– Usłyszałem ją kiedyś w jakiejś reklamie telewizyjnej.
Feely już miał zaśpiewać ponownie, jednak coś go powstrzymało. Robert sprawiał wrażenie rozkojarzonego i zakłopotanego, jakby nie bardzo pamiętał, co robi w tym miejscu i w tej chwili.
– Dobrze się czujesz? – zapytał go Feely.
Robert w milczeniu uniósł zabandażowaną rękę i przyłożył ją do policzka.
Dotarli niemal do Mad. River Reservoir, kiedy Robert zauważył boczną drogę i znak: Mad Falls, 2 mile. Mocno nacisnął na hamulec i chevrolet wpadł w poślizg. Auto zatrzymało się dopiero po chwili, z dwoma kołami nad samym brzegiem przydrożnego rowu.
Robert wycofał samochód, wyrzucając w powietrze fontanny śniegu spod kół.
– Mad Falls! Oto doskonałe miejsce. Właśnie w Mad Falls powinno wydarzyć się coś kataklizmowego!
Feely milczał. Od kilku chwil wmawiał sobie, że Robert jest zbyt zmęczony i zbyt otumaniony środkami przeciwbólowymi, żeby myśleć o strzelaniu do kogokolwiek. Lecz Robert gwałtownie ruszył i wjechał w boczną leśną drogę. Samochodem kilkakrotnie rzuciło tak mocno, że Feely boleśnie uderzył się w ramię.
– Mad Falls *. Nikt by tego lepiej nie wymyślił.
– A jeśli nikt tam nie mieszka?
– Potrzebujemy tylko jednego! Jedną szczęśliwą osobę na dzień!
Feely przez chwilę milczał, po czym się odezwał:
– A jeśli oni wszyscy są tam nieszczęśliwi w tym Mad Falls?
– Przestań dzielić włos na czworo, na miłość boską! Jeśli mieszkają w takiej okolicy, to muszą być szczęśliwi. Gdybyś ty tu mieszkał i był nieszczęśliwy, już dawno byś się powiesił!
Jechali przez ponad dziesięć minut, tymczasem chevrolet podskakiwał i ślizgał się na oblodzonej drodze. Od czasu do czasu ocierali się o jakiś krzak, a na przednią szybę spadała chmura śniegu z gałęzi wiszących nisko nad drogą. Feely’emu zaczęły dokuczać nudności. Nie pomagało mu nawet to, że Robert na maksimum nastawił ogrzewanie. W końcu jednak pojawił się przed nimi leśny prześwit i w niewielkiej odległości w dole ujrzeli zielony budynek farmy, że stodołą i całą kolekcją przybudówek. Z komina łagodnie snuł się dym. W domu paliły się światła.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział Robert. – Widzisz, wystarczy tylko poprosić, a dobry Bóg poda ci to, czego chcesz, na talerzu.
Odwrócił samochód i ustawił go po prawej stronie drogi w taki sposób, że przed widokiem z farmy osłaniały go zwisające gałęzie. Następnie wyłączył silnik i włożył czapkę.
– Co teraz robimy? – zapytał Feely.
– Czekamy.
– Jak długo?
– Chryste, Feely, będziemy czekać tak długo, aż nadarzy się okazja. Na tym właśnie polega robota snajpera. Niektórzy wyczekują nawet całymi dniami, zanim doczekają się okazji do oddania strzału.
– Rozumiem. Wszystko jasne.
Siedzieli w milczeniu i czekali. Robert bębnił palcami po kierownicy, od czasu do czasu unosząc chorą rękę i kręcąc nią na różne strony. Feely cicho gwizdał zasłyszaną w telewizji melodię:
– Lubimy przedmieścia, bo tu się fajnie mieszka…
– Do cholery, czy nie znasz innej melodii? – zapytał Robert ze zniecierpliwieniem.
– Znam. Na przykład Amor De Coca Juuentud. Mueren ya las ilusiones del ayer… que saci con lujurioso amor…
Twarz Roberta była zbolała, jakby dokuczał mu ząb.
– Lepiej już się zamknij. Cisza jest w tej sytuacji bardziej odpowiednia. Chyba nie słyszałeś, żeby snajperzy śpiewali sobie jakieś kawałki z reklam, co?
– Dobrze, będę cicho.
Minęło ponad pół godziny, zanim Feely odezwał się znowu:
– Muszę się wysikać.
– Nie możesz się powstrzymać? Zawodowi snajperzy nie opuszczają co chwilę stanowiska na szczanie.
– Nie, ale ja naprawdę muszę.
– Dobrze, idź już, tylko delikatnie zamykaj drzwiczki. I nie wypisuj szczynami swojego imienia na śniegu.
Lizzie wyszła z kuchni i zobaczyła, że jej ojciec siedzi przy stole i niezdarnie wciąga buty.
– Chyba nie masz zamiaru wyjść?
Thomas Carpenter popatrzył na nią i pokiwał głową.
– Muszę odśnieżyć podwórze, Lizzie. Chyba nie chcesz, żebyśmy do Bożego Narodzenia zostali kompletnie zasypani, co?
– Och, daj spokój, tato. Przecież całkowicie nas nie zasypie.
– Tak właśnie powiedziała twoja matka w ostatnie Boże Narodzenie, a potem nie mogliśmy się stąd wydostać aż do połowy stycznia.
– Dobrze, ale poczekaj przynajmniej, aż śnieg przestanie padać.
– Prognozy mówią, że będzie padało przez cały dzień i większość nocy. Jeśli nie odśnieżę teraz, jutro może już być za późno.
Lizzie zaczęła zbierać brudne talerze po śniadaniu.
– Tato, jesteś jak dziecko. Przyznaj, że po prostu nie możesz się doczekać, kiedy wypróbujesz nowy pług śnieżny.
– To nie ma nic wspólnego z nowym pługiem. Po prostu nie chcę, żeby nas odcięło od świata jak w ubiegłym roku.
Thomas Carpenter wstał i zaciągnął zamek błyskawiczny pomarańczowej kurtki. Jak na swoje pięćdziesiąt osiem lat, wyglądał już staro. Miał siwe włosy, ostrzyżone na jeża, szczeciniastą białą brodę i głębokie zmarszczki pod oczami. Wyglądałby jak bliźniak Ernesta Hemingwaya, gdyby nie to, że był niższy, bardziej przysadzisty i miał większy nos.
Lizzie naciągnęła mu kaptur na głowę. I wygładziła go.
– Nie chcę, żebyś znów zapadł na zapalenie oskrzeli.
– Nic mi nie będzie. Śnieg jest suchy jak wronie kości.
– Kiedy wrócisz, będzie już na ciebie czekała gorąca zupa pomidorowa.
– Jesteś aniołem, Lizzie.
Otworzył kuchenne drzwi i wyszedł na zewnątrz. Lizzie stanęła przy oknie i obserwowała, jak ojciec idzie przez podwórze w stronę stodoły. Ostatnio sprawiał wrażenie bardzo samotnego. Czasami wchodziła do salonu i widziała, jak siedzi przy piecu, z książką na kolanach, jednak wcale jej nie czyta. W takich chwilach wracał myślami do poprzedniej zimy, kiedy matka Lizzie, jego żona, była jeszcze razem z nimi.
Lizzie wytarła kuchenny stół, po czym umieściła naczynia w zmywarce. Była wysoką dziewczyną, o długich kasztanowych włosach związanych w koński ogon. Miała duże niebieskie oczy i niezwykle bladą twarz księżniczki z obrazów prerafaelitów, tak jakby całe dotychczasowe życie spędziła, snując się po podmokłych łąkach albo leżąc na otomanie i cierpiąc na chorobę płuc. Tymczasem wychowała się właśnie na tej farmie, z ojcem, matką i trzema braćmi. Szkołę porzuciła w wieku szesnastu lat. Dwa i pół roku temu poślubiła Teda, piętnaście lat od niej starszego wdowca, który prowadził w Winsted wypożyczalnię maszyn rolniczych. Nigdy nie mówiła o Tedzie ani o nocy poślubnej, jednak uciekła z Winsted nad ranem i nigdy już tam nie wróciła.
Thomas Carpenter otworzył wielkie drzwi stodoły i jego oczom ukazał się jego ukochany żółty minitraktor club cadet, częściowo przykryty brezentem. Wzdłuż jednej ze ścian umocowane były półki. Stały na nich chyba wszystkie rodzaje farb i odrdzewiaczy, jakie tylko można kupić. Były na nich poukładane także ostrza kos, nożyce, sekatory i skomplikowane oprzyrządowanie do traktora, przeznaczone do prac polowych.
Nowe żółte łopaty do odśnieżania były już przymocowane do maszyny. Thomas kupił je w sierpniu od Teda, kiedy pojechał do Winsted, by porozmawiać na temat rekompensaty za nie skonsumowane małżeństwo Lizzie. Ted uparcie utrzymywał, że małżeństwo zostało skonsumowane, „mimo że Lizzie nie była w stu procentach uświadomiona, co do czego powinno pasować”. Jednak w geście pojednania zaoferował Thomasowi superpług śnieżny, mocowany z tyłu traktora, i to z siedmioprocentową zniżką.
Читать дальше