Odwrócił się w stronę motelu i dostrzegł Sharon wybiegającą na dziedziniec.
– Panie Rook! – zawołała. – Panie Rook? Gdzie pan jest?
Człowiek przy ognisku odwrócił się w ich stronę. Bębnienie nagle ucichło.
– Tutaj, Sharon! – odkrzyknął Jim. – Tu jestem!
– Panie Rook, Catherine zniknęła!
Jim spojrzał w stronę ogniska. Mężczyzna nadal patrzył w jego stronę, bęben milczał. Wiatr przegnał rozgrzane powietrze i przez ułamek sekundy Jim widział potężną, mroczną przygarbioną postać przypominającą niedźwiedzia, tyle że trzy razy większą. Ale zaraz potem wiatr poderwał w powietrze chmurę dymu i popiołu i postać zniknęła.
Jim wrócił na dziedziniec. Sharon miała na sobie obszerną różową koszulę z emblematem Care Bears, a jej włosy były nawinięte na różowe plastikowe wałki.
– Obudziłam się i chciałam pójść do łazienki, panie Rook, i wtedy zobaczyłam, że Catherine zniknęła! Nie zabrała ze sobą żadnych rzeczy. Szukałam jej na korytarzu, a potem usłyszałam to bębnienie i okropnie się wystraszyłam.
– Już dobrze, w porządku – odparł Jim. Bęben za jego plecami nadal milczał, ogień zaczynał wygasać. – Nie wiem, co się tu dzieje, ale najlepsze, co możesz zrobić, to wrócić do łóżka. Catherine była bardzo niespokojna, kiedy tu przyjechaliśmy. Może poszła na spacer, żeby sobie coś przemyśleć.
Sharon skinęła głową w stronę ogniska i sylwetki mężczyzny z bębnem.
– O co tu chodzi, panie Rook? Czy ten facet ma coś na sobie?
– Hmmm… chyba nie. Ale sama rozumiesz, to nie Santa Monica. Tu podchodzą do takich spraw zupełnie inaczej.
– A dokąd pan się wybierał? – zapytała podejrzliwie Sharon. – Nawet nie ma pan butów na nogach.
– Ja? Cóż… chyba chciałem się temu przyjrzeć.
Sharon spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
– W tej wycieczce jest coś dziwnego, panie Rook – oświadczyła. – Nie przypomina żadnych innych naszych wyjazdów w teren. Prawie zwariowałam ze strachu w samolocie, a teraz te bębny i ludzie pokrzykujący w środku nocy…
– Cóż, prawdę mówiąc nie przyjechaliśmy tutaj na wycieczkę – powiedział Jim. – Jesteśmy tu głównie ze względu na Catherine. Kiedy miała piętnaście lat, obiecano ją pewnemu Navajo o imieniu Psi Brat, ale ona wcale nie chce za niego wychodzić. Przyjechałem do Window Rock, żeby się przekonać, czy istnieje sposób na zerwanie tych zaręczyn. A was potrzebowałem, żebyście dotrzymywali jej towarzystwa.
Sharon spojrzała na niego.
– Ten Psi Gnat nadal chce się z nią ożenić?
– Brat, nie Gnat. Owszem, o ile mi wiadomo, tak.
– To dlaczego Catherine w ogóle tu przyjeżdżała? Niech napisze do niego list i o wszystkim zapomni. A po co pan tu jest? Jej ojciec nie mógł jej sam przywieźć?
– Musiałem pojechać z powodu Martina i tego, co się stało w naszej szatni. Musiałem pojechać, bo moje mieszkanie zostało zdemolowane i ktoś zabił mojego kota.
– Nie bardzo kojarzę…
– Widzisz, ten Psi Brat to najwyraźniej bardzo zazdrosny typ i rzucił na Catherine coś w rodzaju czaru. Kiedy jakiś facet się z nią umawia, Psi Brat mści się na nim. W przypadku Martina posunął się do ostateczności… uśmiercił go.
– Myślałam, że to robota braci Catherine. Przecież za to ich zamknięto, prawda?
– Owszem, istnieją pewne poszlaki wskazujące na nich jako na zabójców Martina, ale jeśli chodzi o akty wandalizmu i zabicie mojego kota, mają solidne alibi. Utrzymują, że odpowiada za to jakaś siła przywołana przez Psiego Brata po ucieczce Catherine do Los Angeles. Ma to coś wspólnego z indiańską magią. Nie rozumiem tego, jednak wygląda na to, że jedynym sposobem powstrzymania tej mocy jest rozmowa w cztery oczy z tym Psim Bratem.
– Ma pan na myśli coś w rodzaju tego czarownika voodoo, którego musiał pan kiedyś wytropić?
– Chyba tak. Jest niewidzialna. Nikt nie potrafi tego dostrzec, nikt oprócz mnie.
– Dlaczego pan nam tego nie powiedział przed wyjazdem? Nie ufa nam pan?
– Oczywiście, że wam ufam. Dlatego chciałem, żebyście ze mną pojechali. Po prostu nie wiedziałem jeszcze, z czym mam do czynienia. Wszystko wskazywało na to, że winni są bracia Catherine. Jednak od tamtego czasu widziałem i czułem takie rzeczy, że uwierzyłem w ich wersję wydarzeń. Przynajmniej częściowo.
– Jakie rzeczy?
– Nic konkretnego… cienie w miejscach, w których nie powinno być cieni. Napięcie w powietrzu. Ale może to tylko moja paranoja.
– Kiedy następnym razem poczuje pan coś takiego, proszę nam o tym wspomnieć.
– Obiecuję – odparł Jim. – Porozmawiamy o tym później. Teraz lepiej wróć do swojego pokoju i poczekaj na Catherine, a ja rozejrzę się po okolicy. Może zdołam ją odnaleźć. Nie sądzę, żeby zbytnio się oddaliła.
– Proszę pamiętać o zaufaniu – powiedziała Sharon i ruszyła do motelu.
Jim skierował się z powrotem w stronę ogniska. Daleko nie zaszedł, kiedy z prawej strony usłyszał wołanie Susan:
– Catherine! Sharon! Gdzie jesteście?
– O, Boże, tylko tego mi brakowało – mruknął do siebie Jim i odkrzyknął: – Z Sharon wszystko w porządku! Wróciła do swojego pokoju. Szukam Catherine!
Susan wyłoniła się z dymu w połowie drogi między ogniskiem a motelem, otulona w biały szlafrok. W dłoni trzymała latarkę.
– Jim? – zapytała. – To ty? Szukam Catherine i Sharon. Ich łóżka są puste!
– Na rany Chrystusa, Susan… – zaczął Jim, lecz nagle znów usłyszał bęben. Ognisko zagasło już prawie zupełnie, więc postać mężczyzny była ledwie dostrzegalna, w ciemności majaczyło jedynie jego nakrycie głowy i nagi tors. Bęben odezwał się ponownie, szybciej i głośniej. Susan zatrzymała się zdezorientowana.
– Jim? – zawołała. – Czy jest z tobą Sharon? I gdzie jest Catherine?
Dzieliło ich jeszcze ponad sto stóp, gdy Jim ujrzał mroczny cień podrywający się bezszelestnie od ogniska i ruszający w stronę Susan, która stała w miejscu, zupełnie nieświadoma tego, co się dzieje. Tymczasem złowroga ciemność zbliżała się do niej z szybkością szarżującego byka.
– Susan! – krzyknął Jim. – Susan, uważaj!
Ruszył ku niej co tchu w piersiach. Nie biegł tak szybko od szkolnych czasów, kiedy prawie pokonał najlepszego sportowca szkoły w biegu na dwieście jardów. Wciąż jeszcze widział uśmiechniętą, zadowoloną twarz tamtego. Niemal wypluł sobie płuca, by wygrać ten wyścig, i gdy ukończył go na drugim miejscu, nie mógł w to uwierzyć.
Teraz pędził jeszcze szybciej. Drugi raz nie zniósłby porażki.
– Susan! – wydyszał. – Susan, uważaj! Z prawej strony, Susan!
Susan zatrzymała się i spojrzała na prawo, lecz najwyraźniej niczego nie widziała.
– Na ziemię! – ryknął Jim.
Potwór był ogromny – znacznie większy, niż Jim sobie wyobrażał. Miał masywne barki i pazury wygięte niczym szable, zabarwione na czerwono blaskiem ogniska. Ale to jego szybkość najbardziej przeraziła Jima – gnał ku Susan jak na skrzydłach. Nie miał szans na powstrzymanie tej bestii.
Najgorsze było to, że tylko on ją widział. Susan bezradnie obracała się dookoła, wypatrując czegoś całkowicie niewidzialnego.
Jim rzucił się na nią niczym rugbista. Susan, zdumiona i wystraszona, cofnęła się i Jim wpadł w kolczaste krzaki. Kiedy wykręcił głowę, dostrzegł bestię parę kroków od Susan, że zjeżonym futrem i oczyma płonącymi jak węgle. Czuł jej zapach, woń starego niedźwiedzia, cuchnącego krwią, moczem i brudnym futrem. Susan nadal stała beztrosko w jej cieniu, wspierając się dłońmi o biodra i mówiąc:
Читать дальше