– W takim razie chodźmy.
Zaprowadził Wrońskiego do pomieszczenia, w którym stała przeglądarka i komputer.
– To moje własne stanowisko pracy – wyjaśnił. – Lepiej, żeby w sali nie widzieli, że potraktowałem pana szczególnie.
– Nudzi się panu, że chce mi pan do tego stopnia pomóc? – Michał nagle zdał sobie sprawę, jak zabrzmiały jego słowa, przywołał więc na twarz najbardziej uroczy uśmiech, na jaki go było stać – Nie przypuszczam, bo macie tu sporo roboty.
– Nie, nie nudzę się – odparł mężczyzna pobłażliwym tonem. – Ale nie wyglądami pan na mola książkowego, policyjnego naukowca, ale zwykłego komisarza prowadzącego jakąś sprawę. A to u nas rzadkość. Zwykli funkcjonariusze z powiatowych komend niezmiernie rzadko korzystają z zasobów archiwum. A szkoda. Właściwie każda sprawa ma swój odpowiednik w przeszłości, bo nawet ludzka podłość i pomysłowość w popełnianiu przestępstw ma swoje granice. Tyle tylko, że z archiwów trzeba umieć korzystać. Widział pan tamtego oficera w czytelni? To stary wyjadacz. Pisze którąś z kolei pracę, a za każdym razem nacina się na nowe procedury i osiada na mieliźnie. Przynajmniej na jakiś czas. A z drugiej strony miał pan takiego niepozornego człowieczka. Zwrócił pan na niego uwagę? Nie? Właśnie. Cichy, nieduży, trudno go w ogóle zauważyć. Ten z kolei przyszedł niedługo po panu, wziął jakiś materiał i czyta go, chociaż naprawdę nie ma tam nic interesującego poza kilkoma zdjęciami. Może też chce napisać pracę naukową, ale wygląda na takiego, który nigdy niczego wartościowego nie stworzy.
Wroński kiwał głową. Ależ gaduła z tego gościa!
– Może przejdźmy dorzeczy?
– Ach, prawda! Ma pan szczęście, że trafił na mnie. Lata pięćdziesiąte to mój konik. Pisałem doktorat na temat pracy grupy dochodzeniowej z komendy w Oławie. Ale przy okazji przestudiowałem chyba wszystko, co było w archiwum. Niech pan powie, o co dokładnie chodzi, może będzie szybciej.
– Dokładnie nie wiem, jak to zostało zakwalifikowane, ale podobno w latach pięćdziesiątych w Oleśnicy miała miejsce seria tajemniczych zgonów, zapewne nigdy niewyjaśnionych.
Mentor Michała zmarszczył brwi, szukając w pamięci.
– Takhh. – mruknął. – Coś tam było, o ile nie zlewają mi się informacje. Ale chyba nawet nie wdrożono żadnego śledztwa. Zaraz.
Usiadł do komputera, palce zatańczyły na klawiaturze.
Michał patrzył z podziwem i zazdrością. Gdyby on miał taką technikę pisania, nie zalegałby z raportami i pozostałą papierkową robotą.
Tymczasem archiwista wywołał jakąś listę, zaczął ją przeglądać, pomagając sobie palcem. Musiał to robić bardzo często, bo ekran był straszliwie wypalcowany.
– O, chyba mam! Numer R dwadzieścia siedem łamane przez pięćdziesiąt siedem. Tak myślałem. Czasy tuż po odwilży. Zaraz znajdziemy odpowiednie mikrofilmy.
Wyszedł, mrucząc coś do siebie. Wroński zapatrzył się w listę na komputerze.
Dopiero w tej chwili dotarło do niego, ile miał szczęścia, że trafił akurat na tego człowieka. Sam pewnie by szukał samych tylko śladów spraw kilka dni. A jak znał siebie, porzuciłby pracę po paru godzinach. Zawsze go szlag trafiał przy podobnych wyzwaniach.
Archiwista wrócił z czarnym pudełkiem. Wyjął ze środka kilka zwojów mikroskopijnej taśmy fotograficznej, załadował do przeglądarki.
– Proszę – odsunął się, robiąc miejsce przed ekranem komisarzowi.
Michał usiadł na krześle obok.
– Poradzi pan sobie dalej, prawda? Ja muszę wracać do swoich zajęć.
– Dziękuję – Michał spojrzał z niekłamaną wdzięcznością. – Bardzo panu dziękuję.
A potem zagłębił się w dokumentach. Czytał stare protokoły milicyjne z wprawą. Niewiele się zmieniło od tamtych czasów w sposobie ich zapisywania i prowadzenia teczek. Komputeryzacja komputeryzacją, a pewnych rzeczy nie da się załatwić inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Bardziej niż rzędy liter widział kryjących się za nimi ludzi. Funkcjonariuszy mozolnie zbierających dowody, mocujących się z tajemniczą materią.
Znajdowano zwłoki. W podobnych miejscach, jak prawie pół wieku później. Ciała ludzi nieznanych, niemożliwe do zidentyfikowania, szczególnie biorąc pod uwagę ówczesną technikę.
W dokumentacji była mowa o pięciu trupach. W tamtych czasach było to całkiem sporo. Przecież władza trzymała rękę na pulsie, wiedziała, a w każdym razie usiłowała wiedzieć o każdym ruchu obywateli. Koszmar kontrolowany. Ale tym razem najwyraźniej nie można było znaleźć tropu. Pięć ciał i pięć zagadek. Zagadek nigdy nie wyjaśnionych. Nie wyjaśnionych? A może po prostu zbyt ważnych, żeby je pozwolić rozwiązywać zwykłym funkcjonariuszom? Przeglądał raporty i odkrywał za każdym zdezorientowanego, zagubionego w gąszczu domysłów człowieka. Jakiś porucznik, jego odpowiednik, usiłuje ustalić, kim jest tajemniczy denat.
Przeczucia okazały się słuszne. Rozwiązania nie było, przynajmniej nie tutaj. Teczki z dochodzeniami kończyły się w przedziwny sposób. Po raz pierwszy zobaczył coś podobnego.
Podłużna pieczęć delegatury Służby Bezpieczeństwa we Wrocławiu i niewyraźny podpis, ten sam na każdym dokumencie. Ale nie to było najdziwniejsze. Bezpieka mogła kontrolować poczynania podrzędnych milicjantów tak, jak jego sprawdzał Baliński i wewnętrzni. Świadczy to tylko o wyjątkowości sprawy.
Jednak w prawym dolnym rogu maleńkimi literami wypisany był rząd liter i cyfr. Kilka znaków łamania między nimi i jeszcze jeden podpis. Co to może być? Procedury nie przewidują i z pewnością nie przewidywały takich dopisków.
Za to zupełnie brak informacji o sposobie zakończenia spraw! Jakby dokumentacja nie była kompletna. Brakowało bardzo istotnej części. Owszem, są notatki i protokoły z oględzin miejsc znalezienia zwłok, jakieś nieśmiałe wnioski, ale gdzie zeznania świadków? Nawet jeśli ludzie nic nie widzieli, przeprowadza się rozpytania i przesłuchania.
Gdzie raporty z obdukcji i sekcji zwłok? Gdzie wreszcie zdjęcia? Przecież ekipa techniczna musiała je robić. Gdzie formularze przekazania do bazy danych o osobach zaginionych?
– Proszę pana – zawołał półgłosem. – Może mi pan pomóc?
– Jasne – mężczyzna wstał od komputera. – Co się stało?
– Ta dokumentacja jest niekompletna. A na aktach są jakieś dopiski. Może pan wie, oc o w tym chodzi?
Archiwista przyglądał się chwilę rzędom literek i numerków. Cmoknął, wyraźnie zmartwiony.
– Zaraz. to może być… – wziął karteczkę, ołówek, przepisał symbole z wyświetlanego dokumentu. – Jeśli się nie mylę, będzie ciężko zdobyć resztę materiałów.
W stukał w komputer przepisane znaczki.
Ekran zamigotał, przebiegły po nim rozmazujące się strony z wykresami, a potem pojawił się czerwony prostokąt z migającym miarowo białym kursorem.
– Jeśli ma pan uprawnienia do dostępu do ściśle tajnych akt, to możemy je sprowadzić z Warszawy. W przeciwnym razie nie będę mógl panu pomóc.
– Nie rozumiem. Przecież to wydarzenia sprzed prawie pięćdziesięciu lat! Dlaczego są utajnione?
Archiwista wzruszył ramionami. Wskazał kartkę z przepisanymi znakami.
– Reszta dokumentacji została przeniesiona do ściśle tajnych archiwów któregoś wydziału kontrwywiadu. To właśnie ich numery. Najpierw interesowała się tym wrocławska Służba Bezpieczeństwa, wydział drugi.
– Kontrwywiad – mruknął Michał.
– Zgadza się, kontrwywiad. Ale chyba rzecz ich przerastała, bo wszystkie te dochodzenia przejęła Warszawa. Od tamtej pory papiery są u nich. Tu mamy jedynie kopie, ale bez dalszego ciągu. Żeby otrzymać pełną dokumentację, musi być pan objęty klauzulą dostępu do akt tajnych. Żeby było śmieszniej, nawet gdyby pan posiadał uprawnienia, ja nie mogę tego załatwić. Musi pan się zwrócić do mojego kierownika, bo ja jestem za krótki. Przytakich sprawach ściśle tajnych spec-znaczenia on z kolei melduje wyżej i dostaje pozwolenie na ściągnięcie fotokopii albo oryginałów. Albo nie dostaje, bo różnie bywa.
Читать дальше