Catherine spojrzała na niego.
– Czy pani Randall również ucierpiała?
– Skąd ci to przyszło do głowy? Miała atak astmy, mc więcej
– Nieprawda. Coś się jej stało, prawda? Coś się jej stało?
– Catherine…
– Niech pan nie zaprzecza, bo sama to widziałam! Jestem pewna, że to widziałam! Widziałam, jak pada na ziemię!
– Idziecie czy nie? – zawołał John Trzy Imiona – On na was czeka.
– Więc co? – zapytał Jim Catherine – Wchodzimy tam?
Oczy Catherine wypełnione były łzami.
– Widziałam jak pada, i jestem pewna, że to moja wina. Widziałam, jak pada i cieszyłam się z tego. Nie wiem czemu.
Była kompletnie zdezorientowana, miała rozbiegane, błędne spojrzenie i szybkie, gwałtowne ruchy. Co gorsza, Jim zauważył gromadzący się wokół niej cień – szare, poszarpane smugi ciemności ciągnące się przez powietrze niczym lepka krew.
– Jim! – zawołał John Trzy Imiona.
– Catherine możesz powiedzieć „nie”, jeżeli tego nie chcesz – powtórzył Jim. – Jedno twoje słowo i już nas tu nie ma.
– Nie mogę – odparła zmienionym głosem, głębokim i szorstkim. – Obietnica to obietnica. Przysięga to przysięga.
Ruszyła sztywno w stronę przyczepy.
– Catherine!’ – zawołał Jim, lecz dziewczyna wspięła się już po schodkach i zniknęła w mroku.
– Chodź, to jedyny sposób – ponaglił go John Trzy Imiona.
Jim spojrzał na chryslera, na czekających w nim Sharon i Marka, a potem wziął głęboki oddech i podszedł do przyczepy.
– Spokojnie, Jim – Indianin położył mu rękę na ramieniu. – Zgodził się z tobą porozmawiać, mimo że jesteś białym.
Jim zajrzał do ciemnego wnętrza. Z przyczepy wysnuwała się dziwna woń. Przypominała zjełczały pot i zapach psiej sierści, palonych liści, długich jesiennych dni i starej skóry.
– Ruszaj – zachęcił go John Trzy Imiona i Jim zrobił krok w głąb pomieszczenia.
Ciemność okazała się grubą czarną płachtą powieszoną w progu i nie przepuszczającą ani promyczka światła. Wewnątrz przyczepa pomalowana była na czarno, tak samo jak na zewnątrz, wyposażona w obite czarną materią meble i oświetlona jedynie maleńkimi lampkami.
Catherine usadowiła się już na jednej z kanap, z rękami splecionymi na piersi. Po drugiej stronie, w obszernym zabytkowym fotelu o wytartych złoconych poręczach, niegdyś obitym czarnym aksamitem, teraz zredukowanym do plątaniny szarych sprężyn, siedział ze skrzyżowanymi nogami szczupły mężczyzna.
Był nagi do pasa, ciało miał smukłe i muskularne, bez grama zbędnego tłuszczu. W obu przekłutych sutkach wisiały różnobarwne paciorki i ptasie skrzydła. Jego długie czarne włosy opadały na ramiona, a oczy były ukryte za małymi okularami o żółtych soczewkach. Miał twardą, kanciastą psią twarz. Ubrany był w obcisłe czarne bryczesy ze skóry.
– Jim, to jest Psi Brat – powiedział John Trzy Imiona – Psi Bracie to Jim Rook
– To ty jesteś tym widzącym? – zapytał Psi Brat. Mówił powoli i ochryple, jakby nieczęsto miał okazję robić użytek ze swego głosu.
– Pewnie można to tak określić – odparł Jim. – A to ty jesteś człowiekiem sprowadzającym klątwy na innych?
– Jim – ostrzegł go John.
– Przecież właśnie po to tu jestem – przerwał mu Jim i zwrócił się do siedzącego przed nimi człowieka. – Przyjechałem, by zapobiec kolejnym morderstwom w wykonaniu twojego potwora-ducha.
Psi Brat uniósł prawą dłoń. Na jej wnętrzu wytatuowane było przypominające niedźwiedzia stworzenie, które zaatakowało Susan w Window Rock.
– Jesteś mądrym człowiekiem, mimo ze jesteś białym. Niewielu Navajo wierzy jeszcze w potwory-duchy, nie wspominając o białych.
– Ja w nie wierzę, bo sam widziałem jednego z nich.
– Widziałeś na własne oczy? Zechcesz mi go opisać?
– Przypominał niedźwiedzia, ale był od niego znacznie większy. I miał oczy jak rozpalone węgle.
– Więc naprawdę widziałeś Niedźwiedzią Pannę – stwierdził Psi Brat, odsłaniając w uśmiechu ostre zęby. – Nie spodziewałem się, by kiedykolwiek do tego doszło. Cóż, możesz wrócić teraz do swoich i powiedzieć im, że to był jedynie zły sen. Powiedz im, że wszystko się skończyło i ze Niedźwiedzia Panna nie będzie ich już więcej nękać. Chyba ze przyjdzie jej na to ochota. Z nią nigdy nic nie wiadomo. Jest zawsze taka spontaniczna.
Roześmiał się suchym śmiechem, przypominającym odgłos łamania gałęzi. Catherine siedziała zgarbiona na kanapie, ręce trzymała teraz na kolanach, zwrócone wnętrzem dłoni do góry. Obok niej siedział John Trzy Imiona, wyraźnie spięty. Nerwowo stukał palcami w kolana i przesuwał stopy. Gdyby z jego mózgu wysuwała się taśma telegrafu, z pewnością byłoby na niej rozpaczliwe wezwanie: „Zabierajmy się, Jim. Na rany Chrystusa, dajmy sobie spokój z całą tą sprawą i wynośmy się stąd w jasną cholerę”.
Jim pochylił się do przodu i spojrzał wprost w szkła okularów Psiego Brata.
– Przejdźmy do konkretów, dobra? Henry Czarny Orzeł upoważnił mnie do przedstawienia panu oferty złożonej z akcji, obligacji i gotówki. Musi pan jedynie wymienić cenę.
Psi Brat przez długą chwilę patrzył na niego w milczeniu, a potem zapytał:
– Cenę? O czym pan mówi, jaką cenę?
Jim wyciągnął z kieszeni swój notes, w którym miał zapisane akcje, obligacje i inwestycje ubezpieczeniowe Henry’ego. Zanotował też sobie, że w ostateczności Henry jest skłonny zaoferować Psiemu Bratu procentowy udział w następnym kontrakcie z Foxem oraz udział we wszystkich poprzednich „na zawsze i po wsze wieki”, jak to formułuje się w hollywoodzkich kontraktach.
– Henry jest w stanie zgromadzić dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Wystarczy jedno słowo, a cała ta suma będzie pańska. Koniec życia w przyczepie. Zbuduje pan sobie za to własny dom z basenem.
– Czy to coś w rodzaju posagu? – zapytał Psi Brat.
– Nie. Chyba mnie pan nie rozumie. Henry oferuje panu dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy za zaprzestanie ścigania Catherine.
– Nie będę jej ścigał, ma pan moje słowo. Bo i po co? Będzie tutaj, u mojego boku.
Jim zdjął swoje okulary do czytania i schował je do kieszeni koszuli.
– Panie Psi Brat, najwyraźniej się nie rozumiemy. Henry Czarny Orzeł oferuje panu pieniądze za uwolnienie Catherine za unieważnienie umowy małżeńskiej. To nie posag, lecz forma rekompensaty.
Psi Brat odwrócił się do Johna Trzy Imiona i warknął:
– Powiedziałeś, że ten biały przywozi mi Catherine Biały Ptak.
– Bo tak właśnie jest.
– Chwileczkę – odezwał się Jim. – Nie zamierza pan chyba zatrzymać i dziewczyny, i pieniędzy? Albo zatrzymuje pan Catherine, albo pieniądze. Ale nie jedno i drugie.
– Nie – powiedział Psi Brat.
– „Nie” co? Nie rozumie pan, że wszystkiego nie może pan zatrzymać? Czy nie, bo nie chce pan pieniędzy, lecz dziewczynę? Czy też…
– Dosyć! – wybuchnął Psi Brat. – Dobrze się pan spisał przywożąc mi tę kobietę, ale teraz może pan odejść. – Podniósł się z fotela i chwycił Catherine za nadgarstek. – Widzi pan tę bliznę? – zapytał. – Tu nasza krew zmieszała się ze sobą, kiedy miała piętnaście lat. Od tamtego dnia należy do mnie. Pieniądze tego nie zmienią.
– Panie Psi Brat, wiem, że w pańskim odczuciu Catherine należy do pana, ale w świetle prawa te zaręczyny nie są warte funta kłaków – oświadczył Jim.
– Nie szarżuj – ostrzegł go John Trzy Imiona.
– Co to znaczy „nie szarżuj”? – zapytał Jim – Ty też maczałeś w tym palce?
Читать дальше