– Po prostu w płucach zostało trochę powietrza – stwierdził John Trzy Imiona.
Jim zawinął koc i z pomocą Indianina przeniósł go do ogniska. Rozgarnęli patykami węgle i opuścili szczątki Susan w najbardziej rozgrzane miejsce. Oczy Jima zaszły łzami, nie tylko od gorąca. Koc zajął się natychmiast, powietrze wypełnił drapiący w gardle smród palonej wełny.
– Musimy odnaleźć jej głowę – oświadczył ponuro John Trzy Imiona.
– Nie jestem pewien, czy potrafię – odparł Jim. Przepełniał go taki smutek, że z trudem trzymał się na nogach.
– Musisz – John Trzy Imiona chwycił go za nadgarstki. – Chcesz zostawić ją tutaj, by znalazły ją psy?
Przez następne dwadzieścia minut przeczesywali okolicę, szukając głowy Susan. Niebo zaczęło się rozjaśniać, gwiazdy zbladły. Muzyka cykad rozbrzmiewała coraz głośniej. Jim wyprostował się w końcu. Na tyłach motelu biegł płot z falistej blachy, u szczytu wycięty w poszarpane zęby. W trzech czwartych jego długości tkwiła blada, skrzywiona twarz. Jim przez chwilę myślał, że zza płotu obserwuje go jakaś kobieta, ale zaraz zrozumiał, że spogląda na głowę Susan. Wylądowała na płocie, zachowując ten sam wyraz twarzy, z jakim spoglądała na niego przed śmiercią.
Podszedł do płotu na miękkich nogach. Kiedy był już blisko, zorientował się, że głowa tkwi dobre siedem stóp nad ziemią. Miała otwarte oczy i gdyby nie wiedział, że reszta jej ciała płonie w ognisku za jego plecami, bez trudu mógłby uwierzyć, że Susan nadal żyje.
Nie potrafił dotknąć jej głowy i musiał się odwrócić, gdy John Trzy Imiona strącał ją suchym patykiem. Indianin podniósł ją za zlepione krwią włosy i zaniósł do ognia. Jim pozostał na miejscu, ciężko dysząc. Łzy ściekały mu po policzkach.
Po chwili John Trzy Imiona zawołał go. Udało mu się na tyle odzyskać panowanie nad sobą, że mógł podejść do ogniska. Indianin powiedział:
– Musimy pozwolić, by się wypaliło… później przyjdę tu i przykryję popioły ziemią. Poprosiłem kierownictwo motelu o zezwolenie na rozpalenie dziś wieczór ogniska ceremonialnego, więc nie mają podstaw do podejrzeń.
– Ale co będzie, gdy Susan nie zjawi się na śniadanie?
– Musisz powiedzieć swoim uczniom, że rozchorowała się w nocy i postanowiła wrócić do domu. Zabiorę jej ubrania i walizkę i dobrze je ukryję.
– Ale jeżeli ktoś dowie się o tym, co zrobiliśmy, na pewno pomyśli, że to my ją zabiliśmy.
– Oczywiście – odparł John Trzy Imiona. – Tak jak policja z Los Angeles sądzi, że Paul i Szara Chmura zabili Martina Amato.
– Co więc u licha mamy począć?
– To, co planowaliśmy od samego początku… Musimy porozmawiać z Psim Bratem i przekonać go, by uwolnił Catherine.
– Ale w ten sposób nie dowiedziemy naszej niewinności.
– Zapobiegniemy jednak kolejnym zabójstwom.
Jim spojrzał na ognisko. Wciąż jeszcze biło od niego gorąco, lecz było w nim teraz znacznie więcej popiołu. Poranna bryza rozwiała jego część po ziemi wśród krzewów. Zmówił cichą modlitwę za duszę Susan, mając nadzieję, że gdziekolwiek jest, będzie w stanie mu wybaczyć.
Nagle ponownie usłyszał Sharon:
– Wróciła, panie Rook! Catherine właśnie wróciła!
Gdy John Trzy Imiona rozgrzebywał popioły, Jim wrócił do pokoju i pospiesznie przebrał się w dżinsy i niebieską koszulę. Palce mu tak dygotały, że z trudem pozapinał guziki. Potem zastukał do drzwi pokoju dziewcząt. Sharon natychmiast mu otwarła. Jim wszedł do środka i ujrzał Catherine w zielonej koszuli nocnej siedzącą na skraju łóżka i pijącą łapczywie colę z puszki. Spojrzał na jej stopy – były zabrudzone popiołem.
– Gdzie byłaś? – zapytał. – Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. A pani Randall tak się zdenerwowała, że miała atak astmy i być może będzie musiała wrócić do domu.
Catherine podniosła na niego wzrok.
– Astma? – zdziwiła się.
– Właśnie. W chwilach szczególnego napięcia często daje o sobie znać.
– To znaczy, że ma trudności z oddychaniem?
– Tak.
Catherine na powrót spuściła głowę. Jim nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ukrywa uśmiech.
– Nadal mi nie powiedziałaś, gdzie byłaś.
– Nie mogłam spać, więc poszłam na spacer.
– To nie było szczególnie mądre.
– Czasami mądrość bywa pojęciem względnym – oświadczyła Catherine. – Sam nam to pan powiedział.
Jim nie cierpiał, kiedy jego uczniowie cytowali jego własne słowa, zwłaszcza gdy obracali je przeciwko niemu. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Zamierzał zapytać Catherine, czy słyszała bębny na dworze i czy widziała ognisko, uznał jednak, że lepiej trzymać język za zębami, przynajmniej na razie. Jeżeli Catherine była zamieszana w śmierć Susan, sama dobrze o tym wiedziała. Jeżeli nie, lepiej było jej w to wszystko nie wtajemniczać.
Zjawił się rozczochrany Mark, w koszulce i luźnych szortach.
– Co się dzieje? – zapytał. – Słyszałem krzyki, trzaskanie drzwiami i inne takie. Czy tu w ogóle można się wyspać?
– Przykro mi, Mark – odparł Jim. – Ale Catherine poszła sobie na spacer i chyba trochę za gwałtownie zareagowaliśmy.
– W takim razie wszystko w porządku – stwierdził Mark. – Tylko na przyszłość zachowujcie się ciszej, dobrze? Śniło mi się coś fajnego… byłem perkusistą w REM.
Jim spotkał się z Johnem Trzy Imiona na korytarzu i zabrał go do swojego pokoju. Drzwi Susan nadal były zamknięte, podobnie jak drzwi między ich pokojami, lecz drzwi na dziedziniec były lekko uchylone. Przedostali się przez ogrodzenie i weszli do środka.
Jim natychmiast skierował się ku szafie i wyjął z niej ubrania Susan. Pachniały jej perfumami i musiał przygryźć dolną wargę, by nie wybuchnąć płaczem. Zestawił z półki walizkę, otworzył ją i wrzucił do niej ubrania. John Trzy Imiona wyszedł z łazienki niosąc szczoteczkę do zębów i przybory toaletowe.
– To wszystko? – zapytał Jim. – Zajrzyj jeszcze pod łóżko, mogła coś tam zostawić.
John Trzy Imiona pochylił się i wyciągnął parę kwiecistych bawełnianych pantofli oraz wytarty egzemplarz The San Andreas Fault.
– Była nauczycielką geografii – wyjaśnił Jim. John Trzy Imiona podniósł walizkę.
– Zabiorę to do siebie – oświadczył. – A ty może położysz się na parę godzin? Nawet jeżeli nie zaśniesz, przynajmniej trochę się uspokoisz. Spotkamy się o wpół do dziewiątej
– To niewiarygodne – mruknął Jim. – Wcale tego nie widziałeś? Nawet cienia?
Indianin pokręcił głową.
– Widziałem tylko, jak ginie twoja przyjaciółka i wiem, że nie mogłeś tego zrobić, nie w taki sposób.
– To było takie wielkie – powiedział Jim. – Czarne, kosmate jak niedźwiedź i niewiarygodnie szybkie. Susan nie miała najmniejszej szansy.
– Nie powinieneś się obwiniać. Nie mogłeś zrobić niczego, by temu zapobiec.
– Nie powinienem w ogóle zabierać Susan do Arizony.
– Życie jest pełne niebezpieczeństw. Gdyby została w Los Angeles, mogła zginąć w wypadku samochodowym. Tylko Gitche Manitou zna los, jaki jest nam przeznaczony.
Jim rozejrzał się po pokoju Susan, otworzył drzwi i sprawdził, czy korytarz jest pusty, a potem wypuścił Johna Trzy Imiona.
– Wpół do dziewiątej – przypomniał mu i wrócił do swojego pokoju. Poszedł do łazienki, zapalił światło i przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze. Na policzkach miał dwie smugi popiołu, lecz poza tym wyglądał zupełnie normalnie, jakby nie wydarzyło się nic specjalnego. Przez okno widział nadal pnącą się w niebo kitę dymu i prawie nie mógł uwierzyć, że to stos pogrzebowy Susan i ze nigdy więcej jej nie ujrzy.
Читать дальше