– W każdym razie dzięki – komisarz położył rękę na ramieniu rozmówcy. – Na mnie czas.
– Zajrzyj do wojewódzkiego archiwum – poradził jeszcze emeryt – tam powinny się jeszcze walać akta tych spraw. Na pewno przetrwały wszystkie zakręty historii, bo to nie było w końcu nic takiego, żeby usuwać albo palić.
– Dzięki.
Bednarz zamarł nad drugim piwem, po swojemu zapatrzył się w przestrzeń. Po kilku minutach z zamyślenia wyrwało go pytanie.
– Można się przysiąść?
Stał przed nim niepozorny osobnik, uśmiechając się niepewnie.
– To wolny kraj. Podobno. Ale też i wolnych stolików mamy tu dostatek. Nie widzę powodu, żebyśmy się gnietli przy jednym.
– A ja widzę – człowiek usiadł, nie pytając już o pozwolenie. Rzucił na stół otwartą legitymację – Porucznik Dariusz Wilicki. Chciałem zadać kilka pytań.
Emeryt uważnie obejrzał dokument, nie śpiesząc się przeczytał wszystkie dane.
– Słucham, panie poruczniku! – zdawało się, że za chwilę wstanie, stuknie obcasami i przybije palcami do daszka nieistniejącej czapki.
– Nie tak głośno! – syknął niepozorny. – Nie muszą wszyscy wiedzieć!
– Dobra, niech pan pyta.
– O czym rozmawiał pan z komisarzem Wrońskim.
Stary ściągnął wargi, spojrzał prosto w oczy rozmówcy. Milczał bardzo długo, aż porucznik zaczął się niespokojnie kręcić.
– Czekam! – warknął wreszcie,
– Spieprzaj – odparł tym samym tonem Bednarz. – Gówno cię to obchodzi.
– Przypominam – niepozorny opanował się już, mówił znów spokojnie i uprzejmie – że jest pan zobowiązany do wszelkiej pomocy jakiej zażądam.
Emeryt prychnął pogardliwie, upił piwa, odstawił je zaraz. W takim towarzystwie nawet ulubiony napój nie smakuje.
– Mam to w dupie. Jestem dawno poza nawiasem policyjnej roboty. Dla mnie to już vorbei, jak mawiają Niemcy.
– Vorbei to może być dla pana gdyby przyszła mobilizacja. Ale współpraca ze mną jest obywatelskim obowiązkiem.
– Dobra, powiedziałeś swoje, szczeniaku, a teraz won. Przeszkadzasz mi.
– W czym?
– W rozmyślaniu jak to dobrze, że nie muszę dać ci w mordę, żebyś sobie poszedł.
– Stanowczo żądam…
– A żądaj sobie ile chcesz i czego chcesz. Tyle że niekoniecznie ode mnie. Pozwól, że zacytuję jednego z naszych polityków. Spieprzaj, dziadu. Koniec rozmowy. Niczego ode mnie nie usłyszysz! Jeszcze chwila, a wyleję ci na łeb to piwo, chociaż byłoby bardzo szkoda.
– Ostrzegam, że taka postawa może spowodować przykre konsekwencje!
– A co mi zrobisz? Każesz aresztować? – z satysfakcją patrzył na poczerwieniałe oblicze porucznika. – To byłaby nawet jakaś odmiana w moim monotonnym życiu. Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz. Idź swoją drogą, najlepiej do waszej ściśle utajnionej piaskownicy. Jeśli to w ogóle jest piaskownica, a nie dół z gnojówką. Chcesz wiedzieć, o czym rozmawiałem z Wrońskim? O tym, jak słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę. Po łacinie to chyba brzmi Dulce et decorum est pro patria mori . Możesz to napisać w raporcie. A teraz żegnaj, kochasiu.
* * *
Napawał się ciszą panującą w domu. Magda jeszcze w pracy, Patryk robi lekcje.
Takie chwile spokoju sprzyjają rozmyślaniom. Wolałby jednak, żeby myśli były bardziej przyjemne. Sprawa zastrzelonego pewnie będzie się ciągnęła jeszcze długo. Raport balistyczny więcej zagmatwał niż wyjaśnił. Śrut niewątpliwie pochodził z pocisku używanego w shotgunach, „pompkach”, znanych głównie z amerykańskich filmów. A na dodatek dowiedział się czegoś, co zupełnie wprawiło go w osłupienie. Tego nie znalazł w dokumentach autopsji.
Strzały ze śrutu strzałami ze śrutu. Ale nieboszczyk oberwał jeszcze z pistoletu. Kaliber dziewięć, amunicja rozpryskowa. Nie było widać rany w krwawej masie, ale technicy dostali do analizy odłamki pocisku.
Czyli należy ostatecznie wykluczyć porachunki rodzimych, oleśnickich bandytów, bo ta metoda do nich nie pasuje. To zresztą było jasne od dawna.
Dla Wrońskiego zmasakrowana twarz nieboszczyka była najlepszym dowodem, że sprawa musi się łączyć z niezidentyfikowanymi zwłokami. Przecież odcisków palców zastrzelonego też nie ma w policyjnych zbiorach, na kartę dentystyczną nie ma co liczyć, zważywszy na opłakany stan zębów ofiary. I, co najważniejsze, on też nie trafił do bazy danych, rzekomo zhakowanej przez jakichś małolatów.
Czyżby Ramiszewski zamierzał mu wtedy powiedzieć o tym dodatkowym postrzale, który, pewnie z polecenia kogoś z góry, pominął w protokole? A może o czymś jeszcze?
Podszedł o okna. Z roztargnieniem, odruchowo zlustrował rządsamochodów na blokowym parkingu.
Zaraz.
A co to za wóz? Czarne audi, nowiutkie. Kogo z sąsiadów stać na podobny luksus? Przyciemniane szyby, ale pod światło, padające teraz z tyłu, widać sylwetki za kierownicą i na fotelu pasażera.
Zaklął.
Coś cholernie znajome wydają się te sylwetki! Ale może to wina tych bajeranckich szyb. Trzeba by się upewnić. Po chwili schodził na dół z pustym koszem na śmieci. Idąc do śmietnika musi przejść obok tego wozu.
Niespiesznie wyszedł przed blok, odetchnął, ziewnął lekko, a potem ruszył przed siebie. Teraz jednak nie było zupełnie widać ludzi wewnątrz auta. To tylko gry cienia zachodzącego słońca pozwoliły przedtem zajrzeć do wnętrza.
Czarne powierzchnie samochodowych okien zdawały się martwe igroźne zarazem.
– Czekajcie – mruknął. – Już ja was sobie obejrzę.
Wrócił do domu.
– Patryk – zawołał – daj no swoje farbki plakatowe! Białą i żółtą najlepiej!
– A po co ci, tato?
– Chcę zrobić znajomym kawał. Pomożesz mi?
Tego chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Kwadrans później obserwował syna jak idzie przez podwórze, skręca za sąsiedni budynek i znika z oczu. Wiedział, że teraz mały zatrzymał się i wyjął z reklamówki foliową torebkę. Potem zobaczył zataczający łuk przedmiot.
Patryk od zawsze miał niezły rzut i celne oko. Na nieskazitelnie czarnej masce i bocznej szybie wykwitł piękny, biało żółty kleks. Dusząc się ze śmiechu, Wroński patrzył na wymachującego rękami człowieka, który wyskoczył z samochodu. Za moment otworzyły się drzwi kierowcy i wysiadł drugi.
Radość Michała skończyła się równie szybko, jak zaczęła. Z czego się cieszysz, idioto? Flip i Flap nie odstępują cię Już nawet na krok.
Po chwili skrzypnęły drzwi mieszkania. Patryk z szerokim uśmiechem zajrzał do pokoju. Musiał wleźć do budynku przez piwniczne okienko. A tyle razy mu się mówiło, żeby tego nie robił! Teraz jednak Wroński nie zamierzał zwracać synowi uwagi.
– Udało się, tato?
– Świetnie, synku. Tylko nie mów mamie. Niech to będzie nasza wspólna tajemnica. Kobieta tego nie zrozumie.
– Jasne, tato – mały podniósł dwa palce jak do przysięgi.
– To przybij piątkę i idź dalej robić lekcje.
Został sam z ponurymi myślami. Tych dwóch niuńków z wewnętrznego, cięty na niego komendant i superwizor z województwa, który jak na razie w pracy bardziej przeszkadza niż pomaga.
Trupy w Oleśnicy, zabójstwo Ramiszewskiego i dziewczyny. To wszystko jakoś się wiąże. Tylko jak? W jaki sposób znaleźć nić łączącą te sprawy. Na dobitkę rosyjski podsłuch i nielojalność kolegi. A właśnie, nawet mu niczego nie wyjaśnił.
Wystukał numer w telefonie.
– Cześć, Jurek, to ja. Wiem, że jesteś już w domu i nie chce ci się ze mną gadać, nie cytuj mi tekstów Lindy, z łaski swojej. Chciałem cię tylko przeprosić za podejrzenie, że opowiadałeś nadpolicjantowi o naszych rozmowach. Wiem, że trochę późno, ale jakoś się nie złożyło. Do jutra – Odłożył słuchawkę i dodał – Ale miałeś wtedy rację i tak ci się po mordzie należało.
Читать дальше