– W medycznej dokumentacji dotyczącej zwłok nie ma nawet słowa na ten temat. Same zawały i ataki serca. Oprócz skręcenia karku, bo to było widać na pierwszy rzut oka, ale z komentarzem, że to na skutek upadku.
– Ale i tak się pan domyślał, że trupy nie były ofiarami wypadków ani chorób. Dlatego ciekaw jestem, co pan o tym sądzi.
Wroński milczał dłuższą chwilę, zbierając myśli. Nadszedł czas, którego powinien oczekiwać od momentu pojawienia się superwizora z Wrocławia. Bezpośrednie pytania.
– Co ja o tym sądzę. – powtórzył powoli za Balińskim. – To muszą być działania zorganizowanej grupy przestępczej. A może raczej grup przestępczych, co najmniej dwóch. O coś chodzi, a skoro nie wiadomo o co, pewnie o pieniądze, jak zawsze – zamilkł, zastanawiając się nad sprawą, która w tej chwili przyszła mu na myśl.
Może tym zbyć inspektora? Uśpić jego czujność?
Baliński milczał, czekając cierpliwie.
– Oleśnica – podjął Michał – leży na szlaku narkotykowym. Przerzut wschód-zachód i północ-południe. Zawsze bywało tu gęsto, ale nie tak, jak teraz i raczej bez zabójstw. Handlarze narkotyków na ogół starają się nie rzucać w oczy. Jednak jeśli zaczęła się rozgrywka o wpływy, można się spodziewać nawet większej liczby ofiar.
– Ciekawe wnioski – mruknął z wyraźnym uznaniem Baliński. – Wydawał się bardzo zadowolony. – Coś jeszcze w tej sprawie?
– Owszem. Upewnia mnie w tym toku rozumowania właśnie pan, to znaczy pojawienie się przedstawiciela z Wrocławia. Myślę, że ma pan nawet nie tyle pilnować mnie, ile obserwować całą komendę. Doskonale wiecie, ilu przedstawicieli władzy, nie tylko policjantów, jest tutaj skorumpowanych przez dilerów. Trzeba trzymać rękę na pulsie, a najlepiej udawać przy tym głupiego.
– Brawo. Coś jeszcze?
– Jasne. Ci dwaj z wewnętrznego. Oni też powinni interesować się takimi sprawami. Nie rozumiem tylko, dlaczego śledzą akurat mnie.
– Ich myślenie chadza dziwnymi i pokrętnymi drogami – uśmiechnął się inspektor. – Przypuszczam, że uwzięli się na pana, bo dał im pan popalić. A ten numer z farbą na samochodzie. Nie liczyłbym, że dadzą sobie na wstrzymanie.
– O tym też pan wie?
– Ja wiem o wszystkim. A trop narkotykowy jest naprawdę bardzo interesujący. Niech pan spróbuje coś z tego wyciągnąć. Mnie idzie trudniej, bo jestem obcy, ale pan może popytać, powęszyć. Jest pan uczciwym gliną. A to oznacza, że gramy po tej samej stronie boiska. Mogę liczyć na współpracę?
– Jeśli chodzi o narkotyki, może pan. Oczywiście. Nienawidzę handlarzy. Dlatego nie dają mi tutaj takich spraw.
– Myśli pan, że chodzi o tamto pobicie? – Uśmiechnął się Baliński – Kiedy diler wylądował na chirurgii szczękowej? Swoją drogą ma pan niezłe pociągnięcie. Podobno załatwił mu pan pół szczęki. Jednym ciosem. Ale niezupełnie w tym rzecz, drogi komisarzu. Brutalność była tylko pretekstem. Ktoś po prostu nie życzy sobie, żeby narkotykami zajmował się ktoś cięty na ten proceder. I, powiem więcej, nie chodzi o komendanta. On jest poza podejrzeniem. Sygnał idzie z góry, z wyższej półki.
– Dlaczego mi pan to mówi? – Wroński zmrużył oczy – Czy to nie jest poufna informacja, o której nikt nie powinien wiedzieć?
– A czy właśnie nie prowadzimy poufnej rozmowy, o której także nikt nie powinien się dowiedzieć? Proszę iść tym tropem, bo wydaje się obiecujący. Mogę na pana liczyć?
– Oczywiście. Zbadam trop narkotykowy.
Archiwum komendy wojewódzkiej świeciło pustkami. Snuło się po nim zaledwie kilku ludzi z obsługi i paru interesantów. Wroński czekając na realizację zamówienia, z ciekawością przyglądał się podinspektorowi siedzącemu dwa stoliki dalej.
Mundur zdawał się prosto spod igły, w pasie ściśnięty szerokim rzemieniem jakby ten miał go za chwilę przeciąć na pół, plecy wyprostowane, czapka na blacie ułożona równiutko z białymi rękawiczkami. Wyglądał bardziej jak rzeźba niż człowiek. Takie pozy przyjmują bohaterowie dziewiętnastowiecznych obrazów o treści patriotycznej.
Spod zmarszczonych brwi śledził w skupieniu rzędy liter. Darmo szukać podobnych osobników w podrzędnych komendach. Ten musi być jedną z miejscowych szyszek. Ale żeby był aż tak sztywny? Nawet w Warszawie podczas wielkiej gali wyróżniałby się w tłumie funkcjonariuszy.
Właśnie takich ludzi należy się bać. Traktują śmiertelnie poważnie wszystko, co robią, nie mają do siebie za grosz dystansu. Wydaje im się, że cały świat czeka na ich potknięcie i są tym bardziej pomnikowi, im większe może grozić ośmieszenie. Każde słowo nie wydobywa się z ich ust, ale wypływa z dostojeństwem równym powolnemu marszowi królewskiego orszaku, wyważone i dogłębnie przemyślane.
O, właśnie.
Do oficera podszedł pracownik archiwum.
– Proszę pana – wycedził podinspektor, unosząc wysoko prawą brew.
Jakby był zmanierowanym angielskim arystokratą, pomyślał natychmiast Michał.
– Prosiłem wyraźnie o materiały dotyczące całej sprawy, a nie tylko wycinka, prowadzonego przez tutejszą placówkę.
Mówił głośno i dobitnie, najwyraźniej chcąc, aby wszyscy słyszeli.
– Przykro mi – rozłożył ręce archiwista. – Jeśli chce pan dodatkowo informacji z Katowic, musi pan cierpliwie czekać aż je sprowadzimy. Trzeba wypełnić odpowiedni rewers, wpisać numer sprawy i akt. Trochę to potrwa, chyba że chce pan się pofatygować do tamtejszego archiwum.
– Jeśli dochodzenie było zakończone we Wrocławiu, wszystkie materiały dotyczące go powinny się znajdować tutaj. Przecież to logiczne.
– Oczywiście, że logiczne. Ale sam pan wie, jaki bałagan panował w pewnym okresie w archiwach. Dobrze, że w ogóle jakoś się z tym pozbieraliśmy.
– Jednak uważam…
– Chce pan ten kwit czy nie? – przerwał mu pracownik – Bo od naszej rozmowy nic się nie naprawi i nie zmieni. Jest jak jest, nic na to nie poradzę.
– Niech pan da – oficer powiedział to równie dostojnie jak wszystko, choć widać było, że złość nim trzęsie.
Tak. Michał w duchu pokiwał głową. Mieć takiego szefa to lepiej już codziennie ocet pić. Mózg ma równie doskonale wyprany i wykrochmalony jak kołnierzyk. A zamiast szarych komórek gwiazdki i lampasy. Był taki wykładowca w Szczytnie. Nazywali go Pierdziosnek. Nie dlatego, żeby wykazywał ostre problemy gastryczne, ale prawie każdą wypowiedź poprzedzał skrzywieniem ust i dziwnym odgłosem wydętych warg. Szczególnie jeśli mówił „proszę państwa”. Czyli, w zasadzie, prykał na okrągło.
Owo „pr” w słowie ”proszę” wypowiadał właśnie w irytujący, a zarazem śmieszny sposób, nie używając dla artykulacji „r” języka, ale wypuszczając powietrze niczym dziecko naśladujące pyrkanie samochodu.
– Właściwie chce pan wszystkie akta z lat pięćdziesiątych? – rozmyślania przerwał mu młody chłopak, a właściwie chyba ponad trzydziestoletni mężczyzna o chłopięcym wyglądzie. – Bo to będzie cała góra materiałów. Województwo.
– Nie, nie, chodzi mi o akta z komendy w Oleśnicy.
– Trzeba było to uściślić – odparł pouczającym tonem archiwista. – A ze spraw, które pana najbardziej interesują?
– Wydziału kryminalnego, obyczajówki, przestępstw gospodarczych czy jeszcze inne.
– Rozumiem. Ale w takim razie proszę ze mną. Najszybciej będzie, jeśli przejrzymy to w bazie danych i na mikrofilmach. Chyba że upiera się pan przy papierach. Ale to dłużej potrwa.
– Niekoniecznie. Chcę się tylko ogólnie zorientować.
Читать дальше