaraz potem, kiedy tylko Aldo skinął na nich głową, wstali i wyszli z domu.
– Zrobię ci drugą kawę – powiedziała Franca.
Montalbano był niespokojny. Zauważył, że przed wyjściem Aldo rzucił żonie porozumiewawcze spojrzenie.
Franca podała kawę i usiadła przed komisarzem.
– To poważna sprawa – uprzedziła.
I w tej chwili wszedł Francois, ze zdecydowanym wyrazem twarzy, z dłońmi zaciśniętymi w piąstki i lekko uniesionymi do bioder. Stanął przez Montalbanem, spojrzał na niego twardo i powiedział drżącym głosem:
– Nie zabierzesz mnie od moich braci.
Odwrócił się na pięcie i uciekł.
Komisarz poczuł się, jakby dostał między oczy. Zaschło mu w ustach. Zupełnie zaskoczony, wypowiedział pierwszą głupotę, jaka mu przyszła do głowy.
– Jak ładnie nauczył się mówić!
– Chłopiec powiedział to, co i ja ci chciałam powiedzieć – zaczęła Franca. – I pamiętaj, że oboje z Aldem przez cały czas mówiliśmy mu o Livii i o tobie, o tym, jak będzie mu z wami dobrze, jak bardzo go kochacie i że zawsze będziecie go kochać. I nic. Nagle, jakiś miesiąc temu, w nocy, zaczęło go to dręczyć. Spałam, poczułam, że ktoś dotyka mi ramienia. To był on. „Źle się czujesz?” „Nie”. „To co się stało?” „Boję się”. „Czego się boisz?” „Że Salvo po mnie przyjedzie”. Co pewien czas, podczas zabawy czy obiadu, ta myśl go nachodzi i wtedy staje się smutny, a nawet zły.
Franca rozgadała się na dobre, ale Montalbano już jej nie słyszał. Zatopił się we wspomnieniach z czasów, kiedy miał tyle samo lat co Francois, a nawet o rok mniej. Babcia walczyła ze śmiercią, matka była ciężko chora (on sam zrozumiał to wszystko dopiero po latach), więc ojciec, chcąc mu zapewnić lepszą opiekę, zawiózł go do domu jednej z sióstr, Carmeli, której mąż, Pippo Sciortino, był właścicielem okropnie zabałaganionego bazaru, a przy tym człowiekiem łagodnym i uprzejmym. Nie mieli dzieci. Po jakimś czasie ojciec przyjechał po niego, w czarnym krawacie i z szeroką, również czarną wstęgą na lewym ramieniu – pamiętał to doskonale. Ale on nie chciał wracać. „Nie jadę z tobą. Zostanę z Pippem i Carmelą. Nazywam się Sciortino”. Wciąż miał przed oczami smutną twarz ojca i zmieszane twarze Pippa i Carmeli.
– …bo dzieci to nie pudełka, które można przekładać z miejsca na miejsce – zakończyła swój wywód Franca.
Postanowił wrócić łatwiejszą drogą i około dziewiątej był już w Vigacie. Miał ochotę odwiedzić Mimi Augella.
– Wyglądasz już lepiej.
– Udało mi się dziś zdrzemnąć po obiedzie. Nie poszło ci z Francą, prawda? Dzwoniła do mnie zmartwiona.
– To naprawdę bardzo mądra kobieta.
– O czym chciała z tobą rozmawiać?
– O Francois. Jest problem.
– Chłopiec się do nich przywiązał?
– Skąd wiesz? Mówiła ci o tym?
– Ze mną o tym nie rozmawiała, ale nietrudno się chyba domyślić, prawda? Wiedziałem, że to się tak skończy.
Montalbano spochmurniał.
– Rozumiem, że to cię martwi – powiedział Mimi – ale skąd wiesz, czy to nie wyjdzie wam na dobre?
– Chyba Francois?
– Również. Ale przede wszystkim tobie, Salvo. Ty nie jesteś stworzony na ojca, nawet na przybranego.
Kiedy tylko przejechał most, zobaczył zapalone światła w domu Anny. Skręcił na pobocze i wysiadł.
– Kto tam?
– Salvo.
Anna otworzyła drzwi i wprowadziła go do jadalni. Oglądała film, ale natychmiast wyłączyła telewizor.
– Nalać ci whisky?
– Tak, bez lodu.
– Martwisz się?
– Trochę.
– Niełatwo ci to strawić?
– No nie.
Zastanowił się nad tym, co przed chwilą powiedziała Anna: „niełatwo strawić”. Skąd ona mogła wiedzieć o Francois?
– Ale, przepraszam, skąd ty o tym wiesz, Anno?
– Mówili o tym w telewizji, o ósmej.
O co jej chodzi?
– W jakiej telewizji?
– W Televigacie. Powiedzieli, że kwestor powierzył sprawę morderstwa Micheli Licalzi szefowi oddziałów specjalnych.
Montalbanowi zachciało się śmiać.
– A co mnie to może obchodzić?! Myślałem zupełnie o czym innym!
– A więc powiedz, co cię tak smuci?
– Coś innego, wybacz.
– Czy widziałeś się z mężem Micheli?
– Tak, wczoraj po południu.
– Opowiedział ci o swoim białym małżeństwie?
– Wiedziałaś o tym?
– Tak, Michela mi mówiła. Była z nim bardzo związana, ale w jej sytuacji romans nie mógł uchodzić za zdradę. Doktor zresztą wiedział o wszystkim.
W drugim pokoju zadzwonił telefon. Anna poszła odebrać i wróciła podenerwowana.
– Dzwoniła znajoma. Podobno pół godziny temu szef oddziałów specjalnych pojechał do inżyniera Di Blasi i zabrał go do kwestury w Montelusie. Czego od niego chcą?
– To proste: chcą wiedzieć, gdzie jest Maurizio.
– A więc już go podejrzewają!
– To oczywiste, Anno. A Ernesto Panzacchi, szef oddziałów specjalnych, kieruje się wyłącznie tym, co jest absolutnie oczywiste. Cóż, dziękuję za whisky, dobranoc.
– Jak to, już idziesz?
– Przepraszam, ale jestem zmęczony. Zobaczymy się jutro.
Читать дальше