Do Window Rock dotarli późnym popołudniem. Na błękitnym niebie wciąż nie było ani jednej chmury. Miasteczko nie różniło się od setek innych w Arizonie. John Trzy Imiona ulokował ich w Navajo Nation Inn, siedemdziesiąt trzy dolary za noc. Kobieta w niebieskiej sukni zaprowadziła ich do pokoi, ozdobionych kilimami yei przedstawiającymi stylizowane postaci ludzkie. Parę kroków za nimi szedł może pięcioletni chłopczyk. John Trzy Imiona zatrzymał się i cofnął do niego, uniósł obie dłonie, pokazując, że są puste, a potem potarł je o siebie i wyczarował z powietrza ćwierćdolarówkę. Wręczył ją chłopcu i powiedział:
– Tylko nie wydaj wszystkiego na słodycze.
Sharon i Catherine dostały jasny, przestronny pokój z widokiem na basen. Jim dotknął ramienia Sharon, kiedy wnosiła do środka swoją torbę, i przypomniał jej:
– Nie spuszczaj z niej oka… i gdybyś dostrzegła cokolwiek niepokojącego…
– Będę się nią opiekować, panie Rook – zapewniła go Sharon.
Jim i Susan otrzymali sąsiednie pokoje, połączone drzwiami. Susan szarpnęła za klamkę, by się upewnić, że są zamknięte.
– To na wypadek, gdybyś miał chodzić we śnie – wyjaśniła.
– A gdybym robił to na jawie?
– W takim razie zginiesz – odparła. John Trzy Imiona wszedł za Jimem do pokoju. Jim rozsunął drzwi prowadzące na niewielki balkon wyłożony płytkami terakoty. Stał tam mały stolik i parę krzeseł. W oddali cynobrowe góry kąpały się w słonecznym blasku. Na zakurzonej ziemi pod balkonem wygrzewała się jaszczurka.
– Podoba się panu pokój? – zapytał John Trzy Imiona.
– Jest w porządku, dzięki.
– Proszę mi opowiedzieć, co naprawdę wydarzyło się w samolocie.
Jim spojrzał na niego.
– O co panu chodzi?
– To nie była jedynie awaria instrumentów, prawda?
– Skąd panu to przyszło do głowy?
– Kiedy tu jechaliśmy, obserwowałem pana w lusterku. Widziałem, jak wyciąga pan gwizdek. Widziałem, że Catherine Biały Ptak ostrzegła pana przed jego użyciem, a potem zobaczyłem, jak zasłania twarz.
– I co to panu powiedziało?
– Że pewnie już wcześniej użył go pan i że chciał pan przekonać się, co się stanie, gdy zrobi to pan ponownie. Ale Catherine Biały Ptak uprzedziła pana, że to może go zdenerwować. A kiedy ją pan zapytał, o kim mówi, zakryła twarz. Wie pan, dlaczego to zrobiła? Nie chciała wymieniać jego imienia, by wiatr nie ostrzegł go o jej przyjeździe. Ten gwizdek ma tylko jedno przeznaczenie… przywołać ducha zwanego Coyote. A taki gest – mówiąc to zakrył twarz dokładnie tak, jak przedtem Catherine – służy do ostrzegania ludzi, że Coyote jest w pobliżu.
– Chyba będzie lepiej, jeżeli wyjaśni mi pan to wszystko od początku – stwierdził Jim.
– W dawnych czasach, jeszcze przed nadejściem białych ludzi, kiedy duchy chodziły po ziemi w świetle dnia, Coyote uchodził za najzłośliwszego spośród wszystkich demonów Navajo. Był zabójcą, oszustem, gwałcicielem i złodziejem. Podczas wielkich zgromadzeń bogowie siadali zwróceni twarzą na południe, a demony i pozostałe nieczyste duchy siadały zwrócone twarzą na północ. Coyote był tak podstępny, że nikt nie pozwalał mu usiąść obok siebie, więc stał przy drzwiach, gotów do natychmiastowej ucieczki, gdyby pozostali członkowie zgromadzenia zjednoczyli się przeciw niemu. Profanował święte rytuały, a lotki swoich strzał wykonywał z szarych piór, które przynosiły nieszczęście. Jego miesiącem był październik, miesiąc nieszczęśliwych wypadków i pomyłek. Kiedy zostało stworzone nocne niebo, polecono mu umieścić na nim gwiazdy, lecz on cisnął je wszystkie w jedno miejsce, tworząc Mleczną Drogę. Podczas zawodów sportowych podjudzał zawodników przeciw sobie, a potem uciekał z nagrodą.
– To tylko mity – mruknął Jim. – Takie same, jakie opowiadali Grecy i Rzymianie. Zeus gromowładny, Neptun z trójzębem, Apollo pędzący przez niebiosa w swym ognistym rydwanie…
– Niezupełnie – zaprotestował John Trzy Imiona. – Nie jest mi znana ani jedna relacja kogoś, kto widział Zeusa, a tymczasem myśliwi Navajo widzieli Coyote jeszcze w tysiąc osiemset sześćdziesiątym pierwszym roku. Oczywiście natychmiast zawrócili, bo spotkanie tego ducha oznaczało nieszczęście i śmierć. Wszystko to zostało zapisane na kocach. Może je pan zobaczyć.
– Wierzę panu na słowo – odparł Jim. – Czytanie z koców zawsze przychodziło mi z trudem.
– Cóż… dni bogów i demonów dobiegły końca w tysiąc osiemset sześćdziesiątym czwartym roku. Kiedy Navajo najechali na sąsiednie szczepy, Hopi i Zuni, pułkownik Kit Carson wyruszył na wyprawę pacyfikacyjną, zniszczył pola Navajo, wybił zwierzynę i przepędził osiem tysięcy ludzi z Fort Defiance do odległego o trzysta mil Fort Sumner nad rzeką Pecos. Wielu umarło, a pozostali byli więzieni przez cztery lata, dopóki Navajo nie zgodzili się na podpisanie traktatu pokojowego. Właśnie wtedy wiara Navajo załamała się. A duchy – cóż mogą uczynić duchy, w które nikt już nie wierzy? Nie umierają, są przecież nieśmiertelne, ale dematerializują się. Bogowie ziemi wtopili się w skały, bogowie wiatru odlecieli za góry, wywołując przy okazji tornada, a bogowie rzek odpłynęli do oceanu, choć czasami wracają jeszcze, powodując wylewy Missisipi, by przypomnieć nam o swojej dawnej potędze. Pozostali odeszli gdzie indziej. Z wyjątkiem Coyote. Kiedy biali ludzie położyli kres dniom mitów i legend, był wystarczająco sprytny, by znaleźć sposób na przetrwanie. Ludzie nadal w niego wierzyli, a z jego związku z kobietą zrodził się chłopiec, będący jednocześnie człowiekiem i Coyote. Kiedy dorósł, spłodził następne dziecko i powtarzało się to przez kolejne pokolenia. To zaś oznacza, że Coyote nadal przebywa wśród nas, panie Rook.
– Trudno w to uwierzyć – mruknął Jim.
– Dlaczego? Przecież na własne oczy widział pan wyrządzone przez niego zło. Henry Czarny Orzeł powiedział mi, co się stało w pańskiej szkole, mówił też, że zdemolowano pańskie mieszkanie i zabito pańskiego kota.
– W takim razie proszę mi wytłumaczyć, dlaczego on to robi i jak?
– Dlaczego? To bardzo proste. Mężczyzna, za którego miała wyjść Catherine, poszedł do szamana i poprosił go o wezwanie Coyote, by na powrót sprowadził do niego Catherine… a gdyby zakochała się w innym mężczyźnie, by go uśmiercił.
– Coś w rodzaju przekleństwa?
– Można to i tak nazwać, tyle że w naszym przypadku owo przekleństwo przybrało formę bestii, która pilnuje Catherine dniem i nocą.
– Chyba parę razy już tę bestię widziałem – powiedział Jim. – To jakby cień, nie odstępujący Catherine nawet na krok.
– Jest pan jedynym człowiekiem obdarzonym takimi zdolnościami – odparł John Trzy Imiona – i właśnie dlatego Henry Czarny Orzeł i jego synowie poprosili pana o przybycie do Arizony. Jeżeli uda się panu przekonać tego człowieka, by zwolnił Catherine ze złożonej w jej imieniu obietnicy, bestia będzie musiała ją opuścić, ale tylko pan może to stwierdzić.
– Zna pan tego mężczyznę, który miał ożenić się z Catherine? – zapytał Jim.
– Widziałem go kilkakrotnie, ale rozmawiałem z nim tylko raz. Mieszka w przyczepie kempingowej w Meadow Between Rocks i trzyma się z dala od innych, a wszyscy szanują jego wolę. Podobno w złości bywa niebezpieczny, jednak przy mnie był spokojny.
– Ma jakieś imię?
– Kilka. Ale ludzie mówią na niego Psi Brat.
Jim przysiadł na skraju łóżka.
– Co miałbym zaoferować temu Psiemu Bratu w zamian za rezygnację z Catherine? To bardzo piękna dziewczyna. Gdybym był na jego miejscu, nie zrezygnowałbym z niej.
Читать дальше