– Miałem na myśli piątą rano. Musimy złapać pierwszy samolot do Albuquerque.
Susan otwarła usta i natychmiast je zamknęła, nie mówiąc ani słowa. Odprowadziła Jima wzrokiem do klasy i pomyślała, że być może lubi go bardziej, niż skłonna byłaby przyznać.
– Wybieram się na krótką wycieczkę kulturoznawczą do Arizony – poinformował Jim swoją klasę. – Robię to po to, My dowiedzieć się czegoś więcej o pochodzeniu Catherine, co powinno ułatwić mi pomaganie jej w opanowywaniu zawiłości języka angielskiego. Robiłem już coś podobnego dla paru z was. Rita, pamiętasz, jak spędziłem trochę czasu z twoją rodziną i przyjaciółmi, by lepiej zrozumieć kulturę hiszpańską? A ty, John, zaprosiłeś mnie kiedyś na weekend w towarzystwie wietnamskich przyjaciół. Bawiłem się doskonale, ale nie umiałem jeść pałeczkami i ciągle upuszczałem thit bo to na buty… Chciałbym zabrać ze sobą dwoje z was. Przynajmniej jedną osobą powinna być dziewczyna, która by mogła dzielić pokój z Catherine. Drugą może być chłopak. Kto tylko ma ochotę pojechać.
Pierwsza zgłosiła się Sharon X.
– Ja bym bardzo chciała. Interesują mnie uciskane społeczności.
– Dobrze… Ktoś jeszcze?
Mark Foley ostrożnie uniósł jeden palec. Był zadzierzystym wesołkiem, ale jeśli chodzi o naukę, plasował się na końcu klasy. Niższy i szczuplejszy od większości rówieśników, miał bladą twarz i nierówno przycięte jasne włosy. Zawsze był ubierany w czyste dżinsy i koszule, które jednak zwykle były wytarte i postrzępione, a podeszwa jednego z trampków klapała głośno przy każdym kroku.
– Masz ochotę zabrać się z nami, Mark?
– No pewnie. Nigdy jeszcze nie leciałem samolotem. To nie będzie nic kosztować, prawda?
– Nie… ojciec Catherine pokrywa wszystkie koszty. Musisz wziąć ze sobą tylko trochę ubrań na zmianę i szczoteczkę do zębów.
– Myślisz, że stary ci pozwoli? – zapytał Ricky Herman.
– Nie obchodzi mnie, co mój stary powie – odparł buńczucznie Mark. – I tak pojadę.
– Jeżeli ojciec nie będzie chciał się zgodzić, powiedz mu, żeby do mnie zadzwonił – oświadczył Jim.
Miał już do czynienia z ojcem Marka, który prowadził mały sklep z używanymi samochodami w Santa Monica. Cały dzień spędzał podrasowując stare chevrolety, a wieczorem popijał piwo w KCs Bar. Powiedział kiedyś Jimowi, że według niego Mark marnuje czas chodząc na angielski, bo przecież już mówi po angielsku, a poezja to zajęcie „dobre dla pedalstwa”.
– Podczas naszej nieobecności zajmie się wami pani Whitman, ale chciałbym, żebyście tymczasem dowiedzieli się jak najwięcej o plemieniu Navajo i ich kulturze, a zwłaszcza o ich wierzeniach religijnych. Kiedy wrócimy, będziemy mogli porozmawiać o tym, co odkryliśmy w Arizonie, i o tym, czego wy dowiedzieliście się tutaj.
– Dobrej zabawy, panie Rook – powiedział Ray Vito. – Proszę przywieźć nam trochę wody ognistej i kilka squaw.
– Powinieneś się wstydzić – oświadczyła Sharon.
– Właśnie, powinieneś się wstydzić, ty brudny, hałaśliwy makaroniarzu – dorzucił Ricky.
Jim z rozbawieniem przysłuchiwał się wyzwiskom, jakie rozpętała ta uwaga. Czasami dobrze było pozwolić im na chwilę swobody – dzięki temu mogli zrozumieć, że wyzwiska są jedynie słowami i że liczy się tylko to, jak dobrze jest im ze sobą i jak bardzo się lubią. Po paru minutach wszystko zakończyło się chóralnym wybuchem śmiechu.
– Wystarczy – powiedział Jim. – Dosyć obraźliwego słownictwa jak na jeden dzień. Zobaczymy się w piątek rano.
Rozejrzał się po klasie, starając się zapamiętać każdą twarz z osobna. W końcu mógł ich już więcej nie zobaczyć.
Odlot z LAX opóźnił się prawie o godzinę i na międzynarodowe lotnisko w Albuquerque dotarli tuż przed obiadem.
Gdy maszerowali po betonowej płycie lotniska, temperatura przekraczała trzydzieści cztery stopnie i wiał suchy wiatr.
Podczas lotu do Albuquerque Catherine była bardzo cicha i zamyślona. Jim dogonił ją przed budynkiem portu lotniczego i zapytał:
– Hej, Catherine, wszystko w porządku?
– Chyba się boję – odparła, odgarniając dłonią włosy.
– Czego? Tego faceta, z którym jesteś zaręczona? Przywołamy go do porządku.
– Bardziej boję się samej siebie.
– Samej siebie? Dlaczego? Spojrzała na niego.
– Czuję się tak, jakbym była na coś zła, ale nie wiem dlaczego. Ostatni raz tak się czułam, kiedy chodziłam z Martinem. Nie wiem czemu. Ale teraz jest to znacznie wyraźniejsze.
Jim przypomniał sobie o kolczastym cieniu, kroczącym za nią na planie filmowym.
– Może to kwestia twojego wieku. Wtedy często człowiek gubi się w swoich uczuciach.
– Sama nie wiem, proszę pana, ale mam wrażenie, że to coś poważniejszego. Jest mroczne i złe. Jakbym miała w sercu dzikość, rozumie pan?
– Dzikość… – powtórzył Jim. – Dzikość rodzącą się bez wyraźnego powodu?
– Tak – potwierdziła Catherine. – Właśnie tak.
– Później o tym porozmawiamy – powiedział Jim. – Tymczasem zobaczmy, czy uda nam się zorganizować następcy samolot.
– Ależ tu gorąco! – zawołał Mark, wycierając pot z czoła wierzchem ramienia. W ręku trzymał starą szarą płócienną torbę, lecz na nogach miał nowiutkie adidasy Nike. Kiedy ojciec dowiedział się o planowanym wyjeździe do Arizony, zabrał go do miasta i kupił mu nowe buty. „Nadal uważam, że to kompletna strata czasu, ale nie będziesz mnie tam kompromitował klapiącym butem” – oświadczył.
Sharon miała na sobie różową koszulkę i szorty z białej satyny i wyglądała jak olimpijska lekkoatletka.
– Jestem taka podekscytowana – entuzjazmowała się. – Tu jest naprawdę pięknie. I tak ciepło!
Susan uśmiechnęła się do niej. Miała na sobie świeżutką białą bluzeczkę bez rękawów i plisowaną spódniczkę w żółte kropki, a na włosach niebieską opaskę.
– Jim, nie zapominaj o piechocie! – zawołała.
Po wejściu do klimatyzowanego terminalu o wypolerowanych na wysoki połysk posadzkach Jim skierował się do stanowiska czarterowych linii lotniczych West New Mexico. Pulchna kobieta o sztywnych od lakieru tlenionych włosach odwróciła się i zawołała:
– Randy! Grupa pana Rooka!
Z zaplecza wyłonił się żylasty, spieczony słońcem pilot o siwej głowie i w śnieżnobiałej koszuli.
– Jak się macie? Może ktoś chce skorzystać z wygódki, zanim wyruszymy? Nie lubię, kiedy moi pasażerowie zaczynają się wiercić podczas lotu.
Wyprowadził ich z powrotem na rozpalony beton, gdzie czekał na nich dwusilnikowy golden eagle, mający zawieźć ich do Gallup. Mark usiadł z przodu, Jim z Catherine w środku, Sharon i Susan z tyłu. Czekali na swoją kolej, a kiedy nadeszła ich pora, pilot poderwał samolot w powietrze i natychmiast skręcili na północ-zachód-zachód. Słońce wypełniło kabinę maszyny oślepiającym blaskiem.
– Więc jedziecie do Window Rock, co? – zapytał Randy.
– Zgadza się – odparł Jim. – Jesteśmy na szkolnej wycieczce krajoznawczej. Opracowujemy program badawczy dotyczący życia Navajo.
– Teraz to on wcale nie różni się od normalnego miejskiego życia – zauważył Randy. – Nie bądźcie rozczarowani, jeżeli nie zobaczycie tam nikogo w pióropuszu i naszyjniku z»pazurów niedźwiedzia. Window Rock przypomina wszystkie miasta w tej okolicy. Są tam motele i restauracje, plac zabaw, jeden bank, dom kultury i osiedle mieszkaniowe FHA *. Mają tam nawet liceum medyczne. – Pociągnął nosem i dodał: – Ale nie zapomnijcie kupić sobie koca na pamiątkę. Odwiedziny w rezerwacie Navajo bez kupienia koca to strata czasu. Teec Nos Pos, te są najlepsze.
Читать дальше