– Też coś – prychnął Filip. – Tak zasrać taki ładny obiekt! Az zewnątrz to już wygląda, jakby przetoczyła się przez Oleśnicę wojna. Czy nikt o to nie dba? Nie wstyd żeby perełka architektury tak się sypała?
– A pan co się tak przejmuje? Władze nie chcą dać pieniędzy na remont. Tak to pana boli?
Filip zmrużył oczy.
– Boli – syknął. – Nie wiesz, chłopcze, ale z wykształcenia jestem historykiem sztuki. A to cacko jest jednym z piękniejszych obiektów na Dolnym Śląsku. Mieszkasz tu od urodzenia, a zdajesz sobie chociaż sprawę, jaki to styl?
– Ja wiem? – Jerzy wydął wargi. – Renesans, barok czy inna cholera.
– Manieryzm, chłopcze – Filip był wyraźnie zgorszony. – Ten zamek jest zbudowany, a raczej rozbudowany, w stylu manierystycznym. Powinni tego uczyć w szkołach. Patrz. Na założeniu zwykłej średniowiecznej twierdzy piastowskiej, czescy Podiebradowie dokonali cudu. Przebudowy musiały trwać przynajmniej kilkadziesiąt lat, a pewnie i dłużej. Ale warto było. Z warownego kurnika uczynili piękny kompleks pałacowy. Te wszystkie przybudówki, wykończenia, rzeźby i płaskorzeźby. Spójrz na to – wskazał ścianę nad ich głowami. – Widzisz? Tam masz scenę walki. Ni to renesansową, ni antyczną, taki miszmasz, ale jakże urokliwy. W kilku postaciach opowiedziana cała historia. Miejscowa ludność mogła tutaj przychodzić, podziwiać kunszt artysty, chłonąć opowiedzianą przez niego historia To musiało kosztować. Ładny gest wielkiego pana w stronę poddanych.
– Dobrze już – Jerzy miał ochotę ziewnąć rozmówcy prosto w twarz – przekonał mnie pan. A teraz do rzeczy. Nie fatygował się pan tutaj osobiście, żeby wypytać mnie o Michała Wrońskiego. To byłoby śmieszne.
Mówił coraz wolniej, a po chwili zamilkł, zmrożony spojrzeniem Filipa.
– To ja decyduję, co jest ważne, a co śmieszne. W moim fachu nie ma rzeczy nieistotnych. Słucham.
– Ja naprawdę niewiele wiem – Jerzy rozłożył ręce. – Michał jest nieufny, a odkąd znalazł podsłuch, nie mówi mi kompletnie nic. Nie ufa chyba już nikomu.
– Podsłuch? – Filip drgnął. – Co to znaczy?
– Ktoś założył nam w pokoju pluskwę. Myślałem, że to może robota pana ludzi.
– Do diabła, robi się gęsto – mruknął do siebie Filip, a głośniej dodał: – To nie moja robota! Nie przyszło mi do głowy podsłuchiwać, skoro mamy ciebie. Ale kiepsko się spisujesz.
– Może dlatego, że kiepsko płacicie. Wiedziałem, że oszczędność leży w niemieckiej naturze, ale żeby we francuskiej?
– Zamknij się – warknął Filip. – Za dużo klepiesz jęzorem. Przy następnym spotkaniu masz być lepiej poinformowany co do poczynań kumpla. Rozumiemy się? A na pojutrze przygotujesz pełny raport na jego temat. Wszystko, co wiesz.
Jerzy kiwnął głową.
– A o co chodzi właściwie? Czemu on jest taki ważny?
– Nie twoja sprawa. I nie Wroński jest ważny, ale informacje, które może posiadać. Nie zadawaj za dużo pytań. A teraz idź. Sam zapłaczę nad ruiną w jaką popada wasz zamek.
Jerzy odwrócił się.
– Jeszcze jedno – rzucił za nim Filip.
– Słucham?
– Nie pij tyle. Zbyt łatwo o niedyskrecję, kiedy człowiek zanadto nasączy się alkoholem.
Jerzy nie odpowiedział. Odszedł, a jego rozmówca jeszcze kilka minut kontemplował sgrafitto przedstawiające scenę batalistyczną.
* * *
Dywanik u szefa wszedł już chyba do codziennego rytuału. Znów patrzył na rozwalonego za biurkiem komendanta.
– No to opowiadaj – stary uśmiechnął się szeroko.
– O czym?
– Po co cię wczoraj wezwali do Wrocławia? Wiem, że zamordowano Ramiszewskiego, ale co ty masz do tego?
– A co by chciał pan usłyszeć?
– Prawdę, komisarzu, całą prawdę. Jako twój przełożony powinienem to wiedzieć.
– Niech pan zapyta Balińskiego. Jecie sobie z dzióbków, powinien chyba puścić farbę.
Widać było, że trafił w czuły punkt.
– Ty się nie wymądrzaj tylko gadaj!
– A po co panu ta informacja?
– Gówno ci do tego. Jesteś moim podwładnym. Rozkazuję ci mówić.
– Podwładnym tak, ale to nie znaczy niewolnikiem, komendancie. Ta różnica chyba się panu czasem odrobinę zaciera.
– Nie pyskuj, bo wre… wreszcie zamknę ten twój niewyparzony dziób! Jako policjant nie pracujesz przy tokar… tokarce, ale pełnisz służbę! A to nakłada pewne obowiązki i wymusza posłuszeństwo.
– Zapewne. Ale wymusza też tajemnicę służbową! A ta zakazuje mi rozmawiać na temat zabójstwa doktora.
– Prze… przede wszystkim podlegasz mnie!
– Przede wszystkim podlegam własnemu sumieniu, a potem dopiero jakiemuś oficerowi, choćby najwyższemu rangą.
Komendant dyszał przez chwilę. Uspokajał się powoli.
– On ci zabronił mówić? Nasz nadzorca?
– Nasz? Myślałem, że to mój osobisty stróż.
– Daj spokój – stary machnął ręką. – Mówiłem przecież. Potrzebny mi jak… Nawet nie wiem, jakie ma zadanie.
Michałowi nagle uczyniło się żal komendanta. Biedny pierdziel. Coś się dzieje, a on najwyraźniej nie wie dokładnie – co gorzej – wygląda, że w przybliżeniu też się nie orientuje. A przecież przyzwyczajony był wiedzieć wszystko. Pewnie oddałby duszę diabłu, żeby chociaż liznąć tajemnicy po wierzchu.
– Nic panu nie powiem – powiedział cicho Wroński.
Stary spojrzał bystro. Nie zobaczył na twarzy podwładnego zwyczajnego irytującego uśmieszku. Michał był zupełnie poważny.
– Dobrze pan wie, że nie mogę.
Stary kiwnął głową, gestem odprawił komisarza. Od niego nic się nie wydobędzie prośbą ani groźbą, jeśli jest przekonany o swojej racji. Trzeba było do tego zastrzelonego przydzielić jednak Jerzego. Albo jeszcze lepiej Mira.
A myślał, że zrobi tym krzywdę Michałowi.
– Zaraz – zawrócił go w drzwiach – a jak postępy w twoim dochodzeniu?
– A jakie mają być, jeżeli nie mam czasu się tym zajmować? Nawet nie wiem, czy przyszły analizy balistyczne.
– Przyszły. Ale nie czytałem, nie mam czasu. Marta zaniosła je do ciebie. Zajmij się wreszcie tą sprawą! To rozkaz!
* * *
Jerzy siedział za swoim biurkiem udając, że jest bez reszty pogrążony w papierkowej robocie.
Nos miał jeszcze mocno spuchnięty, na rozciętej wardze dwa szwy. I zasiniony lewy oczodół. Michał jakoś nie mógł sobie przypomnieć, żeby uderzył go w to miejsce. Był pewien, że tam akurat nie trafił. Ale diabli wiedzą. Może gdzieś zawadził przy upadku.
Przerzucił teczkę z raportem balistycznym. Za chwilę do niego wróci, ale jest pilniejsza sprawa. Włączył komputer i wszedł w pocztę.
Trzy nowe wiadomości.
Jedna z banku, druga o jakiejś niesamowitej pornograficznej stronie internetowej i trzecia z wrocławskiego sklepu ze sprzętem elektronicznym. Nazwa „sprzęt elektroniczny” mogła być myląca, a na pewno stanowiła pewne nadużycie. Ktoś, kto by chciał konfigurować komputer raczej nie miałby tam czego szukać. Właściciel zajmował się bowiem przede wszystkim zaopatrywaniem w różne gadżety prywatnych detektywów. Kamery, minikamery, wszelakie podsłuchy, mikrofony kierunkowe i podobne urządzenia.
Najśmieszniejsze zaś, że sklep prowadził były esbek, który przeszedł weryfikację po osiemdziesiątym dziewiątym i pracował przez kilka lat w jednym wydziale z Michałem. W sumie sympatyczny gość, ale irytował Wrońskiego ciągłym gadaniem, jak to za komuny bywało lepiej. A potem poszedł na zasłużoną emeryturę i zajął się robieniem biznesów. Michał był pewien, że Rogalski równie ochoczo sprzedaje sprzęt detektywom i przestępcom.
Читать дальше