– Działa jak gwizdek na psy, w paśmie dźwięków niesłyszalnych dla ludzkiego ucha.
Jim dmuchnął na próbę, ale nie usłyszał żadnego dźwięku. Kilkadziesiąt stóp dalej jakiś mężczyzna spacerował z labradorem, jednak pies w ogóle nie zareagował, nawet kiedy Jim zagwizdał powtórnie.
– Na jakie psy to działa? – zapytał Jim.
– Proszę to wziąć… zrozumie pan więcej po rozmowie z Paulem i Szarą Chmurą.
– W porządku – odparł Jim. – Ale niczego panu nie obiecuję. I do tego boję się psów, więc jeżeli ten gwizdek przywołuje cokolwiek bardziej agresywnego niż chihuahua, możemy zapomnieć o całej sprawie.
– Żartuje pan sobie w obliczu śmierci?
– Nie, ale sama śmierć to największy żart świata. Tyle tylko, że nie widzę w niej niczego do śmiechu – oświadczył Jim.
Zjawił się w komisariacie tuż przed dwunastą. Jego samochód, jak to miał w zwyczaju, strzelił głośno i dwaj policjanci, którzy wysiadali właśnie ze swego radiowozu, odruchowo rzucili się na ziemię. – Przepraszam bardzo! – zawołał Jim, machając do nich ręką.
– Lepiej niech pan da ten tłumik do naprawy, zanim ktoś odpowie ogniem – ostrzegł go jeden z policjantów.
– Przepraszam – powtórzył Jim i wszedł do budynku.
Porucznik Harris właśnie wychodził. Wyglądał na zmęczonego i nieszczęśliwego.
– Panie Rook, naprawdę doceniam wsparcie, jakiego nam pan udziela, ale nie sądzę, by rozmowa z tymi Navajo wniosła do sprawy coś konstruktywnego – oświadczył, kiedy Jim wyłuszczył cel swojej wizyty.
– Nie wierzę, żeby byli winni – powiedział Jim.
– Taak? Grozili Martinowi Amato śmiercią przy wielu świadkach. A inni świadkowie widzieli ich w pobliżu miejsca zbrodni tuż po jej popełnieniu. Ich ubrania pokryte były krwią grupy zero, zgodną z grupą krwi Martina Amato. Poza tym odmawiają współpracy i są agresywni, a ich prawnik, który przed chwilą się zjawił, przypomina Siedzącego Byka.
– Siedzący Byk był Siuksem, nie Navajo.
– To bez znaczenia – burknął Harris.
– A jednak chciałbym z nimi porozmawiać – nie ustępował Jim. – Panie poruczniku, ich rodzina mi ufa. Może uda mi się wyjaśnić, co się naprawdę zdarzyło.
Harris otarł wierzchem dłoni pot z czoła.
– Dobrze… tylko nie dłużej niż dziesięć minut. A kiedy pan z nimi skończy, ani słowa dziennikarzom, jasne?
– Może mi pan zaufać, poruczniku.
Harris odwrócił się w stronę wyjścia, ale zatrzymał się jeszcze i dodał:
– A tak przy okazji, sprawdziliśmy ślady pazurów w pańskim mieszkaniu i porównaliśmy je z bruzdami na ścianach szatni. Są podobne, jednak nie całkiem do siebie pasują.
– Co pan przez to rozumie?
– Cokolwiek zdemolowało pańskie mieszkanie, miało pazury o rozpiętości ponad jedenastu cali. A największy rozstaw pazurów w szatni tylko trochę przekraczał sześć.
– A rany na ciele Martina Amato?
– Osiem, może dziewięć cali.
– Potrafi to pan jakoś wytłumaczyć?
– Na razie nie, ale chciałem, żeby pan o tym wiedział.
– Może powinien pan szukać trzech różnych zwierząt. Albo jednego, które potrafi tak bardzo urosnąć przez weekend.
Harris zmierzył go ciężkim spojrzeniem, mrużąc jedno oko w nieświadomym naśladownictwie porucznika Columbo. Kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiała pogarda:
– Panie Rook, jeżeli znajdzie mi pan zwierzę, którego pazury mogą urosnąć o pięć cali w ciągu trzech dni, proszę mi dać znać. A tymczasem, skoro już musi pan porozmawiać z tymi dwoma Indianami, może spróbuje pan ich przekonać, by przyznali się do zabójstwa Martina Amato i powiedzieli panu, jak to zrobili. Oszczędziłoby to nam wszystkim niepotrzebnych wydatków i zamiast wędzić się w sądzie, moglibyśmy pojechać na ryby. Ale muszę już iść. Sierżancie! Proszę zaprowadzić pana Rooka do naszych więźniów. Dziesięć minut, nie dłużej.
Zza biurka wyszedł brzuchaty sierżant z pękiem kluczy zawieszonym u pasa. Jego wąsy sterczały sztywno niczym szczotka do polerowania metalu.
– Proszę tędy – oświadczył protekcjonalnym tonem. Przeprowadził Jima przez zamykające się automatycznie drzwi obok sali odpraw, do sali przesłuchań na tyłach budynku. Był tu jedynie stolik o blacie popalonym papierosami oraz cztery proste, drewniane krzesła. Okno przesłaniała stalowa siatka.
– Proszę usiąść – powiedział. – Za momencik przyprowadzimy pańskich przyjaciół.
Jim stanął przy oknie i czekał. Na zewnątrz widział jedynie tył radiowozu, róg ceglanego muru oraz kawałek intensywnie błękitnego nieba. Zastanawiał się, jak czują się ludzie, zmuszeni spędzić w więzieniu resztę swoich dni, i z tej perspektywy śmierć wydała mu się mniej okrutnym wyjściem. Nie chciał jednak rozmyślać o śmierci – i tak wciąż czuł na karku jej lodowaty podmuch.
Po chwili drzwi się otwarły i sierżant wraz z jeszcze jednym funkcjonariuszem wprowadzili skutych kajdankami Paula i Szarą Chmurę. Sierżant polecił im usiąść z dala od stołu, a potem zwrócił się do Jima:
– Proszę pamiętać, co powiedział porucznik… tylko dziesięć minut. Nie wolno palić, przekazywać aresztantom papierosów, jedzenia, książek, podarków ani dokumentów. I żadnego kontaktu fizycznego – oświadczył i wyszedł.
Drugi policjant stanął przy drzwiach, splótł ręce na plecach i utkwił wzrok w przestrzeni przed sobą, bezmyślnie przeżuwając olbrzymią bryłę gumy do żucia.
Jim usiadł.
– Pewnie wiecie, że odwiedził mnie wasz ojciec. Powiedział, że potrzebujecie mojej pomocy.
– Wcale nie chcieliśmy pana wzywać – odparł Szara Chmura, dumnie unosząc głowę – ale Catherine nalegała, a dopóki siedzimy zamknięci tutaj, musi pan być naszymi oczami i uszami, nogami i rękami.
– Wasz ojciec wspominał o jakimś zwierzęciu…
– O potworze-duchu, tak. To potwór, którego nikt nie jest w stanie zobaczyć, nawet gdy ginie w jego pazurach.
– Ciężko będzie to wytłumaczyć ławie przysięgłych.
– Dlatego zwróciliśmy się do pana. Musi pan potwierdzić istnienie tego potwora-ducha. Tylko w ten sposób możemy dowieść naszej niewinności.
– Może zechciałby pan poddać się testowi na wykrywaczu kłamstw… – zasugerował Paul.
– Chwileczkę – przerwał mu Jim. – Skąd macie pewność, że wam uwierzyłem?
– Gdyby pan nam nie wierzył, nie przyszedłby pan tutaj – odparł Szara Chmura.
– No dobrze… być może istnieje prawdopodobieństwo, że za śmierć Martina Amato odpowiedzialna jest jakaś niematerialna moc, ale jestem pewnie jedyną osobą na tej planecie, która tak uważa. Sądzę też, że szatnię w West Grove i moje mieszkanie zdemolowała ta sama istota, która zabiła Martina. Muszę mieć jednak więcej dowodów, zanim zacznę poddawać się testom na prawdomówność i przysięgać na Biblię, że to nie wy, ale niewidzialny stwór z zaświatów wypruł Martinowi płuca. W końcu byliście na plaży w chwili śmierci Amato.
– Daję panu słowo, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego – powiedział Paul. – Nawet nie widzieliśmy, jak to się stało.
– Byliście umazani krwią Martina.
– Trudno było tego uniknąć.
– A więc byliście tam zaraz po fakcie?
– Tak – przyznał sucho Paul. – Krew wciąż jeszcze tryskała z niego jak z fontanny.
Jim przesunął dłonią po włosach.
– Jesteście w tarapatach, panowie.
– No dobrze – powiedział Szara Chmura. – Pan widział ciało. Co według pana mogło zabić tego chłopaka?
– Może niedźwiedź albo górska puma – odparł po chwili wahania Jim.
Читать дальше