– Od razu kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś inteligentnym człowiekiem. Henry Czarny Orzeł dokonał mądrego wyboru.
– Catherine? – powiedział Jim. Starał się zwrócić na siebie jej uwagę, wyrwać ją spod władzy mrocznego kształtu, który się wokół niej formował. – Catherine, wybacz mi. Widzisz chyba, w jakim jestem położeniu.
– Nie wiem, o czym pan mówi – odparła Catherine. – Co chce mi pan powiedzieć?
– To, że musisz wyjść za Psiego Brata. Nie mam wyboru. Podszedł do niej i ujął ją za rękę już teraz wyczuwał ukłucia szorstkich, niewidzialnych włosów. Pochylił się udając, że całuje ją w policzek.
– Chwycę cię mocno za rękę – wyszeptał. – A kiedy to zrobię, uciekaj, rozumiesz?
Wyprostował się. Z jej twarzy nie wyczytał niczego, co sygnalizowałoby, że zrozumiała – wciąż widniało na niej jedynie oszołomienie i strach.
– W porządku – zwrócił się do Psiego Brata. – Chyba wyjdę teraz i poproszę moich uczniów, by zdecydowali, które z nich będzie żyło, a które uda się do Krainy Wiecznych Łowów.
– Ja też będę się już zbierał – odezwał się John Trzy Imiona. – Widziałem dosyć krwi jak na jeden tydzień.
Kiedy Psi Brat cofnął się, by zrobić przejście, Jim pchnął go nagle w pierś. Indianin stracił równowagę i wpadł na fotel. John Trzy Imiona obrócił się, lecz Jim odrzucił go na bok uderzeniem barku, a potem złapał Catherine za rękę i krzyknął:
– Teraz!
W tej samej chwili Psi Brat wydał z siebie wysoki pisk.
Ręka Catherine jakby eksplodowała w dłoni Jima, w jednej sekundzie zamieniając się w gigantyczną szczeciniastą łapę. Wrzasnął i wyszarpnął dłoń. Przy nim nie stała już drobna, długowłosa dziewczyna, lecz ogromny niedźwiedziowaty cień, sięgający głową sufitu przyczepy. Miał drobne ślepia, płonące czerwienią niczym szczeliny w drzwiczkach pieca, i wielkie zakrzywione pazury.
Jim rzucił się na podłogę, osłaniając twarz ramieniem. W tej samej chwili jeden z pazurów minął o włos jego głowę, rozcinając mu skórę na grzbiecie dłoni. Łapa bestii uderzyła z głośnym hukiem w bok przyczepy, rozłupując na pół plastikową szafkę i przebijając aluminiową ścianę. Wśród ciemności zamigotało nagle dzienne światło.
– Catherine! – ryknął Jim.
Ale bestia rzuciła się ponownie do przodu, aż zatrzęsła się cała przyczepa. Raz za razem starała się dosięgnąć Jima, lecz on przetoczył się po podłodze i ukrył za jedną z kanap. Psi Brat stał nieruchomo, wydając z siebie piskliwy, monotonny zaśpiew.
– Aheeuoo-ahane-aheeiioo-saabate.
Bestia młóciła na oślep, rozpruwając pazurami tapicerkę, metal i plastik. Potworny łoskot rozrywał bębenki w uszach. Pianka wypełniająca kanapę była podarta, wykładzina rozpruta, wokół pryskało tłuczone szkło, kawałki potrzaskanych mebli pokrywały całą podłogę. W powietrzu fruwały strzępy tapicerki, a każdy cios Niedźwiedziej Panny dalej dziurawił ściany przyczepy i do wnętrza ze wszystkich stron wpadały przecinające się strumyki światła dziennego.
Przyczepa powoli zaczynała się rozpadać. Jej ściany były powyginane i podziurawione, miejscami zdarte zostały całe płaty blachy. Nagle cała konstrukcja przekrzywiła się i zapadła. Psi Brat runął na podłogę, uderzając głową o stolik pod telewizor. John Trzy Imiona przez cały czas usiłował przedostać się do drzwi i teraz kurczowo chwycił się zasłony by nie wpaść z powrotem do wnętrza. Jim – wciąż za kanapą – zsunął się z podgiętymi nogami w ciasny kąt. Gdy łapa Niedźwiedziej Panny przebiła się z potwornym impetem przez chroniące go poduszki, udało mu się odepchnąć od ściany i wydostać z potrzasku.
Wiedział, że musi spróbować wydostać się z przyczepy Być może zginie, ale nawet i to było lepsze od oczekiwania na chwilę, gdy potwór oderwie mu głowę, tak jak to stało się z Susan. Nabrał powietrza w płuca, policzył do trzech i wysunął się zza kanapy, przetoczył po podłodze i złapał za pierwszą rzecz, jaka wpadła mu w rękę – jak się okazało, była to kostka Johna Trzy Imiona.
– Puść mnie! – krzyknął spanikowany Indianin. Próbował uwolnić się kopniakiem, ale mu się nie udało. Jim podciągnął się do przodu i znalazł się twarzą w twarz z Johnem Trzy Imiona.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś? – wrzasnął. – Zabiłeś dwoje niewinnych ludzi tylko dlatego, że za bardzo bałeś się postawie jakiemuś podstępnemu, przeterminowanemu demonowi! Naprawdę myślałeś, że pozwolę wam jeszcze kogoś zabić?
John Trzy Imiona rozpaczliwie starał się uwolnić.
– Co wy, biali ludzie, wiecie? Cały ten kraj należy do Navajo i zawsze tak będzie! Czekamy tylko na odpowiednią porę, nic więcej! Opiekujemy się naszymi duchami, uwalniamy je z kryjówek, przywracamy do życia dawne obrzędy i czekamy na właściwy moment! Coś panu powiem, panie Rook już niedługo wszystkie miasta białych ludzi stąd aż do Los Angeles zamieszkane będą wyłącznie przez trupy.
Nagle podłoga pod nimi zadrżała. Jim zerknął w górę. Niedźwiedzia Panna pochylała się nad nimi złowieszczo, zimna i mroczna. Jej futro zjeżyło się, ślepia płonęły czerwienią, a z gardzieli wydobył się dźwięk przypominający charkot duszonego człowieka. Wymierzyła Jimowi cios rozdzierając mu koszulę i rozpruwając ramię. Jim poczuł na plecach wilgotny strumyk krwi. John Trzy Imiona szarpnął się, kopnął go i spróbował unieść z podłogi, tak by następny cios bestii trafił go w głowę. Jim rzucił się w tył i przetoczył. Indianin znalazł się na górze i złapał go za nadgarstki, zamierzając wykonać podobny manewr. Jim czul jego pot i pachnący starą kawą oddech.
– Mieliśmy o wszystkim zapomnieć? – wykrzyczał John Trzy Imiona. – Mieliśmy zapomnieć o tym, co z nami zrobiliście? O kobietach i dzieciach, które umarły w Fort Defiance? – Był tak wściekły, że zupełnie zapomniał o potworze-duchu demolującym przyczepę.
Ponad jego ramieniem Jim ujrzał uniesioną w gorę łapę – włochatą, czarną łapę uzbrojoną w potężne pazury. Chociaż Indianin wciąż mocował się z nim wrzeszcząc nieustannie, próbował odepchnąć go w bok, zepchnąć z linii ciosu. Nie udało mu się to jednak – po chwili rozległ się ostry, zgrzytliwy dźwięk i nagle Jima zalała ciepła krew. John Trzy Imiona zsunął się z niego, trzymając się za bok głowy.
– Moje ucho! Oderwała mi ucho!
Przyczepa jakby eksplodowała. Niedźwiedzia Panna zerwała dach i połupała ściany. Wszędzie walały się kawałki aluminium, kłębiły się chmury pianki, piór i strzępów pościeli. Psi Brat, nadal nieprzytomny, przysypany był ryżem, mąką i suchym fettucini.
John Trzy Imiona usiłował się podnieść na nogi, sięgnął dłonią ściany, której już tam nie było, i stracił równowagę. W tej samej chwili bestia złapała go w obie łapy i uniosła wysoko nad głową. John Trzy Imiona wrzasnął, wierzgając nogami w powietrzu, kiedy pazury potwora zagłębiły się w jego klatkę piersiową, w płuca i wątrobę.
– Nie! – wycharczał – Nie! Służyłem ci! Uratowałem cię!
Niedźwiedzia Panna rozłożyła szeroko łapy, rozdzierając go od szyi do krocza, a potem potrząsnęła gwałtownie, tak ze wszystkie wnętrzności wypłynęły na podłogę, tworząc oślizgły, wilgotny stos. Potwór odrzucił wybebeszone, bezwładne ciało i odwrócił się do Jima, ale nie było go już w przyczepie.
Gdy tylko bestia pochwyciła Johna Trzy Imiona, Jim rzucił się do drzwi, zeskoczył na ziemię i popędził do chryslera, w którym czekali Sharon i Mark.
Читать дальше